23 listopada 2015

Życzenie Półkrwi - rozdział 12 (1/2)

Rozdział 12, cześć pierwsza, serdecznie zapraszam ;-) 

-        Suń że tyłek, muszę skorzystać z kompa.
-        Wiesz – rzekł z powątpiewaniem – „cześć” byłoby lepszym przywitaniem.
Swoboda z jaką wparowała do jego domu, nieco go zdziwiła. Nie, żeby kilka dni temu klęczała przed nim, błagając, by odebrał jej życie.

            Zwariowała, pomyślał. Patrzył na nią - klęczącą, niczym innowierca pragnący rozgrzeszenia. Sztylet, który trzymała, miał takie samo falujące ostrze, jak te należące do Deriana. Był tylko krótszy, co wcale nie sprawiało, że przez to mniej niebezpieczny. Hakon sięgnął sztywnymi palcami po nóż, a ona instynktownie zamknęła oczy i pochyliła głowę. Mamrotała coś pod nosem, ale nie rozumiał słów, mimo że miały dziwny wydźwięk – jakby... modlitwy? Gapił się przez chwilę bezmyślnie na magiczne ostrze mogące odebrać życie wampirowi. Czy ona naprawdę chciała, by ją zabił? Czy naprawdę chciała oddać w jego wilcze łapy odpowiedzialność za jej istnienie? Gniew ukłuł  go nieznacznie. Spojrzał na nią i przez wspomnienia przetoczyła mu się wizja, gdy Ariin pozbawiał ją krwi, gdy wypijał z niej życie. Te wszystkie emocje i odczucia wróciły w jednej chwili. Wtedy nie mógł nic zrobić, a ona teraz chciała, by zadecydował o jej życiu?! Chciała zrzucić na niego tę odpowiedzialność?! Jak mogła być aż tak samolubna?! Przecież to nie było ważne, że rzuciła się na niego, nie była wtedy sobą. Zresztą, dla równego rozrachunku - on sam przecież mało nie wypił jej do cna! Zerknął znów na sztylet, a potem na nią. Zacisnął dłoń na rękojeści. Gniew w nim zawrzał.


            Później, gdy już jej wszystko wytłumaczył na tyle, że przestała płakać i wciąż przepraszać, oboje ze zdumieniem wpatrywali się w rękojeść sztyletu wystającą ze ściany. Hakon nigdy nie podejrzewał się o taką siłę. No chyba, że wampirzo – zabójcze ostrze miało właściwości wchodzenia w mur, jak w masło. Adrelia natomiast rozdziawiła usta na ten widok, pociągając raz po raz nosem, niczym pięcioletnie dziecko, które przestało płakać, bo dostało ulubioną zabawkę.

-        Jak myślisz, o co może chodzić? - jej głos wyrwał go z zadumy.
Nawet nie zdążył ustąpić jej miejsca, bezceremonialnie odsunęła go na bok razem z krzesłem. Teraz na ekranie otwarta była jej skrzynka pocztowa, a email, na który patrzyła, przyszedł od Neilii. Hakon przyjrzał się wiadomości, która była zdecydowanie krótka i na temat: „Już czas, Miejski Dom Kultury w twoim rodzinnym mieście.  Zjaw się dyskretnie, będzie dużo ludzi. P.S. Weź ze sobą wilka.” Neila podpisała się swoim imieniem, a pod nim postawiła trzy kropki, jakby to był jej znak rozpoznawczy. Hakon zamrugał. To dziś...
-        Czy ty wiesz, o co się rozchodzi? - zapytała Adri – czas na co?
-        O kurwa! - krzyknął – a więc ten dzień nadszedł, to już dziś – powiedział i spuścił wzrok.
Adri wylogowała się odruchowo i obdarzyła przyjaciela spojrzeniem.
-        No ale co? - zapytała, nie rozumiejąc jego reakcji.
-        Neila zaprasza mnie na randkę! Wiedziałem, że na mnie leci! - podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko.
Czerwonowłosa spojrzała na niego jak na idiotę. Uniosła brew, nadając twarzy wymowny wyraz wyrażenia „czyś ty na głowę upadł, czy jeszcze niżej.”
-        A niby czemu miałaby pisać do mnie? - zauważyła trzeźwo.
-        Hmmm... trójkącik? - zarechotał Hakon.
Adri uniosła drugą brew, a potem roześmiała się rozbawiona. Złapała się za brzuch i mało się nie przewróciła. Wizja trójkąta z dwiema wampirzycami i wilkiem jakkolwiek nie byłaby kusząca, wydawała się bardziej śmieszna niż realna. Dhampirzyca usiadła na podłokietniku wielkiego fotela, a gdy już przestała się śmiać, zapytała poważnie.
-        A tak naprawdę o co chodzi?
-        A co ja wróżka? - zaoponował Hakon.
-        No skoro kazała cię wziąć, to myślałam, że coś wiesz, zwłaszcza, że tak wyglądałeś, to znaczy twoja pierwsza reakcja tak wyglądała – Adrelia przyjrzała się uważnie przyjacielowi.
-        Nie, to był taki żart – powiedział. 
Za żadne skarby nie chciał jej mówić tego, czego się domyślał. Neila miała tylko jeden powód, by wzywać ich we dwoje w konkretne miejsce. To tam miała wypełnić się ta cała przepowiednia, a on nie miał serca powiedzieć przyjaciółce, że najprawdopodobniej go zgładzi. Westchnął w duchu.
-        A ty nic nie wiesz, czemu niby ma tam być dużo ludzi? - zapytał, chcąc jakoś odegnać od siebie jej podejrzenia.
-        A co ja wróżka? - powtórzyła jego wcześniejsze słowa i wzruszyła ramionami – dobra to chodź, obaczym po co nas wzywają.

***

            Minęły go jakieś dzieciaki. Dziewczynka o popielatych, zawiązanych w warkoczyk włosach goniła niewiele starszego od siebie brata. Śmiali się przy tym rozkosznie. Chłopak wpadł na kogoś i przewrócił się, a staranowana nastolatka zaklęła, wylewając na siebie piwo z plastikowego, przezroczystego kubka. Jin skrzywił się, wolałby, by nie było tu dzieci.

            Przeszedł obok zakochanej pary, rozmyślając o ostatnich wydarzeniach. Smarkacz może i był zadufanym w sobie, żądnym władzy idiotą, ale rację miał każąc wypuścić fanatyka. Śmierć była dobrym wzmocnieniem więzi. Ta nagła decyzja przekonała go, że ma wielkie szanse dostać to życzenie. A o to właśnie mu chodziło.

