26 września 2015

Życzenie Półkrwi - Rozdział 10 (2/2)

Rozdział 10ty część druga, zapraszam :) 
***
            Gdy tylko go minęła, poczuła na sobie jego spojrzenie. Nie było to typowe lubieżne spojrzenie pijanego obwiesia, który ma ochotę na za wysokie dla siebie progi. Długowłosy, oparty o mur, młody mężczyzna z papierosem w ustach niczym szczególnym nie różnił się od pozostałych osób w okolicy. Ludzi szwendających się to tu, to tam, odbywających swój maraton między klubami, które mieściły się po obu stronach ulicy. Jednak jego spojrzenie wbite w jej plecy niemal paliło. Wiedziała kim jest ów długowłosy. Skręciła za róg, nie oglądając się za siebie. Tak, jak przewidywała, nieznajomy ruszył za nią, w pewnej odległości, jakby dla zachowania pozorów. Nie miała jednak wątpliwości, iż i on domyślił się z kim ma do czynienia. Skręciła ponownie i tutaj zrobiło się jakoś puściej. Chodź pijawko, pomyślała, już ja ci pokaże, że lepiej nie żerować na czarownicy. Nieznajomy nadal za nią szedł, gdy skręciła po raz trzeci. Tu ulica była zupełnie opustoszała, weszła w dość szeroki, lecz ciemny zaułek. Gdy tylko znalazł się w odpowiednim zasięgu nałożyła niewidzialną barierę na wyjście, sprawiając jednocześnie, że oboje znaleźli się w pułapce, jak i to, że nikt z zewnątrz niczego nie zobaczy.  Obrócił głowę w stronę magicznego muru. Wykorzystała ten moment, zdejmując błyskawicznie bransoletkę z ręki i rzucając w niego  długim, magicznie wspomaganym łańcuchem jarzącym się niebieskością. Broń zakończona była głową węża, który rozdziawił paszczę chcąc wbić się w ofiarę. Długowłosy jednak zdołał się uchylić. Psia mać, pomyślała, szybki jest! Przyciągnęła łańcuch do siebie i skupiła wzrok na przeciwniku. W ciemnych spodniach, lakierowanych butach i bordowej koszuli wyglądał jak puzzel nie pasujący do obrazka tanich i licznych w tej okolicy klubów. Miała wrażenie, że gdy spojrzy na jego rękę, doszuka się na przegubie złotego zegarka. Nie zaryzykowała jednak spuszczenia wzroku z jego czerwonych już oczu. Miał długie, do samego pasa, jasne włosy, pewnie w dzień połyskiwałyby złotem, ale tego nie dane będzie nikomu stwierdzić, te istoty nie chodzą za dnia. Lekki, swobodny uśmiech wypełzł na jego twarz, gdy mu się tak przyglądała. Rzuciła łańcuchem raz jeszcze, znów się uchylił.
-        Zjeżdżaj – wycedziła.

Za trzecim razem sięgnął do tyłu i dobywszy ukrytego za paskiem spodni sztyletu o falującym ostrzu, wcelował go w jedno z ogniw łańcucha i pociągnął. Nie spodziewała się tego, nie sądziła zresztą, że nieznajomy ma ze sobą broń, a już na pewno nie była przygotowana na sztylet, raczej na pistolet. Nie utrzymała jednak broni i już po chwili łańcuch, tracąc swoje magiczne właściwości, znalazł się na ziemi. Cofnęła się i przywołała ogniste dyski nad dłonie, rzuciła w niego kilka, ale on wyminął wszystkie. Był niewiarygodnie szybki, szybszy niż jej myśli, w jednej chwili znalazł się przy niej, poczuła jego chłodną dłoń na ramieniu.
-        Jaka groźna – rzekł aksamitnie, z nutką rozbawienia w głosie.

            Uśmiech ozdobiony ostrymi kłami napawał ją niemal paniką. Wyrwała się z impetem i skoczyła na ścianę, a odbiwszy się od niej skoczyła na drugą. Pomagając sobie magią pokonała tak trzy piętra, aż znalazła się na dachu niższego z budynków. Ruszył za nią bez najmniejszego problemu. Nie oglądała się. Budynek był długi, więc miała więcej miejsca na rozbieg. Pognała przed siebie, czując na karku jego oddech. Biegła nie słysząc jego kroków, ale ciągle miała wrażenie, że jest tuż za nią. Nagle obróciła się, wysapała jakieś zaklęcie zduszonym głosem. Z rozczapierzonych palców wyrzuciła kilkanaście ostrych lodowych igieł, nie patrząc nawet, czy przeciwnik wciąż znajdował się przed nią.
Myliła się, nie było go tam.
Czyżby jednak nie wskoczył za nią na dach? Czyżby nie podjął pościgu? Wciąż trzymając rękę w gotowości rozglądała się, nasłuchując najmniejszego dźwięku, jaki może wydać ukrywający się wampir. Nie słyszała jednak nic, poza własnym oddechem, który powoli się już uspokajał.
-        Zwinna z ciebie mała kotka – szepnął jej do ucha.
Zamarła. Jakim cudem znalazł się za nią? Jakim, do cholery, cudem podszedł tak blisko niezauważony? Przygryzła wargę. Nie doceniła go, a istot nocy nie powinno się nie doceniać. Obróciła się błyskawicznie, zadając cios ostrymi lodowymi szponami, które wyrosły jej z paznokci, zablokował. Jego czerwone oczy spojrzały głęboko w błękit jej własnych. Na chwilę zamarł, jakby się nad czymś zastanawiał, wykorzystała ten moment, wyrwała się i minąwszy go, zaczęła uciekać. Nie krzyknął za nią tak, jak się spodziewała. Jeśli natomiast ruszył w pościg, to znów nie wydawał żadnego dźwięku. Przeklęte wampiry, pomyślała, człowiek nawet nie jest w stanie się zorientować czy za nim gonią, czy już się znudziły. Przyszło jej do głowy, że będąc tak szybkim, już dawno mógłby ja wyminąć i schwytać, nie zrobił tego jednak, co oznaczało, że zwyczajnie się nią bawił. Gniew rozgorzał w niej dodając sił, przyspieszyła. Wyminęła kilka anten zaczepionych na dachu, a widząc już krawędź, przyspieszyła jeszcze bardziej, chcąc nabrać jak największego rozpędu. Zdawało jej się, że długowłosy wciąż jest przy niej, zaledwie na wyciągnięcie ręki, nie miała jednak odwagi się obejrzeć. Dobiegła do krawędzi i odbiła się najmocniej jak umiała, wyciągając  ręce przed siebie. Już w momencie skoku zrozumiała, że źle wymierzyła, kolejny budynek był za daleko.  Dlaczego u licha nie pomyślała, by przy odbiciu wzmocnić skok magią?! Miałaby wtedy jakieś szansę, a teraz spadnie i w najlepszym wypadku połamie sobie wszystkie kości.
-        Uch.. - powietrze uszło z jej płuc.

