3 sierpnia 2012

Prawo odpowiedniej ceny (6)

Część 6, ostatnia ;-) 
Prawo odpowiedniej ceny (6)

       Jej czarne włosy, zaplecione teraz w warkocz, opadały na lekko przygarbione plecy. Luvia szperała w szufladzie komody, a Ven obserwował ją w milczeniu. Spędzili tak już dobrą minutę lub dwie. Ona zdawała się nie wiedzieć o jego obecności, zastanawiał się, czy po prostu się z nim bawi, czy naprawdę go nie wyczuła. Wydawała się całkowicie zaabsorbowana tym, czego szukała, więc po kolejnej minucie Ven odezwał się.
  • Widzisz Luvia, gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to już dawno.
Odwróciła się gwałtownie, fiolka z zielonym płynem wyleciała jej z rąk i rozbiła się o kamienną podłogę, w pomieszczeniu rozszedł się zapach bzu i kakaowca.
  • Do stu udanych zaklęć! - zaklęła – to kosztuje fortunę! - spojrzała na niego – jak się tu dostałeś?
Powoli zaczęła przesuwać się w lewo, gdzie po drugiej stronie wielkiego łoża, na nocnej szafce leżała różdżka. Luvia wiedziała, że nie doskoczy do broni, on również to wiedział.
  • Możesz już przestać? - zapytał, podchodząc do szafki i biorąc różdżkę w dłonie, Luvia zamarła – Nie jestem twoim wrogiem – rzekł.
Przemierzył pokój w kilku szybkich krokach. Czarnowłosa magiczka cofnęła się najdalej jak mogła, co on zamierzał zrobić? Mimowolnie nastawiła się na cios, lecz kiedy do niej dotarł po prostu podał jej różdżkę. Patrzyła tępo na przedmiot w jego dłoni, jakby pierwszy raz go widziała. W końcu wzięła drewniany, wyżłobiony runami patyk, ostrożnie, jakby należał do trędowatego, i obejrzała go dokładnie. Nie powiedziała nic, rzuciła Ven'owi zdziwione spojrzenie.
  • Jak już wielokrotnie powtarzałem – rzekł znudzonym tonem – nie jestem twoim wrogiem.
  • Mów zatem – rzekła szorstko, zakładając ręce.
  • Mówiłem ci już, że pochodzę z innego wymiaru. Wy jeszcze tego nie odkryliście, ale to tylko kwestia czasu.
  • I? - zapytała nadal się w niego wpatrując.
  • Ponownie się powtarzając chcę ci powiedzieć, że zostałem tu przysłany, by zabrać cię do kogoś potężnego.
  • Po co?
  • By wskrzesić tą drugą ciebie.
  • I do czego niby ja ci jestem potrzebna, skoro moja magia jest taka zacofana? - zapytała oschle, widać trafił w czuły punkt.
  • Nie chodzi tu o magię – rzekł – potrzebna jest część twojej duszy, gdyż jesteście tą samą osobą, tylko z innych światów.
  • Która część? - zapytała podejrzliwie.
Pochłonięci rozmową nie usłyszeli kroków. Jednak zgrzyt wysuwanego z pochwy miecza już zwrócił ich uwagę. Ven odskoczył przed ciosem bardziej instynktownie niż świadomie. Chwycił oburącz rękojeść swojej broni. Wrogiem okazał się wysoki, bardzo szczupły mężczyzna o czarnych, zaczesanych do tyłu włosach. Ven przygryzł wargę, przeciwnik w koronie różnił się od ojca Luvii jedynie jednym małym szczegółem. Arthen – wampir miał twarz gładką niczym wypolerowane lustro, natomiast Arthen – król, estetycznie przystrzyżoną, czarną brodę.
  • Pani skryj się za mną – rzekł, nie spuszczając wzroku z Ven'a. - ja zajmę się intruzem.
  • Nie jestem intruzem – odparł Ven.
Jednak Arthen go nie słuchał, zaatakował ponownie z dołu, szybko i bez ostrzeżenia. Ven sparował, ich miecze spotkały się, a stal zgrzytnęła niemiło. Luvia patrzyła na to wszystko jakby niezdecydowana, cofnęła się lekko przyciskając do piersi różdżkę, którą jej zwrócono. Patrzyła na tego człowieka, który wrócił zza grobu i zastanawiała się, czy istnieje choć cień możliwości, że mówił prawdę.
  • Luvia, chodź ze mną proszę! - krzyknął jednocześnie kopiąc króla, tak, że tamten wylądował na plecach.
Arthen wstał szybko, nadzwyczaj zwinnie jak na człowieka w królewskim płaszczu po same kostki. Zaklął siarczyście słowami, które nie przystałyby koronowanej głowie w wychodku, a co dopiero przy ludziach i zaatakował ponownie z furią dzikiej, rozwścieczonej bestii. Ven również zaklął nie mniej paskudnie od króla.
  • Wiesz czemu to robię? - krzyknął do Luvii, odskakując przed klingą.
  • Nie – odparła po prostu.
  • Bo w tamtym świecie cię kocham! - odparł unosząc brzeszczot, by zablokować uderzenie znad głowy.
Coś wytrąciło mu broń z ręki, zdołał zakryć głowę rękoma odruchowo, ale cios nie nadszedł. Podniósł oczy i spostrzegł, że Arthen stoi jak wryty w pozycji do cięcia, niczym posąg wojownika, któremu ktoś zabrał kamienny miecz. Obaj spojrzeli na Luvię, która dzierżyła różdżkę skierowaną w ich stronę.
  • Dość już tego – powiedziała spokojnie.
  • Ale pani... - zaczął król.
Podeszła i położyła mu dłoń na ramieniu.
  • Królu mój, panie – powiedziała patrząc mu w oczy – pójdę, pomogę mu.
  • Ale królowa... - zająknął się.
  • Królu mój … nie Arthen, bracie... wrócę, obiecuję – rzekła.
  • Wróć siostro moja … - rzekł, biorąc jej rękę w swoje dłonie - … i uratuj moją królową.