            Wiedział, że dzień jest dobry, jak każdy inny, ale wybrał właśnie ten. Dużo ludzi skłoni ją do szybszego podjęcia decyzji. No i nie musiał jej szukać. Prawdopodobieństwo, że Adrelia zjawi się na koncercie charytatywnym było spore. Poza tym, jeśli by się nie zjawiła, nie musiał przecież nic robić. Miał jednak przeczucie, że dziewczyna będzie tutaj, niestety, był pewien, że nie przyjdzie sama. Ten cholerny wilkołak nie odstępował jej na krok. Jin skrzywił się po raz kolejny. W sumie szkoda mu było szczeniaka, nic nie miał przecież do wilków, ale skoro przepowiednia mówi tak, a nie inaczej, to on nie zamierza być przyjacielem, którego zgładzi półkrwi. Sprawdził amulety kręgów, które miał pochowane po kieszeniach i zaczął się rozglądać. Jeśli ją wypatrzy, dzisiejszy wieczór zadecyduje o wszystkim.

***

            Koryto rzeczki było, na całe szczęście, wysuszone. Znaleźli się pod kamiennym mostkiem prowadzącym do wieżyczki skrytej w niedużym lesie, a raczej do jej połowy, gdyż górne piętro nie istniało od niepamiętnych czasów. Wokół wieżyczki jak i samego mostka walało się kilka puszek po rożnych piwach. Kolejne miejsce posiadówek nastolatków. Hakon zerknął na resztki budynku. Wzdrygnął się odruchowo. To tutaj poił Adrelię tuż po tym, gdy o mało jej nie zabił, wypijając prawie całą krew Dhampirzycy.
-        Idziesz? - wyrwała go z zamyślenia.
Stała już na górze i wyciągała do niego rękę. Za jej plecami widział masywny budynek Miejskiego Domu Kultury. Przyjął jej pomoc i już po chwili przechadzali się między ludźmi.
-        Faktycznie sporo luda – stwierdził – ciekawe co się dzieje.
-        Nie mam poj...
Adri zamilkła nagle. Stanęła w lekkim rozkroku i wzięła się pod boki. Chyba wypatrzyła kogoś w tłumie.
-        Wiewióra! - zawołała Dhampirzyca.
Chwyciła przyjaciela za rękę i nie zważając na nic, ruszyła w stronę tej, którą ujrzała między ludźmi. Młoda kobieta, na oko trzydziestoparoletnia, zerknęła w ich stronę i kąciki jej ust podniosły się w przyjaznym uśmiechu. Miała rude, krótko obcięte i lekko nastroszone włosy, jej twarz przyozdobiona była niezliczoną ilością piegów. Za rękę prowadziła równie rudą i piegowatą dziewczynkę, około siedmioletnią. Gdy tylko obie kobiety stanęły naprzeciw siebie, Adri przytuliła koleżankę.
-        Wiewióra, jak dobrze cię widzieć – powiedziała.
-        Heh, Adri, nikt mnie tak nie nazywał od liceum – odparła tamta - świetnie wyglądasz! Stara jesteś, ale ciuchy to zawsze potrafisz dobrać – zachichotała.
Czerwonowłosa spojrzała po sobie. Ciemne jeansy miała pocięte na kolanach, wedle najnowszej mody, na bluzeczkę bez rękawów nałożyła wiązany z przodu gorset, a biały, zwiewny płaszczyk z postawionym kołnierzem, który narzuciła jakby niedbale, idealnie się wkomponowywał w resztę ubioru.
-        Oj tam – Adrelia machnęła ręką – a to pewnie twoja księżniczka – Dhampirzyca spojrzała na małą.
-        Mój skarb – odparła dumnie ruda.
-        Jak się miewasz maminy skarbie? - zapytała Dhampirzyca, kucając przy dziewczynce.
-        Pani jest dziwna – powiedziała tamta i schowała się za mamą.
-        Bywa nieśmiała – usprawiedliwiła córkę kobieta – A to kto? Twój siostrzeniec? - zapytała, zerkając na Hakona.
-        No coś ty – Adri zachichotała – to mój najlepsiejszy przyjaciel – odparła z dumą równą matce.
-        Cześć, jestem Hakon – przywitał się nastolatek.
-        Linna – przedstawiła się ruda – Młody – stwierdziła, zwracając się do Adri.
-        Och, przecież wiesz... - zaczęła tamta.
-        Nie wiek czyni człowieka – dokończyły już obie.
-        No ale przecież... - zaczął Hakon.
-        Powiedz mi Wiewióra, co tu się wyprawia? - Adrelia wskazała na amfiteatr, którego siatki obłożone były jakimś materiałem, uniemożliwiającym widzenie zza ogrodzenia tego, co działo się na scenie.
-        Nie wiesz? - zapytała tamta – koncert charytatywny, dochód idzie na powodzian.
-        Aaaaa... - Adri pokiwała głową.
Hakon, który do tej pory przyglądał się obu kobietom z wyrazem lekkiego niepokoju na twarzy, chyba doszedł do jakiegoś wniosku, bo uśmiech wypełzł mu na usta. Linna rzekła.
-        Słuchaj, muszę iść, bo mi najlepsze miejsca zajmą.
-        Mamusiu, ta pani dziwnie wygląda – rzekła dziewczynka, przyglądając się z niepokojem Adrelii.
Ruda spojrzała na koleżankę i zlustrowała ją od stóp do głowy. Patrzyła tak przez chwilę, po czym spojrzała na córkę.
-        Nieładnie tak mówić – skarciła dziecko delikatnie.
-        Ale ona ma takie dziwne oczy i... - zaoponowała dziewczynka.
Adrelia uniosła brew, a Linna wzięła swoją latorośl za rękę i mówiąc coś o odpowiednim zachowaniu do niej i o spotkaniu na kawie do Adri, ruszyła w stronę wejścia do amfiteatru.
-        Młody jestem – skomentował Hakon, gdy kobieta się oddaliła – masz na sobie zaklęcie? - zapytał przytomnie.
-        Nie – Adri pokręciła głową – jej umysł nie przyjmuje do wiadomości, że mój wiek się nie zmienia, dla niej wyglądam na trzydzieści pięć lat.
-        A ta mała?
-        Dzieci – Dhampirzyca westchnęła – mając wyobraźnię w tak młodym wieku jeszcze nie przekształconą, mają coś na kształt magicznego widzenia, widzą po prostu więcej niż dorośli.
-        Czyli ona widziała twój prawdziwy wygląd?
Adrelia kiwnęła głową, a potem stanęła nagle na palcach i pomachała do kogoś, kogo znów wypatrzyła. Rzuciła szybkie „cześć” do dwóch biegnących, młodych mężczyzn, wyglądających jak Flip i Flap. Nie zatrzymali się nawet. Ten większy, obracając się, zrobił gest słuchawki, prosząc ją, by do niego kiedyś zadzwoniła, chudszy jedynie pomachał. Ktoś inny wykrzyknął jej imię wesoło i przepychając się między ludźmi, próbował się do niej dostać, jednak został zaczepiony przez jakąś blondynkę, więc tylko krzyknął coś o wysłaniu maila i znikł w tłumie. Adri rozglądała się ciekawie.  Wyglądało na to, że będzie tu sporo jej znajomych ze szkoły. Hakon zastanawiał się, ile szkół ukończyła, w ilu liceach i miastach, czy krajach była. Postanowił, ze musi ją kiedyś o to zapytać. Zerknął na nią, akurat w momencie, gdy zamarła wpatrzona w kogoś. Powiódł wzrokiem w tamtą stronę.

