29 marca 2015

Siedem Pań

Gong oznajmił koniec medytacji. Złożyła ręce w znak podziękowania i pochyliła się lekko, jak ją uczono. Wyprostowała nogi i wstała, unosząc wzrok. Stał niedaleko drzwi wejściowych do jej mieszkania w Pograniczu. Problem polegał na tym, że stał po ich niewłaściwej stronie. Czyli wlazł bez pukania. Dobrze, że chociaż nie miał zamiaru przeszkadzać jej w medytacji. Odwróciła się do niego plecami, czując spojrzenie brązowych oczu na swoich łopatkach i udała się do aneksu kuchennego. Gabriela nie było, miał wrócić za jakieś pół godziny. Vill sięgnęła po wysoką szklankę i z lodówki wyjęła sok pomarańczowy, cały czas obserwowana przez jego oczy.


- Powiedziałabym, że to nie ładnie tak wchodzić bez pukania, ale sama tak ostatnio cię naszłam, więc sobie daruje – rzekła, sięgając po drugą szklankę – soku? – spojrzała na czarownika z pytaniem w oczach.

Miał na sobie wyświechtane jeansy, nie lepszej jakości rozciągnięty sweter, ubrany widocznie w pośpiechu i narzuconą na to skórzaną kurtkę ze znakiem Organizacji na piersi i rękawach. Czarne włosy okalały mu twarz, chowając uszy. Były w nieładzie, a podkrążone oczy tylko dodawały pewności, że długo opłakiwał śmierć swej uczennicy.  Vill poczuła ukłucie żalu i złość na siebie, że nie zdołała powstrzymać Ichiego przed zabiciem jej.  Zerknęła ponownie na czarownika. Spod kurtki wystawał kawałek kabury. Nie zwróciła jednak na to szczególnej uwagi. Ważniejsze było, co miał jej do powiedzenia. Skoro przyszedł to zapewne z nowymi informacjami. Odgoniła zatem poczucie winy i posłała mu lekki uśmiech dobrej gospodyni.

- Chcesz? – zapytała ponownie, podnosząc szklaną butelkę z sokiem, jak na prezentacji.
- Nie przyszłaś do mnie Villandro – powiedział.

Butelka upadła z trzaskiem rozbijając się na drobne kawałeczki. Pomarańczowa ciecz rozlała się po kafelkach i ochlapała jej spodnie. Stała tak przez chwile drżąc, patrząc na niego z przejęciem. Zaraz jednak strach w jej oczach zastąpiła determinacja.

- Zostaw czarownika Wędrowcze – wysyczała.

Oczy natychmiast jej poczerwieniały. Sięgnęła po sztylety, ale oczywiście ich nie miała, podobnie jak pasa, nigdy ich nie ubierała do medytacji. Szlag. Dłoń powędrowała jej po blacie w poszukiwaniu chociażby noża zostawionego w zlewie. Jeśli zaatakuje…

- Smucisz mnie Villandro – powiedział – chciałem tylko porozmawiać, ale ty widocznie wolisz udowadniać swoją upartość – rzekł i sięgnął pod kurtkę.

Vill stanęła przed wyborem, uchronić się od strzału, który, jeśli celny, definitywnie rozbudzi trzeciego łowce, czy może skoczyć do niego i spróbować obezwładnić?

- Przecież teraz rozmawiamy – powiedziała, gorączkowo zastanawiając się, czy jakaś metalowa tacka obroni ja przed kulą, jak w filmach.

Powoli wyciągnął pistolet. Skierował go lufą w dół i stał tak, patrząc na nią. Jej dłoń zawędrowała do zlewu, napotkała rękojeść noża. Jeśli uda jej się doskoczyć do niego i podciąć ścięgna, tak by obezwładnić ręce, oboje będą bezpieczni. Może nie przeskoczy na nią. Może blokada Sakury jest choć w połowie skuteczna przeciw niemu. Może potrafi jedynie mówić w jej głowie, ale już nie sterować nią. Może uda jej się uratować ich oboje. Zbyt dużo tych „może”. Ryzykowała nazbyt wiele by nie rzucić się na ryzyko. Musiała być szybka. Bardzo szybka. Napięła mięśnie.

- Twój drogocenny czarownik będzie pierwszą karą – powiedział – potem sięgnę bliżej. Bądź mi posłuszna Villandro i przyjdź do mnie, jak cię grzecznie proszę – rzekł unosząc pistolet.

Skoczyła przez blat za fotel, mając nadzieję, że zmyli to trochę jego zamiary, że da jej czas do powrotu Gabriela.  Lecz on nie skierował broni w jej stronę.

- Nie! – krzyknęła.

Dopadła do niego w momencie gdy pociągnął za spust. Wsadzona w usta lufa spełniła swoje zadanie. Kawałek mózgu rozpaćkał się na ścianie, kiedy czarownik osunął się na ziemię w jej ramionach.

- Nie, nie, nie … - powtarzała na przemian tuląc, na przemian potrząsając nim, jakby chciała obudzić z koszmaru – Nie, nie, nie.. nie możesz, nie , nie znów nie.. Iee!!! – wrzasnęła po japońsku, pozwalając łzom płynąć.

Po huku wystrzału zapadła nienaturalna cisza, przerywana tylko jej szlochaniem w jego nie unoszącą się już klatkę piersiową.

Otworzył się portal. Gabriel stanął jak wryty.
- Co, u licha się stało? – zapytał zdezorientowany.
- Muszę iść – powiedziała nagle.
- Dokąd?
- Odzyskam go – łzy przestały płynąć – odzyskam, a potem znajdę i zabije tego skurwysyna.