            Uderzyła klatką piersiową o ścianę budynku, łapiąc się jednak palcami krawędzi dachu. Musisz się podnieść, skarciła się w duchu, nie wiś jak jakaś kukła, podciągnij się, bo spadniesz! Za sobą usłyszała kroki, a potem odbicie. Zobaczyła jak nieznajomy przelatuje nad nią swobodnie, jakby grawitacja nie miała na niego wpływu, ręce trzymał w kieszeniach spodni i już po chwili wylądował miękko na dachu. Odwrócił się do niej, kucnął i wyciągnął w jej stronę rękę.
-        Spieprzaj! - wycedziła.
Nie powiedział nic, uśmiechnął się tylko pobłażliwie i bezceremonialnie chwycił ją za przegub, pomagając wejść na dach.
-        Niezły pojedynek czarownico – powiedział z uznaniem – Jestem Derian.
-        A...Adrelia – odparła zmieszana.
-        Masz piękne imię Adrelio... i włosy.

            Nadal trzymał ją za rękę, a ona zamiast się wyrwać i walczyć albo uciekać, stała oszołomiona jego spojrzeniem, tonem głosu i łagodnością. Stwierdziła nawet, że jest w istocie piękny. Rozwarła lekko usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz on pociągnął ją do siebie i okręcając jak w tańcu, sprawił, że teraz stała tyłem do niego. Nim zdążyła zareagować jedną ręką zasłonił jej usta, odchylając jednocześnie głowę, drugą natomiast oplótł wokół jej łokci uniemożliwiając ruch. Szarpnęła się wściekła na siebie za nieostrożność. Wbił kły, chciała krzyknąć, ale nie mogła. Żelazny uścisk jego rąk nie pozwalał jej na żadną reakcję. Łzy popłynęły jej z oczu. Wędrujące chmury odsłoniły krwawy sierp księżyca, nabrała pewności, że umrze. W tej jednej chwili, jeszcze zanim całkowita ciemność zapanowała nad nią, znienawidziła nieznajomego tak bardzo, jak nikogo nigdy dotąd. Jej nienawiść wzrosła jeszcze, kiedy zabiła człowieka zaspokajając pierwszy głód.

***
            Następne parę lat minęło jej na próbach zabicia Deriana. Sam zainteresowany jednak brał to za lekcje walki wręcz i wyśmienicie się przy tym bawił. Ciekawe, czy Jin również mnie tak znienawidzi, pomyślała.
-        Pij moje dziecko... - zaczęła.
Drugą dłonią szukała w torebeczce fiolki z krwią swojego ojca. Nagle usłyszała świst, odcięty kosmyk jej włosów zawisł w powietrzu, spojrzała w górę.
-        Oj przepraszam, chyba mi się lekko wyśliznęła – odezwała się Pani Śmierć, wskazując na kosę i zawiśnięty w powietrzu kosmyk włosów.
-        Oddaj go! - warknęła Adri.
Nieopodal Hakon zatrzymał się w czasie podczas szarży na białego przeciwnika, który szczerzył się nieruchomo, Adri podniosła się, jedynie ona była na tyle blisko Pani, by znajdować się w jej czasie, a właściwie w braku tego czasu. Gdyby odeszła tylko na moment, gdyby podeszła do któregokolwiek z nich, zatrzymałaby się dopóki Śmierć by nie znikła.
-        Oddaj go – powtórzyła.
-        Wiesz, że nie mogę.
-        Oddawaj go ty bezużyteczna kreaturo! - wrzasnęła.
Skoczyła na Panią, pół sekundy później, jeśli można było liczyć tutaj jakikolwiek czas, zawisła w powietrzu, a blada dłoń Śmierci zacisnęła się na jej szyi.
-        To jego czas Adrelio i nic z tym nie zrobisz – powiedziała, puszczając ją.
Ta osunęła się na kolana obok martwego maga. Pani oddaliła się w nicość. Kosmyk włosów właśnie leniwie opadł na ciało, kiedy Adri spojrzała na Lake'a.

-        Zapłacisz mi za to! - wycedziła przez zęby.
Hakon zaatakował, tarcza odbiła go, robiąc fikołka w powietrzu wylądował kilka metrów od przyjaciółki.
-        Zaraz skończę ten twój marny żywot i żaden pieprzony bóg ci nie pomoże!
Była cała w krwi, zacisnęła pięści. Wściekłość przesycała ją, wypełniała całe jej wnętrze, żądza zemsty wyostrzała zmysły, rozpacz dodawała nadludzkich, a nawet nad wampirzych sił. Płonęło w niej wszystko, serce, dusza, ciało i krew. Rysy jej twarzy zrobiły się ostrzejsze, a kły wydłużyły się nieco. Ten parszywy dziwak zginie za swoje postępki i nie będzie litości! Chciała go zabić, zabić za wszelką cenę! Nawet gdyby padł na kolana i błagał! Nawet, gdyby odwoływał się do jej człowieczeństwa! Nie będzie litości! Ponieważ gniew jaki czuła, był całkowicie ludzki.