            Pewnym krokiem zmierzał do nich Jin. Ubrany był w czarne spodnie na kant, eleganckie buty, bordową koszulę i czarny krawat, całość przyozdabiał rozpięty, czarny płaszcz, przydługie włosy maga lekko rozwiewał wiatr. Szedł wpatrzony w Adri. Ta stała przez chwilę, jakby zdziwiona jego widokiem. Nie odrywając wzroku od idącego w jej stronę mężczyzny, szepnęła do Hakona
-        Mówiłam, że użyje zaklęcia, by dorosnąć.
-        Siema – odparł chłopak, gdy tylko Czarnowłosy zbliżył się do nich.
-        Cześć Wilku – powiedział tamten wesoło, chociaż wciąż wpatrywał się w nią.
Chwycił jej dłonie w swoje i uniósł lekko do góry.
-        Adri...
Stała jak wryta w ziemię, patrząc to w jego twarz, to na jego ręce. Nigdy się tak nie zachowywał i zaczynała się zastanawiać, czy Śmierć czegoś nie popsuła. Czy można było zmienić człowieka, naradzając go ponownie? To się nie trzymało kupy, przecież to nie komputer, myślała, nie można zainstalować innej osobowości! Zerknęła kątem oka na Hakona, twarz nastolatka również wyrażała zdziwienie. Mag puścił jej dłonie, które opadły bezwładnie. Patrzył jej przez sekundę prosto w oczy po czym przytulił czule.
-        Dziękuję Adri... - szepnął jej do ucha.
Uniosła ręce jakby chciała go objąć, lecz zatrzymała się w połowie tego gestu.
-        To.. to nic takiego – rzekła cicho.
-        Dziękuję – powtórzył – że tyle poświęciłaś, by mnie uratować.
Niezdarnie poklepała go po plecach.
-        No wiesz... mówiłam już... to nic takiego.. - odparła, widocznie zmieszana.
Jin po prostu przytulał ją, jakby zastygł. Gest przeciągał się przez dłuższą chwilę, a Hakon obserwował sytuację z niejakim rozbawieniem. Oto wielki łowca wampirów, ważny mag drugiego kręgu, który to zawsze powtarzał jaki to z niego pogromca i tak dalej i tym podobne, najzwyczajniej w świecie przytulał jednego ze swoich potencjalnych wrogów. Nastolatek z trudem powstrzymał śmiech, uświadamiając sobie komizm sytuacji.
-        Eee... Jin.. mógłbyś? - spróbowała położyć mu ręce na ramionach, by go odsunąć – zaraz... zabraknie mi ... oddechu...
Trwał tak jeszcze przez długą sekundę, jakby nie zdawał sobie sprawy, że faktycznie mógłby jej zmiażdżyć żebra. W końcu puścił ją. Położył jej dłonie na ramionach i lekko się pochylił, ale zamarł, jakby chciał ją pocałować i czekał na jej pozwolenie. Ona zamrugała kilkakrotnie, ale nie poruszyła się, chyba zbyt zdziwiona tym, co się dzieje. Jin wyprostował się i obdarzając uśmiechem, rzekł:
-        Jesteś aniołem.
Adri obdarzyła go zdziwionym spojrzeniem, ale zaraz potem wybuchnęła gromkim śmiechem, aż kilkoro ludzi obejrzało się w jej stronę.
-        Czekaj Jin – wtrącił się Hakon – dobrze rozumiem? Jesteś teraz wampirem?
Ten spojrzał na niego i również się zaśmiał szczerze ubawiony, ukazując przy tym wszystkie zęby, ludzkie zęby.
-        A gdzieżby znów? - zapytał przez śmiech.
-        Powiało? - dodała nie mniej wesoła Adrelia.
-        No chyba tak – nastolatek wzruszył ramionami.
-        Cieszę się, że jesteś cały – powiedziała Dhampirzyca, patrząc magowi w oczy.
Ten uśmiechnął się i raz jeszcze jej podziękował, a ona znów stwierdziła, że to nic takiego. Hakon miał wrażenie, że jego przyjaciółka zaraz zacznie się świecić na czerwono od tych rumieńców. Po krótkiej chwili mag zapytał Hakona.
-        Rozumiem, że mogła przyjść na koncert charytatywny, ale żeby ciebie tu ciągnąć? - uniósł pytająco brwi.
-        A nie, my tylko przelotem – odparła Adrelia, nim Wilk zdążył się odezwać – nawet nie wiedziałam, że cokolwiek się dzieje.
-        Właśnie, taki przypadek – potwierdził Hakon.
-        A, rozumiem – rzekł Jin i znów spojrzał na Dhampirzycę, ta wzdrygnęła się lekko. Miała wrażenie, że dziwnie na nią patrzy – jesteś aniołem – powtórzył.
-        Jestem wampirem, nie zapominaj - ostrzegła żartem.
-        Heh, co Ty gadasz – wtrącił się Hakon – łatwo pomylić wampira z aniołem!

***

            Keteira Viro naprawdę nie lubiła kręgów. Przyprawiały ją o mdłości, a kręgi łączone wręcz przerażały. Za każdym razem, gdy jednego z nich używała, przeklinała się w duchu, że jako widząca, nie przewidziała dolegliwości z tym związanych. Nie była też pewna, po co właściwie uczestniczyła na zajęcia z kręgów magicznych. Wiedziała tylko, że powinna, bo tak właśnie jej się przyśniło. Tak to jest, jak człowiek idzie ślepo za tym, co widzi w przyszłości, pomyślała kwaśno. Lecz teraz sen miał się spełnić. Krąg - który właśnie kończyła - był tym, który zobaczyła we śnie mając piętnaście lat. Twarze ludzi, usadawiających się na swoich miejscach, również były jej znajome, mimo że nigdy nikt ich jej nie przedstawił.

            Skończywszy rysować ostatnią runę, oderwała kredę od podłogi i wstała z klęczek. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie było przesadnie wielkie, jak na piwnicę letniej rezydencji kogoś tak bogatego jak Neila. Specjalnie na życzenie śniącej wyniesiono stąd półki z winami, a wszystkie skrzynki poupychano pod ścianami. Piwnica miała kilka małych okienek tuż pod sufitem na zachodniej ścianie, ale nie miało to większego znaczenia. Budynek stał na sporawym źródle mocy. Keteira postanowiła to wykorzystać. Zwłaszcza, że zaklęcie zostanie wysłane tak daleko i bez źródła, z którego można czerpać oraz pięciu filarów równowagi, mogłaby w ogóle nie trafić.