      Wychodzili tylnymi drzwiami, by nie napatoczyć się na zbyt wielu strażników. Najwyraźniej Luvia nie miała zamiaru tłumaczyć, dlaczego udaje się gdzieś z człowiekiem, którego kilka godzin temu skazano na szafot, i to jeszcze niemalże w środku nocy.
  • Powiedz, dlaczego się zgodziłaś? - zagaił Ven.
  • Odnoszę wrażenie, że mówisz prawdę Ti La Sor.
  • Sora no Ven – poprawił ją.
  • Widziałam w twoich oczach ten błysk, gdy mówiłeś o niej – ciągnęła, ignorując jego korektę – o tej drugiej … mnie.
  • Różnicie się, ale ty i tak wydajesz się inna niż mówią plotki.
  • Nie powinieneś wierzyć w to, co gadają ludzie, póki sam tego nie sprawdzisz.
  • Czyli nie zabijasz dzieci i nie kradniesz ich mocy?
Spojrzał na nią, lecz wyraz jej twarzy się nie zmienił. Była przygotowana na to pytanie, zapewne znała plotki krążące na jej temat. Milczała przez chwilę, choć zauważył, że zacisnęła mocniej dłoń na drążku pochodni, którą niosła. Szli przed siebie ciemnym korytarzem, Ven nie wiedział, w której części zamku teraz się znajdują, ale widocznie nie była zbyt uczęszczana, ani tez czyszczona. Ozdobne wazy, które raz po raz wyłaniały się z mroku, otulone były widoczną warstewką kurzu.
  • Ludzie często opacznie rozumieją pewne sprawy – powiedziała.
  • Więc co się dzieje?
Przystanęła, zawieszając na nim spojrzenie.
  • Ty naprawdę nie jesteś magiem Ti La Sor – bardziej stwierdziła niż zapytała.
  • Sora no Ven – znów ją poprawił – i nie, nie jestem magiem, jestem demonem.
  • Demonem? - spojrzała na niego zaskoczona – nie wyglądasz. Czy u was demony przypominają ludzi?
  • Znaczy... byłem – sprostował, a gdy spostrzegł jej pytające spojrzenie, dodał – oddałem swoją moc jako część zapłaty za jej zmartwychwstanie.
Milczała przez chwilę, jakby trawiąc tę informację. Czy zastanawiała się nad jego ówczesną potęgą, czy może nad odwagą, lub też siłą jego uczucia? Nie wiedział, nie miał zamiaru pytać.
  • To by wyjaśniało nieco, tę słabą imitację twojej różdżki – podsumowała – prawdziwy mag uznałby za obrazę, gdyby go choć poproszono o użycie takiej, te różdżki...
  • Co się dzieje z dziećmi, Luvia – przerwał jej.
  • Moc magiczna – odparła nie od razu – objawia się zwykle w wieku od pięciu do ośmiu lat. Człowiek mający tyle lat ma już pełną świadomość siebie, a zatem i całej mocy. Nie sztuką jest wtedy opanowanie jej – przerwała na chwilę, w świetle pochodni wyraz jej twarzy wydawał się upiorny – ostatnio jednak w mnóstwie noworodków tli się magia.
  • I dlatego je porywacie? - zapytał nim pomyślał.
Obrzuciła go upiornie zimnym spojrzeniem jak na tak ciepły płomień pochodni.
  • Zabieramy takie dzieci do Akademii – podjęła po chwili – gdzie zajmują się nimi magowie trzeciego stopnia, starający się zmienić przepełniającą niemowlaka magię w coś innego, skierować ją tak, by dziecko nie zrobiło krzywdy ani sobie ani nikomu innemu.
  • Co masz na myśli?
  • Niekontrolowana magia może wezbrać do tego stopnia, że potrafi rozerwać... nosiciela – ostatnie powiedziała takim tonem, jakby nie o to jej chodziło. Ven domyślił się, że słowa „rozerwać dziecko” nie przejdą jej przez gardło.
  • Dlaczego rodziny o tym nie wiedzą?
  • Ależ wiedzą! – odrzekła trochę zbyt głośno – Jednak zrozpaczone matki do wiadomości przyjmują tylko to, że to nasza wina.
  • A więc jesteś wredną czarownicą, która porywa dzieci – podsumował, gdy skręcili – a co z tymi, które przeżywają zabieg? Są takie, prawda? - ostatnie słowo wymówił nieco niepewnie.
  • To nie takie proste, moc trzeba stabilizować niemal cały czas, ciągle pilnować. Dopóki dziecko nie nabierze samoświadomości na tyle, że nauczy się samo to kontrolować.
  • No właśnie, a wtedy możecie je oddać, czyż nie?
  • Może to cię zdziwi – powiedziała – ale większość z nich nie chce tych dzieci z powrotem. Twierdzą, że naszprycowaliśmy ich medykamentami, że zaczarowaliśmy, podmieniliśmy i co tylko wymyślisz – wzruszyła ramionami – Naprawdę, ludzie są strasznie zacofani.
Wyszli przez ciężkie drewniane, pojedyncze drzwi. Ospały strażnik po drugiej stronie, dotąd opierający się o mur, wyprostował się tak gwałtownie, że mało nie uderzył głową w halabardę.
  • Ach, p... panienka L.. Luvia – wydukał – n... nie s... spodziewałem s... ssię ppp... panienki tutututaj...
  • Spokojnie szeregowy, opanujcie się – rzekła – Pójdziesz do kapitana Shiro i powiesz mu, że Ven Ti La Sor został uwolniony i oczyszczony ze wszystkich zarzutów, a także, że udaję się z nim w podróż służbową i że w swojej komnacie zostawiłam dla niego stosowne wskazówki i notatki, zapamiętałeś?
  • T...tak, jjj... już pędzę – ruszył by odejść, ale chwyciła go za ramię.
  • Gdzie lecisz? - zapytała groźnie – Nie pali się, pójdziesz jak przyjdzie zmiana warty.
  • T...tak p...panienko.
Tłumaczyła mu coś jeszcze, ale Ven nie słuchał. Jego myśli krążyły wokół usłyszanego imienia. Wiedział co nieco o tym Shiro, był łowcą potępionych, na usługach kościoła, co znaczyło, że polował na wszystkie istoty nadprzyrodzone, czyli na niego, Luvię, a nawet Korth'a. Tutaj natomiast Shiro był kapitanem straży i wyglądało na to, że jest szanowany i prawy. Choć łowca też miał ciekawą właściwość, a mianowicie...
  • Idziemy – ten niemal rozkaz wyrwał go z zamyślenia.
  • A więc jesteś siostrą króla? - zapytał, gdy mijali pogrążoną w mroku furtkę.
  • Strasznie jesteś ciekawski Ti La Sor – rzekła.
  • A ty nazywasz mnie tak po złości.
Roześmiała się dźwięcznie, zupełnie jak jego Luvia. Zatopił się w tym śmiechu na chwilę zapominając o świecie i swojej misji, pragnął ją tylko przytulić. Umilkła jednak i to sprowadziło go na ziemię.
  • Tak, jestem jego siostrą – podjęła po chwili – wtedy byłam jedynym niemowlęciem, które przeżyło, ale królowa matka nie chciała mnie z powrotem – wzruszyła ramionami – widać była równie przesądna co prosty lud.