***
                Ponownie szła przez tą pozbawiona kolorów drogę. Po obu stronach widziała pozbawiony kolorów las. To nawet nie do końca była czerń czy biel ale miejsce to i tak wyglądało jak szkic. Takie, jakie je zapamiętała. Nie zmieniło się przez czas, który przecież tu nie istniał. Minęła dwa czy trzy odnóża, ale wiedziała gdzie ma iść. Nie zbaczała z drogi, nie szukała koloru. Miała tylko jeden cel. Szła, chwiejąc się w luźnych na potrzeby medytacji ubraniach z krwią na kolanach szerokich spodni i odrobiną krwi na bluzce. Z okrwawionym pistoletem w, wydawałoby się bezwładnie zwisającej, ręce. Szła z rozpuszczonymi na ramiona włosami, których nie targał żaden wiatr, gdyż żaden tu nie istniał. Szła z czerwonymi jak krew oczami wpatrzona tylko w jeden cel. Na szkicowym horyzoncie widać już było szkicowe drzwi. Brnęła przez siebie z uporem maniaka, choć nogi próbowały odmówić jej posłuszeństwa. Położyła dłoń na szkicowej klamce.

                Komnata była taka, jaką ją zapamiętała. Duży, hebanowy stół, siedem krzeseł, siedem Pań. Drżąc, nie ze strachu, lecz z przejęcia ukłoniła się delikatnie, patrząc szczególnie na blondynkę z puszką piwa w dłoni.

- Panie… przychodzę.. – zaczęła.
- Wiemy po co przychodzisz Villandro de Lavayett – przerwała jej siedząca najbardziej na lewo ciemnoskóra kobieta o pełnych ustach i brązowych oczach.
- Niestety nie możemy ci go oddać – dodała ciemnowłosa Azjatka o miękkim głosie.
- Jak to…? – Vill opadła szczęka.
- To był jego czas – wyjaśniła nastolatka o bladej cerze i zielonych oczach.

Vill spojrzała na nią, potem na wszystkie siedem Pań. Zacisnęła dłoń na rękojeści pistoletu. Zamrugała. Nie miała zamiaru płakać przed siedmioma Paniami, chociaż i tak pewnie widziały już jej łzy i żałosne zawodzenie za dawnym przyjacielem. One przecież wszystko widzą i wszystko wiedzą. I nagle do niej dotarło, że mogła je poprosić o coś innego. Nie ważne za jaką cenę.

- Pragnę… - powiedziała przyzywając ton pełen szacunku – byście, w miarę możliwości powiedziały mi, gdzie znajduje się prawdziwe ciało Wędrowca. Pragnę je unicestwić, by zabić tego pierdolonego włóczykija – powiedziała tracąc resztki cierpliwości, pozwalając gniewowi płynąc nieprzerwanie – Pragnę wyrwać mu ręce i go nimi nakarmić, pragnę wyłupić mu oczy, obciąć uszy i język, chcę by konał w męczarniach!
- Prawdziwe ciało Wędrowca już dawno nie istnieje – odparła blondynka o niedbale spiętych kręconych włosach, poprawiła okulary na nosie. Okulary, które przecież nie były jej potrzebne– zostawił je już dawno, temu, licząc na ludzkie lata, zostawił by sczezło z głodu, od tego czasu zamieszkuje wciąż inne ciała. Ciekawostką jest to, że oryginalnie nawet nie był wampirem. Jednak bardzo dobrze wpasował się w waszą politykę.

Pistolet wypadł z ręki, bez żadnego dźwięku uderzając o kamienną podłogę. Uniosła na nie pełne determinacji czerwone oczy.

- Błagam, powiedzcie mi jak mam go zabić, zagraża zbyt wielu bliskim mi osobom, musze coś zrobić, proszę was, pomóżcie mi Panie Śmierci, proszę! – zawołała, padając na kolana.

Blond Pani o długich prostych włosach, odstawiła puszkę na stół, wstała z krzesła i kucnęła przy Vill, położyła jej dłoń na ramieniu.

- Jest tylko jeden sposób by unicestwić Wędrowca – powiedziała.
- Jaki?! – zawołała Vill – zrobię wszystko, powiedz mi co!
- Archanielica Zagłady – padła odpowiedź.

Vill zesztywniała.

- Nie poświęcę Gabriela.. – powiedziała po chwili.
- To i tak by niczego nie dało – odezwała się ciemnowłosa kobieta z długim warkoczem zarzuconym na ramie – Nie możesz przejść do Archanielicy z Anioła Zagłady, nie będzie to pełna przemiana.
- Potrzeba pełnej Archanielicy Zagłady – powiedziała blondynka przy Vill – I jest tylko jeden sposób, by ją rozbudzić.
- Ja.. – zaczęła Vill, ale zaraz umilkła, po chwili jednak powiedziała – Zaboli ją, znaki…
- Zachowam znaki – odparła blondynka – ten który masz od królowej również.
- A ja..?
- Wrócisz, to nie jest twój czas.
-  Sakura się na to nie zgodzi… Gabriel też tego nie zrobi..
- Więc znajdź kogoś zaufanego, kto zajmie się pierwszą częścią – odpowiedziano jej.

~~*~~

2 komentarze:

  1. Musze sobie to wydrukować i przeczytac jednym tchem, bo ostatnio coś u mnie kiepsko z pamięcią i jak czytam mam wrażenie, że zaczynam coś od nowa...Potrzebuje więcej czasu...

    OdpowiedzUsuń
  2. Chibi gaki czytała ^^ Co dalej?

    OdpowiedzUsuń