            Wyjęła z kieszeni jeansów mały telefon komórkowy. Na całe szczęście zaklęcia kręgu nie wymagały rytualnych strojów. Keteira otworzyła książkę kontaktów na ostatnich połączeniach, minęła wzrokiem Dakona i wcisnęła zieloną słuchawkę, gdy tylko dotarła do numeru Neili.
-        Jesteś już na miejscu? - zapytała.
-        Tak, ale tu jest masa ludzi, nie wiem jak ich znajdę, ale będę szukać – odparła tamta.
-        Pośpiesz się – rzekła, po czym się rozłączyła – już czas – powiedziała do zebranych.
Pięciu mężczyzn siedzących na pięciu ramionach gwiazdy, zastygło na chwilę. Wieszczka weszła do środka kręgu i usiadła po turecku. Wszyscy idealnie zsynchronizowani uczynili kilka znaków i przyłożyli dłonie do podłogi. Keteira wyjęła mały notes z tylnej kieszeni jeansów, na czterech kartkach napisała cztery imiona, po czym wyrwała je i położyła wokół siebie. Rozejrzała się po skupionych twarzach. Sama wykonała jednak inny znak, po czym zamknęła oczy.
-        Już czas – powtórzyła i przyłożyła dłonie do kręgu.

***

            Chwilę przed tym co zobaczyli, cała trójka wyczuła jakieś dziwne zawirowanie energii. Niestety, żadne z nich nie było w stanie określić jej źródła, ani celu. Wizualny przebieg zaklęcia pierwszy zauważył Hakon.
-        Zobaczcie! - krzyknął, wskazując palcem frontowe wejście do budynku Miejskiego Domu Kultury.
Tuż przed schodami do budynku, uderzył promień. Właściwie nie uderzył, po prostu dotknął podłoża, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Nim ktokolwiek się zorientował, promień zaczął się rozszerzać i już po chwili objął ich, a także wszystkich wokół. Adri rozejrzała się przestraszona. Stali w tłumie nieruchomych, jak posągi ludzi.
-        Cccc...co u licha się wyprawia? - zająknęła się.
-        Jezu! - zawołał Hakon, wpatrzony w maga – Jin, ty się sypiesz!
Z policzka czarnowłosego człowieka odpadał płat skóry, a sam mag łypał na Hakona wężowym, żółtym, nie otoczonym ani rzęsami, ani powieką, ani nawet brwią, ślepiem. Spojrzenie to przyprawiało nastolatka o ciarki i sprawiało, że ręka sama chciała sięgnąć po miecz.
-        O czym ty gadasz? - zapytała zaskoczona Dhampirzyca.
Hakon zerknął raz jeszcze na Jina, ale człowiek wyglądał już normalnie.
-        Dobrze się czujesz? - zapytała Adri z troską w głosie.
-        T..tak, chyba coś mi się … przywidziało – odparł nastolatek niepewnie.
-        O co tu chodzi? - zapytał Jin, rozglądając się po twarzach zastygłych osób, wydawał się nie tyle wstrząśnięty, co zaskoczony.
Wyglądali, jakby ktoś spauzował film. Niektórzy się śmiali, inni coś chyba mówili, jeszcze inni się witali, lub zmierzali w stronę wejścia na koncert. Panowała nienaturalna cisza.
-        Jedno mnie bardziej zastanawia – odezwała się Adri szeptem – dlaczego tylko my jesteśmy w stanie się ruszać?
-        Pewnie z racji magii w nas płyn... - odgłos uderzenia przerwał Jinowi.
Kamienny anioł w zbroi zeskoczył z dachu nad głównym wejściem do budynku. Otworzył usta i zaskrzeczał nieprzyjemnie, Adrelia skrzywiła się.
-        Co to gra jakaś ma być? - warknął Hakon, już po wilczemu.
Wyciągnął miecz zza pleców, anioł powtórzył jego ruch, niczym w lustrze. Główna różnica jednak polegała na tym, że miecz posągu był większy, zdecydowanie dwuręczny i do tego kamienny, co zdawało się wizualnie wzmacniać wrażenie siły. Adrelia sięgnęła po własną broń, a mag przywołał swój kostur. Broń wyglądała na drewnianą, ale miało się wrażenie, że tylko wyglądała. Na dole zakończona metalowym ostrym szpikulcem, na górze miała kształt prawie całkowicie zaciśniętej pięści, a w środku owej pięści - srebrna kula. Energia rozproszyła się wokół maga lekko falując jego płaszczem. Anioł zaskrzeczał i ruszył w ich stronę. Hakon wzruszył ramionami, jeden posążek to nic, pomyślał. Wtedy, niczym na zawołanie, z dachu budynku zeskoczyło kilka następnych, karłowatych, kamiennych przeciwników. Miecz Wilka zderzył się z ostrzem anioła , roztrzaskując je w pył.
-        To będzie łatwiejsze niż myślałem! – krzyknął, zadowolony z siebie wilkołak.
Zamachnął się ponownie, lecz przeciwnik, z niebywałą dla niego szybkością, wyminął ostrze i przydzwonił wilkowi pięścią w skroń, ten zatoczył się. Zaskoczony i nieco zamroczony, uniósł miecz. Wierzchem wolnej dłoni otarł krew, spływającą po pysku.
-        Nie dajcie się uderzyć – ostrzegł przyjaciół – czuję się, jakby mi ktoś kamieniem rzucił w łeb...
-        Dasz sobie radę? - zawołała Adrelia, uchylając się przed szponiastym ciosem swego przeciwnika.
-        Jasne – odparł Wilk, odskakując trochę chwiejnie.
Co dziwne, mag nie odskakiwał. Dwa posągi, które stanęły przed nim, zatrzymały się, jakby zaciekawione jego osobą. Ten uniósł kostur i dwoma strzałami pozbył się ich. Jego przyjaciele jednak nie zwrócili na to uwagi, zbyt zajęci walką. Hakon chwycił mocniej miecz, tym razem w obie dłonie i z krzykiem gniewu rozpłatał kamiennego anioła na pół. Po jego prawej, Dhampirzyca zrobiła to samo ze swoim przeciwnikiem, karłowatym stworem z rogami i małymi, błoniastymi skrzydłami. Mag roztrzaskał kolejnych pięciu zaklęciem ognistej kary. Cisza spowiła okolicę.
-        I już? - zdziwiła się Adrelia.
-        Chyba nie już – odparł jej Jin, cofając się i wyciągając rękę z kieszeni.
Kupka gruzów, przy której stał, wybrzuszyła się nagle, a potem wybuchła, rozsypując drobinki po okolicy. To samo stało się z resztą szczątków.
-        Jak babcię kocham – skomentowała Adrelia.