            Skoczyła w jego stronę uzbrojona jedynie w szpony. Sparował jej cios prawą ręką, lecz nim zdążyła zadać kolejny lewą, zatopił miecz w jej brzuchu, a potem kopnął ją niemal w to samo miejsce. Okrwawiony miecz został mu w dłoni, podczas gdy ona odleciała na dwa metry i wylądowała na tyłku. Ręce jej się trzęsły, próbowała zatamować krwawienie, ale fioletowo – czerwone iskry na dłoni nie chciały pozostać zapalone dłużej niż kilka sekund. Blondi cofnął się ciekawy, co teraz się wydarzy, choć miecz miał nadal uniesiony nie zrobił żadnego ruchu by zaatakować. Sądził najwyraźniej, że dhampirzyca z tego nie wyjdzie. Hakon natychmiast doskoczył do przyjaciółki, użyczając jej swojego zaklęcia leczącego.
-        D... dzięki – powiedziała ledwie dosłyszalnie.
Wzrok jej się zamglił, nie mogła się skoncentrować, jej własna dłoń gasła co chwilę. Pomyślała, że jest to idealny moment, aby się zapożyczyć, ale nie miała na to siły. Przynajmniej nie tyle, by zapożyczyć to, co nazywała Aniołem Śmierci, ale mogła przecież zapożyczyć siłę. Jakiś pomysł rodził jej się w głowie, podczas gdy biały przeciwnik patrzył na ich oboje z wyższością.

-        Już pewnie wiecie, że nie ma co zadzierać z Archaniołem Prawdziwego Boga – powiedział. - teraz grzecznie oddajcie swoje duszyczki na zbawienie – zachichotał – choć sądząc po waszych czynach, raczej będzie ciężko. Wtrącę was do piekła, tam w wiecznych czeluściach będziecie smażyć się bez końca!
-        Pieprz się – wysapała w jego stronę.
-        Odważne słowa – odrzekł, z kieszeni płaszcza wyjął białą, jedwabną chusteczkę i zaczął wycierać klingę miecza – ale ta wasza diabelska magia was nie uratuje. Jedyne oczyszczenie może przynieść ostrze mego miecza!
-        Pieprz się, ty cholerny świętoszku.
Hakon przytrzymał ją jedną ręką, by nie straciła równowagi, drugą natomiast nadal ją leczył. Rana Adri przestała krwawić, chociaż nie wyglądała jeszcze za dobrze. Mimo to czerwonowłosa położyła przyjacielowi rękę na ramieniu.
-        Musisz kupić mi trochę czasu – szepnęła.
-        Jasne – odparł również szeptem.
Wstał, powoli ruszył w kierunku blondyna, po drodze wyjął miecz.
-        Ohoho! Będzie zabawa – ucieszył się jego przeciwnik.
Tymczasem Adrelia, na kolanach, dotarła do ciała maga. Krew jeszcze nie skrzepła, więc zamoczyła w niej palec i zaczęła rysować coś na asfalcie.
-        No chodź wilczku – powiedział Blondi, unosząc miecz – zabawimy się.
Ostrze Hakona zapaliło się czarnym ogniem. W jednej chwili znalazł się przy przeciwniku i zamachnął się mieczem, celując w głowę. Ten uniósł swoją broń, parując cios, czyżby jego osłona zaczęła słabnąć? Sądząc po tym, że nie stał bezczynnie – na pewno. Hakon zaatakował ognistą pięścią w bok Lake'a, magiczna bariera odrzuciła go wedle przewidywań. Wylądował dwa metry dalej ryjąc plecami o asfalt. Szlag! Czyli bariera nadal działa. Jeśli dostanie się jeszcze raz tak blisko, może uda mu się zadać choć normalny cios.

            Kątem oka spostrzegł jakiś okrąg namalowany krwią, we wnętrzu którego Adri dopisywała jakieś runy, co chwilę maczając palec w kałuży krzepnącej krwi. Podnosząc się zobaczył jak kaszlnęła własną krwią. Powinien wyleczyć tę paskudną ranę do końca, ale mu nie pozwoliła. Znając ją, wiedziała co robi. Oby. Ruszył na fanatyka i znów zaatakował w głowę. Ten ponownie sparował cios, niemal leniwie. Tym razem jednak zamachnął się wolną pięścią na brzuch wilkołaka, uderzając go tak mocno, że chłopak najpierw wygiął się do przodu niemal dotykając nosem przeciwnika, by po chwili znów odlecieć i uderzyć plecami w kamienne schody. Blondi spojrzał na czerwonowłosą, co ona kombinowała? Nie dane mu się było zastanawiać, gdyż wilk znów do niego doskoczył, tym razem próbując go podciąć. Odskoczył odruchowo i jednocześnie kopnął Hakona w pysk. 

            Adri nie przestawała. Wypowiadała słowa, których nauczyła się dawno temu.