       Jakiś czas szli w milczeniu. Ven zerkał na nią co chwilę, jakby chciał coś powiedzieć, lecz nic sensownego nie przyszło mu do głowy. W męskim ubraniu, które przyodziała na potrzeby ich podróży wyglądała tak niemagicznie jak tylko można wyglądać. Włosy związała i schowała pod kapturem ciemnozielonego kubraczka, różdżkę natomiast ukryła między połami koszuli. Gdyby ktoś nie znał jej osobiście, zapewne nie poznałby, iż jest to słynna Luvia – doradczyni króla. Wiedząc jakie krążą po mieście pogłoski na jej temat, Ven wcale się nie dziwił, że przedsięwzięła takie środki ostrożności.
  • Pozwól, że teraz ja cię o coś zapytam – odezwała się w końcu.
  • Słucham?
  • Powiedz, jaka ona jest, ta inna ja?
  • Jednym słowem, wspaniała – odrzekł.
  • A nie jednym słowem?
  • Lepiej nie wiedzieć nic o sobie z innych światów.
  • Może i racja – odparła, ale chyba wyczuł w jej głosie zawód.
Kolejne dziesięć minut minęło im w milczeniu. Noc otulała ich swą ciszą, gdzieniegdzie słychać było kroki strażników miejskich, jednak jak dotąd nie natknęli się na żadnego. W miarę jak zbliżali się do doków odgłosy stawały się coraz rzadsze, aż ucichły zupełnie. Nie bez powodu Luvia skierowała ich w tę stronę. Kiedy Ven wyjaśnił, że aby wydostać się z tego świata potrzebna będzie ofiara, od razu zdecydowała, gdzie pójdą. Po zmroku miejsce to roiło się od przestępców do tego stopnia, że nawet najtwardsi strażnicy nie zapuszczali się w te strony, bynajmniej nie w liczbie mniejszej niż pięciu. W końcu uderzył ich zapach ryb, a szum morza wypełnił cisze nocy. Nadal nie odzywali się do siebie, a Ven zastanawiał się, jak daleko będą musieli pójść, by natknąć się na jakichś zbirów. Przed wyjściem z zamku dostał nowy, lepiej wyważony miecz, oraz ubranie, a nawet strawę. Zabawne jak sytuacja może się odwrócić po wypowiedzeniu kilku odpowiednich słów. Luvia miała rację zawsze powtarzając, że to właśnie słowa powinno rzucać się przed sztyletami.
  • Sakieweczka albo życie – czyjś głos wyrwał Ven'a z zamyślenia.
Należał do niewysokiego mężczyzny w kapturze, przystawiającego ostrze noża do pleców Luvii, Ven znał ten nóż. Ta krzyknęła, bardziej z zaskoczenia niż strachu, i sięgnęła po różdżkę, lecz napastnik ubiegł ją, chwytając za nadgarstek, przedmiot wypadł jej z ręki. Ven niewiele myśląc wyszarpał dłoń Luvii z ręki oprawcy, kopnął go w krocze, po czym pociągnął magiczkę.
  • Uciekajmy!
  • Różdżka! - krzyknęła, ale nie słuchał jej.
Ciągnął ją za sobą nie zważając na protesty. Wiedział czyj to nóż, znał głos tego, który go dzierżył, a ponadto wyczuł już, że nie byli tu sami. Gdy biegli słyszał kroki co najmniej pięciu napastników, jednym z nich był bez wątpienia pojękujący z bólu Korth.
  • Luvia! - darł się, widocznie ją rozpoznał.
Ven odwrócił się na chwilę, i zdjął kaptur, Korth zatrzymał się zaskoczony, a potem na jego twarz wypełzł gniew, gniew, który powoli ustępował miejsca nienawiści.
  • Sora! - krzyknął, za nim już nadbiegała reszta bandy – Miałeś ją zabić, co ona tu robi?!
Ven odwrócił się i pobiegł dalej, udając, że nie słyszy. Ostatnie czego pragnął teraz to spotkanie twarzą w twarz z gangiem ośmiolatków. Kto wie, do czego ci ludzie byli zdolni, nienawiść potrafiła wyprać niejeden mózg, a oni najwidoczniej przeszli już takie pranie wielokrotnie.
  • Sora! Luvia! - wrzeszczał za nimi Korth, coraz bardziej wściekły.
  • On jest zbyt niebezpieczny – rzekł Ven w biegu – chciał mnie wynająć do zabicia ciebie.
  • On? - zdziwiła się Luvia, ale przy kolejnym jego krzyku rozpoznała go – Korth...
  • Tak, zdradziłem ich, pomagając tobie – odparł Ven, gdy skręcili – musimy uciekać z doków, nie mamy szans z całą bandą.
  • Muszę odzyskać różdżkę! - zaprotestowała.
  • Nie ma na to czasu – wyszeptał zdyszany, zakrywając jej usta jednocześnie.
Przycisnął ją do siebie, gdy skryli się za skrzyniami. Do uliczki, w której się chowali, wpadł wściekły Korth i Scaro.
  • Gdzieś tu muszą być, do jego maci – rzekł ten ostatni.
Nie zauważywszy ich, pognali dalej. Ven poczuł jej ciepło, bicie serca, przez chwilę zapomniał o świecie, o tym, że uciekają, o tym kto ich goni, o swojej misji, a nawet o tym, że to nie jego Luvia. Jej ciepło otuliło go niczym puchowa kołdra. Zapach, mimo że inny również sprawiał mu przyjemność. Przez jedna, maleńką chwilkę chciał ją pocałować. Jęknęła stłumionym głosem.
  • Cii.. - szepnął, nasłuchiwał, głosy pogoni powoli oddalały się.
  • Straciłam różdżkę – pożaliła się szeptem.
  • Użyjesz tego – podał jej to, co dostał od Zemir'a.
  • Chyba żartujesz! – oburzyła się.
  • Ciii...! - znów zakrył jej usta nasłuchując – wybacz, ale nie mamy innego wyjścia w tej chwili – powiedział pojednawczo – Lepiej powiedz, gdzie możemy jeszcze spotkać jakichś plugawców.
  • W slamsach – odrzekła, gdy zabrał rękę.
  • Więc chodźmy.
Kryjąc się między uliczkami, skrzyniami i beczkami, ruszyli w stronę slamsów.