-        Jak jasna cholera – zawtórował jej Hakon, gdy tylko zobaczył, co się dzieje.
Z każdej drobinki gruzu uniósł się lekki dym, formując się w humanoidalny kształt. W tym momencie, między nieruchomymi ludźmi, pojawiło się około siedemdziesięciu, może stu czarnych przeciwników. Nie mieli twarzy, za to uzbrojeni byli w czarną broń białą. Adrelia uśmiechnęła się mimowolnie na myśl o tak dobranych słowach.
-        Nie wiem co się dzieje – powiedziała – ale chyba nie są przyjaźnie nastawieni.
-        No to my ich przyjaźnie wykopiemy z naszej dzielnicy – rzekł Hakon i uśmiechnął się paskudnie.
Nastała pełna wyczekiwania cisza i nagle, jakby na znak niewidzialnej flagi lub pistoletu startowego – ruszyli. Nie wszyscy, lecz kilku, może kilkunastu pierwszych. Adrelia rozpłatała pierwszego przeciwnika, a on rozsypał się w granulki, które wsiąkły w ziemię.
-        Hę? - zapytała z głupią miną.
-        Nie hę, tylko uważaj! - krzyknął Hakon i machnął mieczem.
Zdążyła się schylić, a czarne ostrze pozbawiło głowy kolejnego humanoida, który próbował zaskoczyć ją od tyłu. Obróciła się gwałtownie, a widząc rozsypujące się resztki tego dziwnego stwora, skrzywiła się z niesmakiem i wymamrotała pod nosem jakieś przekleństwo. Chwyciła miecz i ruszyła do przodu. Mag rozczapierzył swoją dłoń.
-        Narade Kiray – rzekł z mocą.
Pięć pocisków trafiło w te dziwne istoty, przerabiając je na granulki.
-        Normalnie jakiś zombie mod – skomentował Hakon, zatapiając miecz w brzuchu jednego z nich.
Nie byli zbyt szybcy, ani nawet zbyt płynnie się nie poruszali, jednak problem stanowiła ich ilość. Jak okiem sięgnąć, armia czarnych niosła się aż po horyzont. I co najgorsze, tylko Mag, Dhampirzyca i Wilkołak stali im na drodze do nieruchomych jak posągi ludzi. Adrelia walczyła zaciekle, doskakując i odskakując raz za razem. Wykorzystywała wampirzą szybkość, co w połączeniu z niezbyt imponującymi ruchami przeciwników, dawało jej sporą przewagę. Hakon był wolniejszy, ale za to jednym ciosem miecza potrafił rozwalić trzech, czy czterech naraz, jeśli stali dość blisko. Jin walczył na dystans, strzelając co rusz zaklęciami. Normalnie jak drużyna w jakimś RPGu, pomyślała Adri, zerkając na przyjaciół, kosztowało ją to kopniaka pod żebra i piekący ból, gdy czarne ostrze przejechało jej po ramieniu. Zawyła zezłoszczona. Rzuciła się na przeciwnika, uzbrojona w miecz i szpony, zdołała pozbawić go połowy twarzy, nim rozsypał się w granulki. Zerknęła szybko na zranione ramię, rana nie była tragicznie głęboka, ale jeśli szybko jej nie zaleczy, wciąż będzie tracić krew, a to nie wróży niczego dobrego.
-        Hakon! Ogarnij się! - krzyknęła tym razem ona, widząc, jak przeciwnik atakuje wilka od tyłu.
Zanim ten zdołał się odwrócić, lodowy shuriken jego przyjaciółki wbił się w kark cienia i szarpnął nim do przodu, Hakon zdążył wbić w niego miecz, ale kolejny przeciwnik przejechał ostrzem po jego udzie. Wilkołak wrzasnął bardziej z wściekłości, aniżeli bólu. Odskoczył niezgrabnie, ale nie czuł, żeby ta rana bardzo mu przeszkadzała. Zajmie się nią później, teraz ma ważniejsze rzeczy na głowie, czy raczej przed oczami, pomyślał, unosząc miecz, którego klinga zgrzytnęła o paradę czarnego przeciwnika.
-        Jest ich zbyt dużo – odezwał się mag zadziwiająco spokojnym głosem – nie wiem jak długo wytrzymamy.
-        Nie mam zamiaru uciekać – odparła Adrelia, uchylając się przed ciosem – zapomnij o teleportacji, tu są ludzie!
-        Nawet o tym nie myślałem – odparł i skierował kostur w jej stronę – padnij – rzucił.
Schyliła się w porę i tylko usłyszała jak dwóch za nią zamieniło się w granulki, wsiąkając w ziemię z cichym „plum”. Zerwała się, rozcinając jednocześnie następnego od krocza, aż po szyje.
-        Bez kitu, czuję się jak w jakiejś grze – skomentował Hakon, odskakując od dwóch przeciwników z włóczniami, próbującymi go nadziać, niczym mięso na grilla.
-        I to grze z kiepską grafiką – dodała Adrelia, nieopacznie zerkając w stronę przyjaciela.
Poczuła ostrze na ramieniu, tuż pod ostatnim cięciem, którego nie miała kiedy jeszcze zaleczyć. Zdążyła tylko syknąć. Mocny kopniak, zadany czarną stopą, odrzucił ją w tył, uderzyła plecami o coś twardego. To coś wydało niepokojący dźwięk tłuczonej porcelany i już po chwili Dhampirzyca znalazła się na ziemi. Obróciła się, a jej twarz wykrzywił grymas przerażenia pomieszany z paniką. Obok niej stała nieruchoma, rudowłosa postać dziewczynki, uśmiechała się zerkając w górę i wyciągając do kogoś rękę. Tylko, że tego kogoś już obok niej nie było. Adrelia zadygotała. Siedziała na roztrzaskanych szczątkach Linny.

***

            Neila chowała się za jedną z parkowych ławek. Armia czarnych manekinów stała plecami do niej.  Na całe szczęście udało jej się ukryć prawie w tym samym momencie, w którym ich ujrzała.

            Na początku było tylko to dziwne uczucie zbliżającego się czegoś, a potem bariera ruszyła w jej stronę. Posuwała się coraz wolniej i w końcu wampirzyca przestraszyła się, że jej nie obejmie, a przecież musiała znaleźć się w kręgu, musiała, za wszelką cenę. Wbiegła więc na obejmowany teren wdzięczna sobie, że może się tak szybko poruszać. Bariera, bowiem, zatrzymała się jakieś dwa metry za nią.

            Kiedy cienie powstały z ziemi, skoczyła za ławkę. Jeszcze jej nie zauważyły, ale nie mogła przecież tkwić tu wiecznie. Musiała dostać się do Adrelii, musiała uchronić ją przed złą decyzją. 