***
            Wpatrywała się w niego, jak rysuje krąg patykiem na piasku. Przez myśl jej przeszło, że byle wietrzyk potrafiłby zniweczyć całe zaklęcie. Tylko, że tutaj nie wiało. Nie wiało już od ładnych paru stuleci. Przyglądała się kolejnym runom, zapamiętując każdą z nich. Była tu dopiero od dwóch godzin, ale cały czas czuła inność tego miejsca, nawet powietrze inaczej tu smakowało. Jego czarne włosy lśniły dziwnie w blasku zachodzącego niebieskiego słońca. Wciąż nie mogła uwierzyć, że istnieje tak wiele światów, a on ma do nich klucze. No, do kilku z nich.
-        Pamiętaj, żeby nie pomylić tego znaku tutaj – powiedział – bo zamiast przyzwać to się sama przeniesiesz.
-        Będę pamiętać – obiecała.
Uśmiechnął się tym pięknym uśmiechem, który tak uwielbiała. Chciała znów pogłaskać go po włosach, pocałować, zatopić się w jego głębokich, niebieskich oczach. Pierwszy raz - odkąd stała się tym, czym się stała – była zakochana.
-        Jeśli oddajesz swoje ciało we władanie, pamiętaj na który szczebel hierarchii możesz się kierować - Mówił wskazując miejsce w kręgu – tu wpisujesz znak hierarchii. Na twoje możliwości siódma będzie w sam raz - ocenił.
-        Tylko siódma? - zapytała zadziornie, oparła się o stare spróchniałe drzewo, które nie wiedzieć czemu jeszcze stało i wydzielało przyjemne ciepło – sądziłam, że wyżej mnie cenisz.
-        Cenię cię bardzo wysoko – odparł, wstając – ale oceniam szanse realnie moja droga.
Znów obdarzył ją tym uroczym uśmiechem, a ona znów zapragnęła mieć go w swoich ramionach. Już teraz.
-        Tak kończysz krąg – kontynuował, ponownie kucając.

            Zdawał się nie zwracać uwagi na jej spojrzenia, a może tylko udawał. Wiedziała, że lubił ją lekko rozdrażnić. W tych jeansach i zielonej koszuli wyglądał tak ludzko. Nikt, kto zobaczył go pierwszy raz nie pomyślałby, że jest łowcą. Ona chodziła odziana w zaklęcia, ale on nawet ubierał się po ludzku. Zdradził jej kiedyś, że lubi odwiedzać ten świat, czuje się wtedy taki zwyczajny. Jedyne, co go odróżniało to kij, który nosił na plecach. Przedmiot był z ciemnego drewna, na samym środku jedną trzecią jego powierzchni pokrywał nieco szorstki ciemnozielony materiał. Na obu końcach kija wyryte były jakiś runy. Oczywiście ludzie nie widzieli tej broni, gdy spacerował między nimi. Jednak ona widziała. To było zresztą pierwsze, co zobaczyła gdy się poznali. Przekrzywiła głowę przyglądając się jego poczynaniom.
-        A teraz nauczę cię słów przyzwania – powiedział, a gdy kiwnęła głową, przypomniał raz jeszcze – i nie zapominaj o hierarchii.

***
            Powinna pamiętać jego ostrzeżenia. Powinna wiedzieć, kogo wolno jej było przyzwać, ale gniew zaślepił ją, jednocześnie dodając jej sił. Sięgnęła na piąty szczebel. Wiedziała, że ktokolwiek odpowie, będzie miała nad nim kontrolę.
-        … Orio Santara Oddd! - zakończyła swoje mamrotanie.

            Klęknęła w środku pentagramu i przyłożyła doń dłonie. Ułamek sekundy później z kręgu wybiła moc w kolorze mrocznej pustki, otoczyła postać wampirzycy. Blondi odskoczył od wilka, przyglądając się uważnie jej poczynaniom. Moc opadła, Adri stała wyprostowana, oczy miała zamknięte, a ręce opuszczone wzdłuż ciała. Coś dziwnego się z nią działo. Wyglądała jakby była tutaj, a jednocześnie nie. Niczym zakłócenia w telewizorze, który ma słabą antenę. Wydawała przy tym dźwięk trzepoczących małych motylich skrzydełek, uderzających o rozpaloną żarówkę.

            Blondi skoczył ku niej, lecz nim wylądował, otworzyła oczy. Hakon zauważył jej tęczówki, a raczej ich brak, w oczach pozostały jedynie źrenice. Lake uderzył ją prawą pięścią, przekręciła głowę w lewo, chwilę później zrobił to samo drugą pięścią. Wilkołak doznał wrażenia, że blondyn stracił nad sobą panowanie, miała w oczach coś takiego, że spanikował. I jeszcze to nieustające trzepotanie. Mimo to cofała się od naporu ciosów, choć na jej twarzy nie było widać żadnych ran. W końcu kopnął ją w brzuch, odleciała kawałek uderzając plecami o siatkę ogradzająca amfiteatr, przestała trzepotać.

            Hakon do tej pory stojący jak skamieniały, w końcu się ocknął. Nie spuszczając przeciwnika z oczu, podbiegł do niej, w momencie, gdy podniosła się na nogi. 
-        W porządku? - zapytał pośpiesznie.
Nie odpowiedziała. Stała tak patrząc na mężczyznę w bieli. Przez dłuższą chwilę jej twarz nie wyrażała absolutnie żadnych emocji. Ktoś stojący z boku mógłby stwierdzić, że zamieniła się w posąg. Jeśli jej klatka piersiowa w ogóle poruszała się w rytym oddechów, to robiła to niezauważalnie. Wydawała się nie bardzo wiedzieć, gdzie się znajduje, ani co się wokół niej dzieje. Wpatrywała się tylko w człowieka przed sobą, jakby próbowała zanalizować kim on jest. Hakon już chciał znów się odezwać, wyciągnął nawet łapę w jej stronę, kiedy jej źrenice nagle pękły. Czarny atrament rozlał się po białkach oczu, całkowicie je barwiąc. Wilk cofnął rękę i rozdziawił pysk ze zdziwienia. Nigdy jej takiej nie widział. Wyczuwał jakąś dziwną energię emanującą wokół niej. Coś było nie tak . To nie była ona, przynajmniej nie do końca, czuł to.
Zląkł się.
Pierwszy raz od czasu, gdy zabiła tamtych oprychów na polanie w lesie, Hakon naprawdę się jej przestraszył. Poczuł jakieś zawirowania energii, ale nie mógł się zorientować skąd pochodziły. Był pewien, że nie od niej, różniły się ... intensywnością i mentalnym zapachem. Czyżby ktoś jeszcze zechciał do nich dołączyć? Rozglądał się, kiedy Adrelia otworzyła usta. Przez kilka sekund trwała tak w bezruchu, a wszystko inne trwało razem z nią w jakimś dziwnym oczekiwaniu.