Jeszcze przez chwilę szli, jakby chcieli wrócić do pałacu, lecz już po kilku pełnych napięcia minutach, podczas których Ven co chwilę oglądał się za siebie i nasłuchiwał ewentualnej pogoni, Luvia odbiła w lewo. Pół godziny później znaleźli się w obskurnie wyglądającej części miasta. Śmierdziało tu gorzej niż w dokach, nie tylko rybami, ale też zepsutym jedzeniem i zwłokami. Luvia skrzywiła się, gdy minęli jakiegoś zabiedzonego psa obgryzającego najprawdopodobniej ludzką kość. Miejsce to było hańbą całego Elingergu, mimo to nie bardzo można było tu zrobić cokolwiek. Dzielnica biedoty była jak miasto w mieście, a tutejszy władca złodziei i zarazem człowiek, który rościł sobie prawa do całego tego terenu, skrupulatnie dbał, by straż nie wtrącała się w sprawy slamsów.
  • Co się stało królowej? - zapytał Ven, by jakoś odwrócić swoją i jej uwagę od tego, gdzie się znajdowali.
  • Jest chora.
  • To znaczy?
  • To znaczy, że potrzebuje leków.
      Luvia wyglądała, jakby zaistniała niedawno sytuacja bardzo dała jej się we znaki. Rozglądała się co chwilę nerwowo, raz po raz zerkając również na nieswoją różdżkę, której tym razem nie schowała, lecz wciąż trzymała w dłoni. Dyszała lekko, jakby skutki biegu wciąż jej doskwierały.
  • Byłem alchemikiem – rzekł Ven – mogę ci pomóc.
  • Nie potrzebuję alchemika, tylko składników – odparła trochę zbyt ostro – są diabelnie drogie – dodała już spokojniej.
  • Co dokładnie potrzebujesz?
  • Wiesz co to niebieska stokrotka? - zapytała, przyglądając mu się podejrzliwie.
  • To proste, to pospolita nazwa belidus sanus, mały niepozorny kwiatek pod każdym względem przypominający stokrotkę, poza płatkami oczywiście, bo te są rażąco wręcz niebieskie – odparł zadowolony jak uczeń zdający egzamin na najwyższą ocenę.
  • Więc tego w dużych ilościach – rzekła po dłuższym milczeniu – a także aelis draco.
  • Smocza miedź – dokończył.
  • Smoki to teraz rzadkość – rzekła – a jeszcze rzadszym są ich łuski z których się to robi.
  • To akurat nie będzie problemem – zapewnił ją.
  • Opiłki srebra – mówiła dalej – jak również sedal derigor – chyba specjalnie używała tych trudniejszych nazw.
  • Czyli korzeń mandragory – odparł bez namysłu.
  • T..tak – rzekła – ostatnim składnikiem są liście żółtej palmy – dodała już normalnie.
  • W moim świecie to powszechne składniki, mogę zdobyć ich całe mnóstwo – zaoferował się.
  • Dobrze – odparła – w takim razie to będzie twoja zapłata za mą pomoc, a właściwie... - zawiesiła głos – na czym ona dokładnie będzie polegać?
  • Jestem bez mocy, potrzebuję ochrony.
  • Nie – rzekła – mówiłeś coś o części duszy.
  • Powiedz – zapytał – czy mogłabyś umrzeć za swoją królową?
  • A co to za …
  • Byłbym wdzięczny, gdybyście opróżnili kieszenie – rzekł ktoś za nimi.
  • Och, jestem bardzo wdzięczna, że pan się zjawił – odparła wesoło Luvia, odwracając się.
  • Hę? Że... że co?