***     
           
            Krzyk przeszył ciszę młodej nocy, niczym błyskawica brutalnie przechodząca przez czarne niebo bez gwiazd. Idąca dotąd spacerem młoda kobieta, odwróciła się gwałtownie. Poznała ten krzyk, jak również zapach strachu, który już do niej docierał. Porzuciła pozory normalności i ruszyła biegiem w stronę, z której nadszedł, urwany już teraz, dźwięk. Wypadła zza zakrętu i zatrzymała się gwałtownie niedaleko miejsca, gdzie zostawiła Wiewiórę.

            Mężczyzna był obrzydliwy. Wychudzony, z podkrążonymi oczami, szpecącymi jego idealną, około czterdziestoletnią twarz. Długie, rzadkie, brązowe włosy, opadały mu na plecy w groteskowym niemal nieładzie. Był wyższy od rudej, a bladą, wielką dłonią, zakrywał jej usta. Śmierdział głodem i pożądaniem.
-        Nie wrzeszcz mała – wychrypiał, a w jego głosie czaiła się obietnica – nie musowo alarmować sąsiadów, no chyba, że chcesz, bym ich zabił?
Jego czerwone ślepia błysły niebezpiecznie, gdy o to zapytał, dając do zrozumienia, że w sumie nie miałby nic przeciwko małej rzezi. Młoda kobieta, czy też jeszcze dziewczyna o marchewkowych włosach, pokręciła przecząco głową i jęknęła cicho.

            Adri nie czekała. Później będzie się martwić o konsekwencje wyjawienia swej osobowości przed przyjaciółką. Teraz musiała zadbać, by w ogóle było jakieś „później.” Doskoczyła do napastnika i chwyciła go za rękę, którą zakrywał usta swojej ofierze. Nagle uwolniona, Linna nabrała powietrza, by znów krzyknąć.
-        Milcz! - rzuciła do niej Adrelia, a jej oczy zajarzyły się czerwienią.
Wykręciła mężczyźnie rękę i oderwała go od rudej. Wylądował na tyłku ze szczerym zdumieniem na twarzy. Nie wyczuł Czerwonowłosej, nie pachniała jak wampir. O ile w ogóle pachniała jakkolwiek, ciężko było wyczuć źródło owego zapachu, który i tak majaczył gdzieś na granicy świadomości. Wstał powoli, bacznie obserwując nowo przybyłą. W rybaczkach i czerwonej bluzce oraz sandałach na obcasach, wyglądała jak jedna z tych maturzystek, które kręciły się teraz po nocach z racji wakacji. Wyglądała definitywnie jak człowiek, nawet cerę miała ciemniejszą, chyba opaloną? Jednak jej oczy jarzyły się krwistą czerwienią, podobną do odcienia jej włosów. Wyszczerzyła kły, jakby czytała w jego myślach.
-        To moje terytorium – rzekł twardo i wyprostował się, by odzyskać rezon.
-        Ona jest nietykalna – odparła Adri zjadliwie.
Stała mu na drodze. Między nim, a jego tak smacznie pachnącą zdobyczą, z której strach niemal wylewał się na bruk. Ten zapach pobudzał jego zmysły i potęgował głód, a jakaś smarkata dziewucha będzie mu stawiać warunki? I to na jego terenie?! Niedoczekanie!
-        Jest moja – wskazał na rudą.
-        Znajdź sobie kogoś innego – padła odpowiedź.

            Skoczył z uniesioną ręką. Chwyciła go za przegub, okręciła się i przerzuciła nad sobą. Uderzył plecami o asfalt ulicy, tuż pod jej stopami.
-        Znajdź sobie kogoś innego – powtórzyła.
Wysunął szpony i pociągnął pazurami po jej kostce, barwiąc na czerwono czarny pasek eleganckich sandałów. Odskoczyła z warknięciem, a on zerwał się i dopadł do niedoszłej ofiary. Ta pisnęła, gdy głowa napastnika, pchnięta przez Adri, uderzyła o mur obok niej. Z nosa trysnęła mu krew, zachlapując usta, które teraz wykrzywiły się w grymasie gniewu. Nie zdążył nic zrobić, bo wampirzyca pociągnęła go za włosy i znów wylądował na bruku.
-        Znajdź sobie kogoś innego – powtórzyła po raz trzeci.
Od turlał się i podniósł gwałtownie. Nie czekał, rzucił się na nią. Gdy tylko Czerwonowłosa znalazła się na ziemi, usiadł na niej okrakiem,  chwycił jej głowę i uderzył potylicą w krawężnik. Zwiotczała, a on zerwał się i znów dopadł rudej, która ze strachu nie była w stanie ani krzyczeć, ani uciekać.
-        Żadna smarkula nie będzie mi mówić z kogo mam pić – syknął i błysnął kłami.
Wtedy coś białego oplotło się wokół jego ramion, niczym lina pokryta szronem. Szarpnęło nim do tyłu i znów wylądował na plecach. Leżąc, zobaczył stojącą nad nim tę dziwną wampirzycę. Z jej dłoni opadały płatki śniegu. Jasna cholera, to jakaś wiedźma, a nie wampir! Nagle perspektywa znalezienia kogoś innego wydała się bardzo kusząca. Zerwał się i pognał przed siebie, byle dalej od tej dziwnej czarownicy.

-        Linna, Linna, dobrze się czujesz? - Adri położyła jej dłonie na ramionach.
Nie doczekała się jednak reakcji. Dziewczyna stała oparta o ścianę i wpatrywała się w nią z przerażeniem. Dhampirzyca nie czekała długo. Sięgnęła po telefon.
-        Potrzebuję pomocy – powiedziała bez wstępów.


            Derian przyjechał po niedługim czasie. Zajął się sprawą, wiedząc, jak ważna dla Adri jest przyjaźń z tą kobietą. Niczym nie zmącona, zwyczajna, ludzka przyjaźń.
-        Poddaj się mojej woli – powiedział, patrząc Rudej w oczy.
Adri obserwowała poczynania ojca, obiecując sobie, że już zawsze będzie chronić Linnę - tę, która obdarzyła ją zwykła ludzką akceptacją, tę, która lubiła ją za to jaka była, tę... która teraz była martwa.

***

            Coś nią potrząsało. Przed oczami miała czarne i brązowe plamy, ale już po chwili wzrok jej się zogniskował. Tym czymś, brązowym czymś, co nią potrząsało, okazał się ktoś – Hakon. Mag stał dwa kroki od nich i strzelał w przeciwników. Nadal tu byli. Adri zamrugała.
-        Adri? Adri? - Wilk wpatrywał się w nią, dziwnie nieobecną.
Siedziała na czymś twardym, na kawałkach czegoś twardego. Jak przez mgłę słyszała wypowiadane swoje imię i słowa maga.
-        Podnieś ją do cholery, nie możemy tak tu stać!
Wilk delikatnie chwycił ją za ramiona, ale pokręciła głową. Nieistotne jak mocno dostała, jest w stanie sama wstać. Podparła się ręką i wtedy coś ją ukłuło. Syknęła, zerwawszy się i zerknęła za siebie odruchowo.