            Nagle z jej gardła wydobył się ryk potępionych, rozdzierając ciszę nocy.  Czerń rozlała się po niej od czubka głowy, zatapiając weń włosy i ubranie. Każdy element jej stroju spowił kolor nocy. Pas i karwasze nabrały natomiast lekkiego lśnienia, niczym rzadkie gwiazdy na czarnym niebie. W postaci wilka Hakon już przyzwyczaił się do jej wampirzej szybkości, jednak ten ruch był niczym teleportacja. Zupełnie jakby ktoś wyciął te kilka sekund od jej zamilknięcia do momentu, w którym zamachnęła się na blondyna stojącego przecież kilka dobrych metrów do niej.  Obronił się o dziwo, spróbował zadać cios w brzuch, ona również się obroniła. Wyminęła go, chcąc uderzyć łokciem w plecy, odwrócił się błyskawicznie częstując ją kopniakiem w bok tak, że odleciała na ładnych parę metrów, uderzyła plecami o kolumnę przy wejściu do budynku.

            Korzystając z zamieszania Hakon spróbował swoich sił raz jeszcze. Jak można było przewidzieć, bariera anty magiczna ponownie go odrzuciła. Wtedy Adrelia wstała, krzyk potępionych ponownie zmroził krew w żyłach. Jej kończyny zaczęły pokrywać się ciemnozielonymi łuskami, znikającymi pod ubraniem. Tworzący się pancerz zatrzymał się pod samą brodą. Jeszcze nim Hakon się podniósł, skoczyła na Blondiego wymierzając kopniaka w klatkę piersiową. Tym razem trafiła, odleciał kawałek i wylądował na plecach. Nie miał nawet czasu się zdziwić, że go trafiła. Podniósł się, machnął mieczem i posłał w jej kierunku biały pocisk, złapała go w dłoń i światło zgasło. Po raz pierwszy na twarzy jej przeciwnika pojawiła się niepewność.
-        Czym jesteś?– zapytał.
Nie odpowiedziała. Zamiast tego doskoczyła do niego, zamachnął się na nią mieczem, a ona złapała go jedną ręką. Drugą zgięła w łokciu i odsuwając, rozczapierzyła szpony pokryte łuskami. Chciała zadać cios prosto w jego klatkę piersiową, uniósł drugą dłoń chcąc sparować. Na nic mu się to jednak nie zdało, gdyż jaszczurczy ogon, który do tej pory nie był widoczny, owinął się wokół bariery jego drugiej ręki.
-        O kurwa... - szepnął zaskoczony.
Zamachnęła się wolną ręka na cios prosto na klatkę piersiową, lecz kilkanaście centymetrów przed celem napotkała opór bariery, która w tym miejscu była grubsza. Blondi uśmiechnął się pod nosem, kierując resztki bariery w to miejsce, by jeszcze zwiększyć własne bezpieczeństwo. Ona jednak nie przestawała napierać, patrzyła mu w oczy tym czarnym spojrzeniem, a jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Z bariery rozbłysło delikatne światło, gdy pierwsze centymetry jej szponów zaczęły się przedzierać. Gubiła przy tym łuski, paznokcie, a nawet skórę, ale nieprzerwanie pruła do przodu z uporem maniaka. Wrzasnęła znów tym samym rykiem potępionych, Lake wrzasnął również, bezskutecznie próbując się wyrwać. Szpony już całe się przedostały, jej palce były prawie po tamtej stronie bariery. Wciąż krzyczała tym dziwnym głosem, owiewając go zapachem gnijącej śmierci. Hakon stał kilka metrów dalej i wpatrywał się w całą scenę z nieukrywanym zdziwieniem i zgrozą.

-        Nieźle sobie radzi – odezwał się głos przy wilku – chociaż sięgnęła za wysoko. Jak zwykle jej arogancja wzięła górę.
Wilk aż podskoczył. Spojrzał w tę stronę. Był pewien, że nikt do niego nie podszedł. Nikt też się nie podkradł, a mimo to obok niego stał mężczyzna. Był wysoki i chudy, nawet nie szczupły, po prostu chudy. Jego czarne włosy ścięte były na jeża i ozdabiały, wbrew pozorom nie szczurzą, twarz. Niebieskie oczy wpatrywały się w Adri. Wieku nie dało się określić. Wyglądał całkiem zwyczajnie w eleganckich butach, czarnych jeansach i ciemno zielonej koszuli. Jednak efekt ten psuła broń, którą miał na plecach. Hakon nie był pewien, czy można by to nazwać bronią, ale widział kiedyś na filmach jak mistrzowie karate potrafili siać spustoszenie czymś takim. Ową bronią był kij z ciemnego drewna długości około półtora metra, na środku owinięty lekko szorstkim, zielonym materiałem. Po obu końcach kija Wilk zauważył delikatnie jarzące się na zielono nieznane runy. Broń bez wątpienia była magiczna.
-        Rozumiem, że ją znasz? - odezwał się wilk, gdy już ochłonął z zaskoczenia.
-        Dość dobrze, można by rzec – przybysz wyszczerzył nieskazitelnie białe zęby w uśmiechu.
-        A kim ty jesteś? - Hakon mocniej ścisnął rękojeść miecza.
-        Raywen – przedstawił się – Jestem egzorcystą, w niektórych kręgach nazywają mnie łowcą.
-        Łowcą?
-        Tak, wyłapuję uwolnione demony, taki zawód – Raywen znów się wyszczerzył.
-        Więc ten blondasek jest demonem?
-        Nie, demon jest w niej – wskazał na czerwonowłosą.  