Człowiek w łachmanach z kawałkiem szkła przywiązanym do patyka, zamiast noża, widocznie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Kobieta w męskim ubraniu i jej towarzysz, których miał nadzieję obrabować, zdecydowanie reagowali nie tak jak powinni. Przyjęty był krzyk, zgrzyt zębów, ostrożne negocjację, cofanie się, a nawet błaganie lub w ostateczności ucieczka, ale nie uśmiech i radość z widzianego zbira. Coś tu było zdecydowanie nie tak jak powinno. Tym bardziej, że owa para uśmiechała się najwyraźniej równie szczerze, jak szczerze on sam potrzebował gotówki, choć prawdziwiej, niż jego „nóż” można było nazwać nożem. Ich zachowanie zaskoczyło go do tego stopnia, że nawet nie pomyślał by się cofnąć. Ani wtedy, gdy kobieta uniosła jakiś badyl wysadzany klejnotami i skierowała w jego stronę, ani wtedy, gdy mężczyzna rzuciwszy słowo protestu, skoczył w jego stronę z mieczem w dłoni. Rzezimieszek nie poruszył się, nie zakrył twarzy dłońmi. Jego zdumienie było tym większe, gdy zorientował się nagle, że ból stopy, który czuł od trzech tygodni, suchość w gardle, tępe pulsowanie w łokciu i leniwe, aczkolwiek denerwujące pobolewanie zęba, zniknęło nagle jak ręką odjął. Jakież było jego zdziwienie, kiedy odkrył, że stoi w kałuży własnej krwi, a jego, bądź co bądź dotychczasowy dom duszy leży na ziemi bez ruchu. Zorientował się, że jest duchem dokładnie w tym samym momencie, w którym świat zaczął się rozmywać, by zniknąć zupełnie już po chwili.