            Uderzyła jak olśnienie. Nawet nie grom z jasnego nieba, nie strzała wypuszczona przez ukrytego strzelca. Nawet nie nadepnięcie miny, gdy po kolejnym kroku z człowieka nie ma już co zbierać. Wyskoczyła z ciemności jak ninja, nie wydający żadnego dźwięku, perfekcyjny zabójca. Świadomość tego, co się stało w jednej chwili przypomniała o sobie. Krwawiąca ręka, zraniona o jeden z porcelanowych kawałków, które niegdyś były Rudą, została opuszczona. Lodowate gorąco ukłuło gdzieś w okolicach mostka.
-        Adri – powiedział Hakon, kładąc jej dłoń na ramieniu – Adri, wiem jak się czujesz, ale naprawdę nie możesz teraz tak stać.
Nie odpowiedziała. lodowate gorąco rozlało się po koniuszkach palców obu rąk, doszło do kolan. A ona stała z opuszczonymi rękoma, opuszczoną głową, stała, jakby była sama jedna na świecie.
-        Pomóż mi – rzucił Jin.
Hakon zostawił przyjaciółkę, by się otrząsnęła, a sam stanął do walki, chcąc ją bronić do tego czasu. Lodowate gorąco wędrowało.

            To naprawdę zadziwiające, jak człowiek, czy też Dhampir, potrafi być spokojny w szaleńczym gniewie.

            Coś wypełzło z zakamarków ciemności. Otworzyło fioletowe ślepia, pokazało zęby. Adrelia znała to coś. Miała nadzieję nigdy więcej tego nie spotkać. W tej chwili jednak nie było to ważne. W tej chwili, oddała się we władanie fioletowych oczu. Kropla krwi spadła na ziemię.

            Nie zważając na ból ramienia, przełożyła miecz do drugiej, krwawiącej reki. Zrobiła to powoli, nie podnosząc głowy. Dwaj przyjaciele, wciąż jej broniący, nie zauważyli tego drobnego ruchu. Sięgnęła do kieszonki przy udzie.

-        Jasna cholera! - zaklął mag.
Z drugiej strony budynku nadchodzili kolejni czarni, kilku z nich potrąciło ludzi, roztrzaskując ich przy okazji. Dźwięk tłuczonej porcelany rozniósł się echem po okolicy. Hakon również zaklął, ale szpetniej. Cichy zgrzyt za plecami Wilka, kazał mu się odwrócić. Za sobą zobaczył tylko resztki tego, co było kiedyś Rudą. Zdążył odwrócić się w momencie, gdy Adri wylądowała. Ryknęła wściekle i odbiwszy się z jednej nogi skoczyła między nadchodzących, młynkując, teraz dwoma już mieczami. Hakon tak się zagapił, że dopiero ból w łydce, spowodowany nową raną, przywrócił go do rzeczywistości. Odskoczył i sięgnął do źródła, zionął czarnym ogniem, niczym smok.

            To jakaś gra, myślał, symulacja. Coś tu jest nie tak. Skąd oni się biorą? Poza tym, kalkulował, to w zasadzie nie jest ważne. To zupełnie jak MMO, moby poprzedzające nadejście bossa. Tak, coś ważnego się szykuje, na pewno. Inaczej ta cała zbierania tych granulowych dziwaków nie miałaby sensu. Nawet jeśli to jakieś starożytne zaklęcie, w co nie wierzył, kiedyś musi się wyczerpać. Koniec musi nastąpić. A Neila o tym wiedziała. To ona przecież przysłała tu dwójkę przyjaciół. Możliwym było, że była w to zamieszana, ale nie sądził. Nie miałaby po co nasyłać czarnych, jak ich po prostu nazywał, na trójkę przyjaciół. Poza tym tej kobiecie chodziło o przepowiednię, o wybór, a nie miał bladego pojęcia jak ci przeciwnicy mogli doprowadzić do jakiegokolwiek zgładzenia przyjaciela. Odskoczył nie dość szybko, ostrze przejechało mu po wierzchu dłoni. Szybko zaleczył ranę, podobnie, jak te na łydce i udzie. Nie chciał, by zapach jego wilczej krwi drażnił Adri i niepotrzebnie ją rozpraszał. Właśnie, a gdzie jest Adri? Rozejrzał się pośpiesznie – nie było jej tutaj. Jego wzrok natomiast natrafił na coś dziwnego. Wycelowany w jego stronę kostur Jina. Chwilę później czarna kula energii pognała w stronę Wilka.

***
            Adrelia cięła zapamiętale. Oddana we władanie fioletowych oczu nienawiści, parła do przodu niczym średniowieczny taran, nie zważając na nic, a już najmniej na czarnych, którzy stawali jej na drodze. Gdyby przeciwnicy mogli krwawić, identyczne miecze Czerwonowłosej obżarłyby się krwi za wszystkie czasy. W tej chwili jednak świszczały między opadającymi granulkami tego, co zostawało z przeciwników, nadal głodne i złowrogie. Nie słyszała nic poza świstem ostrzy. Jakaś rozsądniejsza część jej umysłu mogłaby przysiąc, że słyszy własny złowrogi wrzask. Wrzask kobiety, która pragnie krwi, pomsty i śmierci.

            Zielonkawe światełko przepłynęło obok jej twarzy i to było jedyne co zauważyła. Kij, na którym wyryte były jarzące się, zielone runy, cofnął się tak szybko, że nawet go nie spostrzegła. Za sobą usłyszała dźwięk opadających czarnych granulek. Nie spojrzała jednak w tę stronę, zamiast tego zerknęła za ledwie widoczną pozostałością zielonej aury. Aury, która teraz tańczyła. Jej partnerem był uzbrojony w kij z ciemnego drewna, czarnowłosy mężczyzna. Niczym mistrz wschodnich sztuk walki, siał spustoszenie między przeciwnikami.

            Mężczyzna miał na sobie swoje ulubione czarne jeansy i zieloną koszulę, ale i bez tego wiedziała kim jest. Nie musiała na niego patrzeć, ale spojrzała... i zobaczyła jego oczy.

            Potwór o fioletowych tęczówkach syknął wściekle, ale cofnął się. Wiedział, że z niebieskimi oczami bruneta nie wygra, mimo najszczerszych chęci. On patrzył tak... jak wtedy, gdy byli w tym dziwnym świecie i uczył ją kręgów. Patrzył tak, jak tego dnia, gdy pierwszy raz ją pocałował, jak w tej sekundzie, gdy pierwszy raz ją dotknął, jak wtedy, kiedy go kochała. Nienawiść cofnęła się w ciemność, wyczekując odpowiedniego momentu, by znów się pojawić. Adrelii jednak to nie obchodziło, ani to, jak bardzo wściekła była na Rivena. Dołączyła do tańca.