            Adrelia napierała nadal. Cała dłoń przeszła przez barierę, rozłożyła szerzej szpony, będące częścią już kościstej ręki. Wrzask urwał się, a i światło bariery przygasło nieco.
-        Adri... przecież tego nie zrobisz... - zaczął blondyn błagalnym głosem.
Wtedy odezwała się po raz pierwszy od momentu, gdy jej oczy pękły zalewając się czernią. Nie był to jednak jej głos. Nie było w nim nic do niej należącego. Głos był charczący, powielony, jakby wiele osób mówiło naraz, niemalże jakby chciały przekrzyczeć się wzajemnie.
-        Ona nie ma już władzy nad tym ciałem.
Szpony dotarły do jego klatki piersiowej i wbiły się w nią. Blondi zawył, próbując się cofnąć, bezskutecznie. Jego biała koszula nabrała czerwonej barwy, jak gdyby ktoś rozlał wino.
-        Nie! - wrzasnął.
Hakon usłyszał nieprzyjemny dźwięk penetracji surowego mięsa. Chwilę później zobaczył jak koścista dłoń, ociekając krwią, wyciągnęła z mężczyzny w bieli jego bijące jeszcze serce.
-        Oto twój koniec – odezwał się ten charczący, powielany głos.
Zgniotła serce w dłoni, a on zawisł bezwładnie w jej uścisku. Ogon zwolnił uścisk, dłoń także. Ciało Blondiego opadło bezwładnie u jej stóp. Ta teraz stała wyprostowana, ręce miała opuszczone, z prawej dłoni został jej tylko szkielet. Zwróciła twarz na leżące ciało, a potem na wilka, martwe okrwawione ochłapy serca wypadły z jej dłoni na ziemię. Hakon patrzył na nią, nie mając pojęcia, czym teraz jest i ile w tym... demonie pozostało jego przyjaciółki. Na chwilę zapomniał o obecności egzorcysty. Ona  już nie wyglądała jak Adri, nawet włosy przecież zmieniły kolor. Miał wrażenie, że stoi przed nim najbardziej makabryczne połączenie laleczki Chucky i jakiegoś cholernego gada. Przyglądała mu się przez chwilę, a przynajmniej tak sądził, bo twarz jej nie zmieniła wyrazu ani też kierunku w którym była zwrócona.
-        Hej, w porządku? - odezwał się w końcu.
Wyciągnęła kościstą dłoń w jego stronę i wskazała go palcem.
-        Ona nie ma już władzy nad tym ciałem – powiedział głos z jej gardła.
-        Kim jesteś? - zapytał Hakon.
-        Ostatecznym końcem – dłoń pozostała uniesiona.
-        Ocknij się dziewczyno – odezwał się Raywen, ale wiedział, że to nic nie da, nigdy nic nie dawało.
-        W sensie, że śmierć tak? - zapytał Hakon, cofając się nieco.
Nie odpowiedziało, natomiast jej koścista dłoń zaczęła się zmieniać. Zczarniała, a potem palce zaczęły się wydłużać, zmieniając kształt w gałęzie, które splotły się ze sobą. Nagle wystrzeliły w stronę Wilkołaka, lecz Egzorcysta już znalazł się na linii "strzału", przebiło się przez niego tuż pod ramieniem.
-        A jednak tam jesteś... - wysapał – Inaczej celowałoby prosto w ser... Aaaa!
Zacharczał, kiedy jej druga dłoń poszła w ślad za swoją poprzedniczką i tym razem splecione gałęzie trafiły go prosto w serce. Opadł na kolana, a ona znów otworzyła usta i wydala z siebie ten ryk. Gałęzie cofnęły się, wtedy Hakon chwycił upadającego Łowce. Zdawało mu się, że rany zaczęły się zasklepiać.
-        Nie ma takiej rzeczy, która pozwoli jej odzyskać władzę nad tym ciałem - zaśmiało się coś z wnętrza niej. Znów uniosła rękę i skierowała ją w Hakona.
-        Może powiesz naprawdę kim jesteś? - zapytał wilk – Tylko konkretnie proszę.
-        Końcem wszelkiego życia – odpowiedziało.
-        No dobra, a co tu robisz? Bo ja jestem żywy i wolałbym, by tak zostało.
-        Jest tu po to by zabijać wszystko co żywe – odezwał się niespodziewanie Raywen.
Z pomocą Hakona podniósł się, na koszuli miał dwie dziury, lecz żadnych ran. Czyli jednak się zasklepiły. Czy to znaczy, że egzorcysta był nieśmiertelny? A może był niewrażliwy na rany zadawane przez demony?
-        A ty łowco? - zapytało – Zabijesz ją, czy może pozwolisz jej żyć i zniszczyć wasz świat? Długo czekaliśmy aż popełni taki błąd. Teraz masz dylemat łowco – znów się zaśmiało.
-        Myślę, że jednak jest jeszcze inny sposób – odparł tamten.
-        Nie ma innego sposobu – odpowiedziało.

            Raywen nie był pewien czy to zadziała, ale nie miał zamiaru ani jej zabijać, jak czynił to z poprzednimi, ani też pozwolić jej pozostać taką jak teraz. W mgnieniu oka znalazł się przy niej, jej prawa dłoń, już nie koścista, znów przybrała kształt gałęzi, ale jedyne co zdążyła zrobić, to otrzeć je o jego ramię. Chwycił jej twarz w dłonie i ... pocałował ją. Przez chwile czas zamarł.
-        Eee... i to jest ten sposób? - zdziwił się Wilk.