     Luvia wpatrywała się w drobne krople krwi kapiące z klingi na bruk. Spojrzała na Ven'a, miał skupienie na twarzy, a jego oczy były puste, jakby niewidzące. Zadrżała mimowolnie, zdając sobie naglę sprawę, że gdyby naprawdę chciał ją zabić wtedy w lesie, nie miałaby szans.
  • Widzę, że zadanie wykonane – odezwała się Śmierć.
  • Tak jak było polecone, pani – rzekł Ven.
  • Skąd wiesz, że to kobieta? - zapytała Luvia, cofając się z lekka.
Przyglądała się przybyszowi z niepokojem. Była już przy kilku egzekucjach, ale jeszcze nigdy nie wdziała Śmierci, a co najdziwniejsze był dokładnie taki, jak opisywały go wierzenia prostych ludów.
  • Jak to skąd wiem? - zapytał Ven – przecież widzę.
  • Widzisz co ma pod zbroją?
  • Jaką zbroją, Luvia? Ona ma szatę, jest mniejsza od ciebie, a długie białe włosy wystają jej spod kaptura.
  • Ona nie widzi mnie tak jak ty – przypomniała Śmierć, która do tej pory zdawała się zupełnie nie zważać na to, iż mówi się o niej, jakby nie była w pobliżu.
  • Co..? Ach, tak, tak, chyba tak... – odparł jakby roztargniony – a jak cię widzi?
  • Szkielet w czarnej, zdobionej zbroi – odezwała się Luvia, patrząc w górę z bojaźnią w oczach – siedzący na czarnym rumaku – jej wzrok powędrował nieco niżej – z czerwonymi oczami, zupełnie... - Ven wyczuł w jej głosie nutkę zachwytu – ... zupełnie jak w przekładach starożytnych...
  • Eee... no tak – zgodził się Ven, a potem oprzytomniał już do reszty – chcielibyśmy wejść do twego domu, pani.