***

            Uskoczył przed pociskiem.
-        Co, do cholery, wyprawiasz?! - wrzasnął.
-        Był za tobą – odparł mag – nie zdążyłem krzyknąć, a wiedziałem, że się uchylisz.
Faktycznie, za Hakonem pojawiła się kupka granulek, by już za chwilę wsiąknąć w ziemię.
-        Posłuchaj, wiem o przepowiedni – powiedział pośpiesznie Jin, gdy zetknęli się plecami, by ochraniać się nawzajem – ty wiesz? - zapytał.
-        O czerwonowłosej i życzeniu? - chciał się upewnić Hakon.
-        Tak – odparł mag.
-        A ty skąd wiesz? - zapytał Wilk, przechodząc płynnie z parady do cięcia, granulki posypały mu się pod stopy.
-        Stare zwoje w magicznej bibliotece Organizacji, natrafiłem przypadkowo – mag przebił kolcem, umieszczonym na dole kostura, jednego z przeciwników – Ona będzie musiała wybrać – podjął po chwili.
Odskoczyli od siebie, gdy jeden z czarnych, próbował wbić topór między nich. Kiedy znów się do siebie zbliżyli, mag powiedział.
-        Chcę, by to mnie zabiła, Ty musisz wykorzystać to życzenie, jak należy.
-        Co?!
Nie dostał odpowiedzi, bo jakiś hałas niemal przekręcił mu uszy na lewą stronę. Znikąd pojawiła się mgła i nagle przestał widzieć cokolwiek. Coś pchnęło go silnie; poleciał do przodu i wylądował na brzuchu. Gdy tylko się podniósł na czworaki, tuż przed sobą zobaczył znoszone adidasy. Sekundę później przeżył z jednym z nich bliskie spotkanie trzeciego stopnia. Wylądowawszy na plecach, wypluł kawałek zęba.
***

            Tańczyli. Idealnie zsynchronizowani, jakby uczyli się kroków na pamięć, jakby choreografia zapisana była w ich kodzie genetycznym. Pchnął kij do przodu, ona przeskoczyła nad nim, muskając dwoma ostrzami przestrzeń wokół niego. Dwa bezgłowe, czarne korpusy padły na kolana, a potem rozsypały się w granulki. Riven odwrócił się, machnął drewnem, Adrelia podskoczyła, gdy skosił jednego z czarnych. Pozbyła się drugiego, lądując zgrabnie na nogach. Pchnął broń w jej stronę, wygięła się do tyłu, uderzony za nią czarny posypał się w granulki. Adri zauważyła małe ostrze wystające z końca kija. Sprytne, pomyślała. Cały gniew, jaki do niego czuła, te noce tęsknoty, kiedy wypatrywała go bez nadziei, cała złość, gdy zniknął bez słowa, całe lata bezskutecznych poszukiwań. To wszystko nie miało już znaczenia. To wszystko było niczym w porównaniu z tym, co działo się w tej chwili. Zamachnęła się mieczem, on kucnął, wyrzucając swoją broń do tyłu. Tańczyli, a Czerwonowłosa się uśmiechała. 

***

            Przeturlał się, by uniknąć trafienia grotem. Poderwał się i zerknął w stronę miecza, który upuścił przy upadku. Mgła przerzedziła się trochę, ale i tak nie mógł dostrzec maga. Szkoda, liczył na jego pomoc. Nie widział też czarnych.

            Spojrzał na przeciwnika, czy też raczej przeciwniczkę. Nogawki pociętych na kolanach jeansów opadały luźno na buty. Biały, zwiewny płaszczyk, wyglądał, jakby dopiero wyjęty z szafy. Czerwone włosy opadały jej kaskadą na ramiona. W ręku trzymała czarną włócznię. A może to była halabarda? Pika? Nie, chyba nie, zresztą, co za różnica? Ostrze na kiju i już.

            Krwiste oczy zlustrowały go. Biła od niej wzgarda, lekceważenie. Patrzyła tak, jakby Wilk był ledwie robakiem, nie wartym nawet splunięcia. 
-        Umrzyj – powiedziała.
-        Adri, co ty? - Hakon czuł się diabelnie zdezorientowany – ja wiem, że kiedyś próbowałem cię zabić, ale chyba za późno na pretensję, co?
Nie dostał odpowiedzi. Skoczyła do niego w mniej niż mrugnięcie okiem. Zaatakowała z impetem. Z ledwością łapiąc równowagę, dopadł miecza i uniósł ostrze tak, by włócznia trafiła w klingę. W duchu zastanawiał się gorączkowo, co jej się stało. Dlaczego go atakuje i co takiego jej zrobił. Odskoczyła, dając mu czas, by się podniósł, skorzystał z tej szansy, chwycił czarny miecz oburącz.
-        Adri, uspokój się,  ja ci nie chce krzywdy zrobić.
-        A to się dobrze składa, bo ja tobie tak – odparła i wykrzywiła usta w złośliwym uśmiechu – więc zrób mi tę przyjemność i umrzyj.
Ruszyła. Gniewna, pełna pogardy, nadchodząca czerwonowłosa śmierć. Cały czas, jaki spędzili razem, wszystkie przegadane przez internet godziny, to wszystko przestało się liczyć. Czy kiedykolwiek się liczyło? Zastanawiał się, parując każdy cios. Mimo wszystko nie chciał jej atakować. Nie chciał robić jej krzywdy, była dla niego zbyt ważna. Zaatakowała na nogi, uchronił się mieczem, niczym tarczą, grot zgrzytnął o klingę krótko. Adri cofnęła się o pół kroku, obracając broń tak, że teraz dostał drzewcem po łbie. Zachwiał się lekko, po czym zerknął na nią. Była diablo poważna. Ona naprawdę chciała go zabić. Czy to była ta noc? Czy to dziś przepowiednia miała się spełnić? Naprawdę już dziś miała zgładzić przyjaciela?
-        Adri, do diabła! - zawołał.
-        Do diabła, to zaraz ty się wybierzesz – odparła zgryźliwie.
Kolejny atak, zero szans na jakikolwiek odpoczynek. Tym razem zaatakowała na odległość. Lodowe shurikeny rozpadły się jednak, gdy za młynkował, tworząc wokół siebie coś w rodzaju pola ochronnego. Kula ognia została wchłonięta w ognistą tarczę. Hakon był zmęczony.
-        Naprawdę chcesz mnie zabić, Ruda? - zapytał, dysząc – Naprawdę tego chcesz? Skończyć mój żywot, od tak w tej chwili bez względu na to, co razem przeżyliśmy?
-        Tak – odparła po prostu.
Drzewce włóczni zostało skierowane w jego stronę. Na końcu kija zaczął się tworzyć pocisk. Wilk rozłożył łapy, jakby chciał ją przytulić.
-        Wal – rzekł.

Ty kłamliwa suko.
Pocisk poleciał w jego stronę.

1 komentarz:

  1. Molly chan czytała ^^ zabieram się za kolejną część

    OdpowiedzUsuń