***

            Szarpnęła się, niestety bezskutecznie. Każdy ruch zresztą bolał jak wszyscy diabli, ale i tak się szarpała. Jakieś cholerne gałęzie chwyciły ją i ukrzyżowały. Tego jednego była pewna. Niektóre z nich wbiły się w jej ciało, jakby próbowały podłączyć się do krwiobiegu. Szarpnęła się ponownie, pewna, że jedyne, co to przyniesie, to większy ból. Nie myliła się. To co przed nią stało wyglądało jak humanoidalna jaszczurka. Miało na sobie jej ubranie, a to już było niepokojące. Nie mniej zresztą jak fakt, że miało jej twarz, tylko oczy spowite w czerni. Czyżby tak właśnie teraz wyglądała? Cholerne demony! Jednak sięgnęła za wysoko, ten drań był za silny! Psia jego mać! Szarpnęła się ponownie, wydając z siebie jęk, bo znów zabolało.
-        Nie szarp się – odezwało się do niej powielonym głosem – nic tym nie wskórasz, jedynie szybciej umrzesz.
-        Spierdalaj! - wrzasnęła z całych sił – myślisz, że cię nie pokonam?! Pokonam!
-        Prędzej Łowca cię zabije – odrzekło, krzywiąc usta w brzydkim uśmiechu. Jej usta.

            Adrelia warknęła. Cholerny demon, zabije go, zabije! Diabelskie nasienie! Powinna słuchać Raywena, ten jeden jedyny raz powinna go posłuchać, tego cholernego idioty. Zaraz, on tam był? Był na „zewnątrz”. Czy naprawdę będzie chciał ją zabić?
           
            Nagle stało się coś dziwnego. Zobaczyła jego majaczącą sylwetkę, podszedł do niej i … pocałował. Idiota! Jak śmiał?! Po tym wszystkim co jej zrobił! Wściekłość wypełniła ją całą.

***

            Hakon wpatrywał się w nich, nagle zobaczył jak czerń zaczęła się cofać. Od czubka głowy, po końcówki włosów zaczęła wyłaniać się krwista czerwień naturalnego koloru Adrelii. Jej ramiona również zostały uwolnione z tego zdradzieckiego koloru, podobnie jak strój i reszta ciała. Wraz z kolorem schodziły z niej łuski. Zupełnie jakby spływał z niej nieudolnie namalowany tatuaż. Czerń rozlała się kałużą u stóp wampirzycy, po czym pognała po asfalcie wprost do pentagramu. Emocje jakie się w niej teraz wytworzyły, pozwoliły jej znów przejąć kontrolę nad własnym ciałem.  Powrócił jej dawny wygląd, oczy na powrót stały się czerwone, ale wampirzo czerwone. Gdy Raywen oderwał się od niej, stała przez chwilę i ... uderzyła go otwartą dłonią w twarz.
-        Jakim prawem to robisz?! - wrzasnęła swoim głosem.
-        Spokojnie, koleś cie uratował przed... tobą – powiedział Hakon podchodząc do nich.
Raywen chwycił ją za ramiona i potrząsnął.
-        Czyś ty postradała zmysły?! - wrzasnął jej w twarz – coś ty sobie myślała ryzykując własną duszę?!
-        Gówno cię to obchodzi! - wyszarpała się z uścisku gwałtownie.
-        Adri, wszystko w porządku? - zapytał Hakon.
-        Nie, nie jest w porządku. Nic nie jest kurwa w porządku. Jin jest martwy – warknęła – jak może być cokolwiek w porządku?!

***

            Szły korytarzem. Właściwie korytarz to jedyne określenie, jakie przychodziło na myśl. To miejsce w ogóle wyglądało dziwnie. Było jakieś bezpłciowe. Jakby posiadało tylko dwa wymiary. Kolorów też nie miało. I to żadnych, nawet czerń z bielą nie imały się tego miejsca. Nie mówiąc już o czasie, który tu nie istniał. Zdawać by się mogło, że zwyczajnie nie było tu dla niego miejsca. Ogólnie wrażenie przynosiło na myśl tylko jedno – szkic. Korytarz wyglądał, jakby artysta jeszcze się zastanawiał gdzie dodać cienie, czy nie dorysować jakichś szczegółów oraz jakich kolorów użyć, by to miejsce ożyło. Na razie jednak było martwe. Równie martwe jak kobieta w czarnej pelerynie idąca na przodzie. Spod zasłaniającego twarz kaptura wysunęło się kilka niesfornych blond kosmyków. Zupełnie nie na miejscu w szkicowym korytarzu. Tak samo zresztą jak krwistoczerwone włosy tej, która trzymała się z tyłu. Blondynka bladą dłonią trzymała długi kij, na końcu którego zakrzywione ostrze połyskiwało przezroczyście. W drugiej zaś dłoni niosła puszkę jasnego piwa, równie absurdalną w tym miejscu, jak kolory włosów. Ta druga była w pełnym uzbrojeniu. Dwa sztylety przy pasie zdecydowanie nie służyły do ozdoby, podobnie jak japońska katana na plecach. Jednak dziewczyna mogła mieć pewność, że tam, dokąd zmierza, broń na nic się jej nie przyda. Mimo wszystko mając ostrza w zasięgu ręki, czuła się bezpieczniej. Korytarz ciągnął się chyba w nieskończoność, choć niemożliwością było obliczenie czasu jaki w nim spędziły. Czerwonowłosa zaczęła się już zastanawiać, czy nie zostanie wyprowadzona na manowce lub czy zagubiona w tym szkicowym wymiarze, krążyć będzie bez celu przez wieczność.
-        Jesteśmy – kobieta w czarnej pelerynie zatrzymała się.
Wielkie, szkicowe, dwuskrzydłowe drzwi wyrosły przed nimi nie wiedzieć kiedy. Wydawać by się mogło, że za tymi drzwiami znajduje się koniec świata, albo jego początek. Drzwi zdobione były w wizerunki pentagramów, run, ostrzy i czaszek. Co dziwne, nie posiadały klamek. Blondynka uniosła dłoń i dotknęła jednego ze skrzydeł drzwi.
-        Zapraszam cię do domu Śmierci – powiedziała do czerwonowłosej.
Rozwarły się bez spodziewanego, złowrogiego skrzypnięcia. Za nimi nie było też końca świata, ani tym bardziej jego początku. Weszły do sporawej sali, na której środku stał wielki stół. Nie było na nim jedzenia, ani picia. Były natomiast świece palące się równym, jednostajnym płomieniem, nie zakłócanym nawet przez oddech, oraz sterty papierów. Sześć z siedmiu otaczających stół krzeseł było zajętych.
-        Jest was siedem? - zapytała Adrelia z niedowierzaniem.