    Mroczny rycerz na koniu, czy też białowłosa kobieta w czarnej szacie, jak twierdził Ven, prowadziła ich wąską ścieżką. Luvia rozglądała się z mieszaniną lęku i zachwytu na twarzy. Tysiące myśli przebiegało jej przez głowę. Ven widział to i tylko czekał, kiedy Śmierć zaskoczy magiczkę umiejętnością czytania w myślach, lecz tamta nie odzywała się ani słowem.
  • Czy to jest jeden ze światów o którym mówiłeś? - Luvia zwróciła się do Ven'a.
  • To ścieżka dusz – powiedziała ich przewodniczka.
  • Ścieżka dusz... - powtórzyła Luvia, jakby smakując słowa.
Rozglądała się z dziecięcym zachwytem, wszak nie co dzień ktoś dowiaduje się, że istnieją inne światy i jeszcze ma możliwość ich odwiedzenia. W myślach planowała już, że w pierwszej kolejności musi odwiedzić świat Ven'a i przede wszystkim poznać tę jego Luvię. Była ciekawa jak bardzo będą do siebie podobne względem wyglądu i charakteru.
  • Obiecaj, że po wszystkim zobaczę twój świat – znów zwróciła się do Ven'a.
Wytężył całą siłę woli, by nie zatrzymać się gwałtownie. Jak miał jej powiedzieć, że nie będzie żadnego „po wszystkim”, że ją zdradził, okłamał, że ją... potrząsnął głową i przytaknął tylko. Byli już zbyt blisko celu, by teraz brały go wyrzuty sumienia. Poza tym wiedział, że nie ma innego sposobu. Kiedy mijali rozdroże, Luvia nie zapytała dokąd prowadzi druga droga, najwyraźniej miała w głowie własne wyjaśnienie. Znalazłszy się w małym korytarzyku, zorientowała się nagle, że rycerz na koniu stał się rycerzem na nogach, chociaż nie mogła sobie przypomnieć, kiedy zsiadał z karego rumaka. Nie wydawał też żadnego dźwięku, choć zbroja zdecydowanie powinna skrzypieć. Kiedy otworzył następne drzwi, Luvia zatrzymała się w pół kroku, widząc postacie za stołem.
  • K...kim oni są? - chciała wiedzieć.
  • To Śmierci wszystkich światów – odparł Ven.
  • Nie wiedziałam, że jest ich więcej – rzekła, robiąc niepewny krok do przodu.
  • Wielu rzeczy jeszcze nie wiesz – odezwała się białowłosa, czy też rycerz, wedle Luvii.
Ven rozejrzał się po pomieszczeniu. Jedyną zmianą, jaka tu zaszła, było pojawienie się dziwnego runicznego kręgu na podłodze. Za plecami Luvii złotooka podała Ven'owi pięknie zdobiony nóż o czarnym ostrzu, po czym wskazała na krąg.
  • Mam tyle pytań – Luvia zrobiła kolejny krok.
  • Jak wielu ludzi – odpowiedziano jej.
Skuliła się nieco na dźwięk tysiąca głosów. Śmierć skinęła na Ven'a, który odniósł wrażenie, że wszystko zastygło w oczekiwaniu.
  • Luvia, czy mogłabyś wejść do kręgu? - zapytał, starając się opanować drżenie głosu.
Spoglądał to na bezkres pod kapturami, to na białowłosą, starając się wyczytać coś z ich oblicz. Tak bardzo pragnął, żeby to wszystko okazało się tylko próbą, sprawdzeniem determinacji i zdecydowania. Tak bardzo pragnął nie musieć używać tego pięknego noża, tak bardzo pragnął, by Luvia... Ale żadna ze Śmierci nie zareagowała na jego nieme prośby. Magiczka ruszyła do kręgu, a gdy się w nim znalazła poczuła nagle niepokój, rozejrzała się po zebranych, zbladła nieco, miała wrażenie, że wpakowała się w kłopoty.
  • Kawałek duszy tak? - upewniła się – Ven, a powiedz mi jak ja będę...
Nie dokończyła. Ven szybkim i zdecydowanym krokiem podszedł do niej w momencie gdy się doń obracała. Bezceremonialnie wbił sztylet prosto w jej brzuch. To, że po raz pierwszy nazwała go po imieniu, jej spojrzenie, gdy do niej podszedł, jej drobne dłonie, które chwyciły go za ramiona, jakby chciały w ten sposób chwycić się życia, jej niedowierzanie i zawód malujący się na twarzy... To wszystko zabolało tak bardzo, jakby to w niego wbito ten sztylet.
  • Wybacz... - wyszeptał – nie chciałem, by to tak się skończyło... - zdołał z siebie wydobyć - Obiecuję ... obiecuję pomóc twojej królowej...
  • Ty... - chciała coś powiedzieć, ale krew napłynęła jej do ust. Wbiła palce w jego płaszcz niczym szpony, nogi odmówiły jej posłuszeństwa - ty... - znów spróbowała, jej spojrzenie było pełne niedowierzania i strachu, upadła na kolana, ciągnąc go za sobą – mor..der..- z trudem łapała oddech, życie uciekało z niej z każdą sekundą, mimo to wciąż mocno trzymała jego płaszcz, ciemna zieleń zmieszała się z purpurą krwi - ..co... - wykrztusiła.
Skonała w jego ramionach przy wtórze przeraźliwego, niemalże na powrót demonicznego zawodzenia.