            Wszystkiego mogłaby się spodziewać, ale nie tego, że śmierć istnieje w siedmiu osobach. Żaden przekład, żaden film, książka, internet, czy legenda nie wspominała o tym, że Śmierci jest więcej niż jedna. Mimo to przed dhampirzycą siedziało teraz siedem postaci. Każda z nich wyglądała inaczej, ale miały trzy cechy niezaprzeczalnie wspólne. Wszystkie były kobietami i każda z nich nosiła taką samą pelerynę z kapturem, teraz swobodnie leżącym na ramionach, a o  każde krzesło oparta była taka sama kosa.
-        No proszę, ona umie liczyć – odezwała się zgryźliwie ta siedząca skrajnie po lewej.
Miała ciemną skórę i równie ciemne włosy oraz oczy. Przyglądała się dhampirzycy z drwiną wypisaną na twarzy. Najwyraźniej gość nie zrobił dobrego pierwszego wrażenia. Siedząca obok niej śniada, ciemnowłosa, młoda osóbka o wyglądzie Azjatki podniosła wzrok znad papierów i zaszczyciła spojrzeniem czerwonowłosą.
-        Jest nas siedem jak słusznie zauważyłaś – powiedziała, głos miała miękki – po jednej na każdy kontynent.
-        Och... - Adrelia wydała z siebie coś na kształt westchnięcia - zawsze sądziłam...
-        Cały świat, to spory teren – odezwała się dama zasiadająca w samym środku.
Miała miedziane, lekko falujące włosy i niebieskie oczy. Była też dość okrągła, wyglądając przy tym, jak dobra ciocia, co zupełnie nie pasowało do wszelakich podań o śmierci i było dziwne nawet, w stosunku do blondynki lubiącej piwo.
-        Dzielimy się pracą, tak jest łatwiej – rzekła ta siedząca po prawicy miedzianowłosej.
Jej blond loki związane były lekko gumką, a na nosie miała okulary. O ile Adrelia mogła ocenić, największe stosy papierów znajdowały się właśnie koło niej.
-        Chciałaś nas o coś prosić? - zauważyła Śmierć, kończąc puszkę piwa. - Czyż nie?
-        No tak...- zająknęła się czerwonowłosa, bynajmniej nie ze strachu, lecz z lekkiej dezorientacji - gdzieś czytałam, że są panie w stanie wskrzesić prawdziwie umarłego.
-        Chodzi ci o tego maga - to nie było pytanie, miedzianowłosa stwierdzała fakt.
-        To nie będzie takie proste – odezwała się miękkim głosem młoda Azjatka, gdy Adrelia skinęła głową.
-        W różnych przekładach pojawiały się wzmianki o cenie...
-        A zatem wiesz, że cena nie będzie mała - jedna z dwóch pozostałych milczących Śmierci, wstała. Miała długi czarny warkocz zwisający jej z ramienia aż do samego pasa, wielkie brązowe, mądre oczy i nieco zbyt haczykowaty nos.
-        Zdaję sobie z tego sprawę – rzekła Adri. Skupiła wzrok na czarnowłosej – podajcie swoją cenę – poprosiła.
-        Ceną jest najcenniejsza rzecz, jaką posiadasz – odparła blondynka w kręconych włosach.
-        Najcenniejsze co posiadam... - powtórzyła czerwonowłosa w zamyśleniu.
-        Ups... przepraszam... - szepnęła ostatnia ze Śmierci, gdy coś upadło z głuchym brzdękiem na podłogę.
Ta ostatnia nie mogła mieć więcej niż 17 lat. Miała bladą cerę, zielone oczy i czarne włosy przeplatane pasami zieleni. Adri domyśliła się, że poprzednia właścicielka ciała była najprawdopodobniej gothem, co zupełnie nie pasowało do delikatnego głosiku i niewinnego wyrazu twarzy owej Śmierci. Podniosła zgubę z podłogi i postawiła ją z powrotem na biurko. Była to figurka wróżki z motylimi skrzydłami.
-        Najcenniejsze co posiadam... - powtórzyła Adrelia cicho.
Przymknęła oczy, przez chwilę mamrotała coś pod nosem, po czym rozłożyła skrzydła, obdarzając obecne w komnacie Śmierci, spojrzeniem swych krwistych oczu.

***

-        Ona nie powinna tego robić – powiedziała któraś, gdy zostały same.
-        To była jej decyzja – zaoponowała inna.
-        Mimo wszystko nie powinna jej podejmować – dołączyła się kolejna.
-        Zasady to zasady, nawet, jeśli wiemy, nie wolno nam jej mówić.
-        Mogłaby wtedy podjąć inną decyzję – rzekła następna.
-        Niewykluczone, że pozostałaby przy swoim postanowieniu.
-        Nie, nie sadzę, gdyby tylko wiedziała – zaoponowała ta siedząca skrajnie po prawej.
-        Gdyby miała wiedzieć, wiedziałaby – ucięła blondynka kończąc puszkę piwa.
-        Nie możemy się wtrącać – zgodziła się dama siedząca w środku - Czas pokaże konsekwencje tej decyzji.

>>*<<


1 komentarz:

  1. Co dalej?! Hehehe ona umie liczyć dobre to było
    Molly chan czytała

    OdpowiedzUsuń