* * *

      Przebudził się nagle, zlany zimnym potem. Znów to samo, ten sam sen. Jej oczy, pełne pogardy, ostatnie słowo: morderco, morderco. Chwycił się za głowę, niech ona już przestanie, niech przestanie! Oszalały z bezsilności chciał zerwać się na równe nogi, wybiec w noc, gdziekolwiek, byleby tylko biec, uciec jak najdalej od tych snów, od tego spojrzenia, od jej oskarżeń, od niej... Jego spojrzenie padło na drobną, śpiąca na boku postać po jego prawicy. Okryta była jedwabną kołdrą, a kaskada czarnych włosów spływała po poduszce.
  • Luvia... - szepnął Ven ochryple.
Z lekkim trudem uspokajając bijące szybko serce, położył się obok niej, uniósł dłoń, by ją pogłaskać. W migoczącym jeszcze świetle świecy spostrzegł, że jej grzywka ma kolor krwi, dopiero teraz dotarło do niego, że na zewnątrz pada.

9 komentarzy:

  1. Uwielbiam dramatyczne zakończenia, choć dziwnie się czytało z kropkami zamiast kresek ;p

    Chcesz wydać jakąś powieść, czy zbiór opowiadań?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chcę wydać powieść i zbiór ;-)

      Usuń
    2. P.S. za kropki przepraszam, kopiowanie z pliku tekstowego robi mi takie akcje, a czasami to draństwo nie chce współpracować. A propos dialogów. Tu w UK w książkach dialogi piszą w cudzysłowach, oniemiałam....

      Usuń
  2. A na powieść pomysł już masz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, powieść już ma 11 rozdziałów z 12stu ^ ^ I piszę ją dwa lata. Tutaj nie pokazuje, bo to taki większy projekt, aczkolwiek jest fragment z niej "Narodziny" i zapewne pojawi się prolog jeszcze zanim pojadę do PL :)

      Usuń
  3. nie chciałem czytać dalej... nie lubie takich zakończeń. Cóż, okazało się tylko snem ale cały czas nie wiedziałem o tym. Taka niewiedząca, zaciekawiona tym co się wokół niej dzieje, taka bezbronna... i dwa razy musiałem to znosić, to tak jak by mi wbito sztylet, to tak jak by moją ukochaną zabito na mych oczach, w pierwszym jak i w ostatnim rozdziale. Oko mokre, chyba za bardzo się wczuwam... a ogólnie to opowiadanie bardzo dobre, spodobało mi się, wciągające, łatwo można sobie wyobrazić miejsca wydażeń. Profesjonalnie napisane, z dziesięciu punktów dał bym jedenaście. Gratulacje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, muszę Cie jednak rozczarować. TO nie byl sen...

      Usuń
  4. Zakończenie mnie powaliło, uwielbiam gdy autor zostawia czytelnika w takiej niepewności co dalej by było? Mam tylko jedną uwagę, jak dla mnie to Luvia za szybko zgodziła się pomóc Venowi, myślę że powinnaś troszkę takie wątki bardziej rozwijać w przyszłości, bo przez chwilę miałam wrażenie że śpieszysz się z zakończeniem. To moje zdanie, szczere, jak od przeciętnego czytelnika. Nie zmienia to faktu że "Prawo odpowiedniej ceny" uważam za genialne!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialne :) Po prostu genialne :) Lilith Dragonet

    OdpowiedzUsuń