30 września 2014

Zaklęcie Umarłych [1]

>>> Zaklęcie umarłych <<<

(01)


Z ogniska strzelały iskry, gdy drewno ustępowało przed władzą ognia. Poza tym jednym dźwiękiem nic nie zmąciło nocnej ciszy. Niedaleko ognia leżał mały stosik zajęczych kości, pozostałość po niedawnym posiłku.  Jedyną osobą siedzącą przy ogniu był wysoki mężczyzna o czarnych, nastroszonych, krótko ściętych włosach. Wprawny obserwator zauważyłby jednak, że mężczyzna jest tu tylko ciałem. Oddychał równo, a pozycja w jakiej siedział wskazywała na głęboką medytację. Jego uszu dobiegł szelest. Dźwięk nadszedł z prawej. Nastała cisza, jakby ktoś właśnie zauważył, że go usłyszano, lecz miał nadzieję, że jednak się myli. Kolejny szelest, tym razem bliżej i znów cisza. Jakby ktoś wyczekiwał znaku, czy został spostrzeżony. Mężczyzna powoli zwrócił głowę w tym kierunku. Usłyszał czyjś urywany oddech. Chwile później z zarośli wypadła młoda kobieta. Zobaczyła go, lecz chcąc go wyminąć, potknęła się i upadła przewracając go na plecy.
-        Przepr... - zaczęła i urwała

Jej zielone oczy rozszerzyły się ze zdumienia, które sekundę później zostało zastąpione przerażeniem, gdy zauważyła tatuaż w kształcie odwróconego krzyża celtyckiego na jego szyi, tuż pod prawym uchem. Spojrzał na nią, a jej własne oczy instynktownie przybrały bordowy kolor. Dopiero  teraz zorientowała się jak jest ubrany. Czarno fioletowy płaszcz będący symbolem jego profesji zapięty był niemal pod samą szyje. Łowca, cholera Łowca! W panice zaczęła gramolić się z niego, co niezbyt jej się udawało. Jego dłonie błyskawicznie zamknęły się na jej przedramionach. Przeturlał ich tak, że teraz on był na górze. Teraz zginę, pomyślała, wyciągnie ten swój nóż i zginę! Zacisnęła powieki, wtedy poczuła, że z niej zszedł. Stanął nad nią i wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać.  Pozwoliła mu na to, wciąż ostrożna i spięta jak dzikie zwierzę gotowe do ucieczki. Kiedy wstała zobaczyła, że sięga mu ledwie do ramion. Usłyszeli kolejne szelesty i krzyki.
-        Tam pobiegła!
-        Macie ją złapać do cholery!
Wyrwała gwałtownie rękę czmychnęła w krzaki. Łowca obrócił się w stronę z której nadbiegały głosy, a jego wzrok spoczął na pakunku, który najwidoczniej upuściła. Podniósł zawiniątko i schował wewnątrz płaszcza. Na polanę wbiegło trzech mężczyzn. Zobaczywszy go, zatrzymali się gwałtownie. Jeden z nich, ten najbliższy i uzbrojony w kuszę wystąpił na przód. Jego małe oczka zlustrowały krój i rozmieszczenie kolorów czarno fioletowego płaszcza, jakby oceniały jego autentyczność. Pozostali dwaj byli bez wątpienia magami, na co wskazywały ich szaty. Niski człowieczek najwyraźniej skończył oględziny, bo zabrał głos.
-        Wybacz Mnichu, ze wkroczyliśmy na twój teren. Poszukujemy dziewczyny.
-        Dziewczyny? - spojrzenie fioletowych oczu przesunęło się po magach.
-        Drobna, czarne włosy, uciekała mniej więcej tędy.
-        Nie widziałem – odparł spokojnie.
-        Z całym szacunkiem panie – odezwał się jeden z magów – ona jest potępiona, twoje zdolności powinny ją wykryć, jeśli jest w pobliżu.
-        W takim razie nie ma jej w pobliżu.
-        Jestem pewien, że tędy uciekała – człowiek z kuszą nie ustępował  – zatem, albo twoje zdolności się stępiły, albo ją ukrywasz.
Łowca zwiesił na nim wzrok. Magowie cofnęli się o krok. Niski człowiek albo był na tyle odważny, albo na tyle głupi, by tak jawnie drwić z mnichów Zakonu.
-        Nie widziałem – powtórzył spokojnie.
Słowa zawisły w powietrzu. Wszyscy trzej byli pewni, że są kłamstwem. Stali przez chwilę niezdecydowani czy mają walczyć, czy też ukryć się i czekać aż dziewczyna się pokaże. Starszy z dwójki magów, ten który jeszcze się nie odzywał przemówił głębokim głosem.
-        Zdajesz sobie sprawę panie co grozi za ukryw...
Po lewej coś przebiegło między drzewami. Goniący ruszyli, ostatni jednak zatrzymał się na chwile by rzucić Łowcy coś w stylu ostrzegawczego spojrzenia. Po pięciu minutach, kiedy ich kroki cichły w oddali, usłyszał za sobą jej głos.
-        Powinieneś mi oddać co moje.
Wyjął pakunek spod płaszcza i podał jej bez słowa. Uchwyciła błysk jego noży przypiętych u pasa, zanim zniknęły pod materiałem.
-        Jesteś łowcą – stwierdziła
-        Owszem.
-        Dlaczego nie próbujesz mnie zabić?
-        Czyżbyś sadziła mnie po mojej profesji?
-        Jestem potępiona – zignorowała jego pytanie 
-        Atakujesz? - zapytał obojętnie
-        Oczywiście że nie! - krzyknęła oburzona
-        Więc nie mam powodu cię potępiać.
-        Kościół mnie potępił. Jesteś mnichem Zakonu Świętego Krzyża, czy wasz kodeks nie nakazuje zabijać wrogów kościoła?
-        Kościół niewiele wie o życiu.
Usiadł i pogrzebał patykiem w palenisku. Przez chwile trwała cisza. Pozwolił jej przetrawić tę informację i fakt, że jeszcze stoi o własnych siłach. W końcu spojrzał na nią.
-        Większość łowców, których spotkałam, próbowało mnie zabić – powiedziała.
-        Ludzie są różni, mnisi też. Przysiądziesz się?
-        Naprawdę nie rusza cię, że mogę zaatakować w każdej chwili? Ani to, że jestem szybsza od ciebie?
Słowa te wypowiedziała pochylając się nad nim. Była tak blisko, że jej nos niemal stykał się z jego. Przyjrzał jej się teraz. Jej oczy wróciły do poprzedniego koloru, a drobna twarz dwudziestolatki wyrażała zaciekawienie. Czarne włosy związane miała w koński ogon, a niebieskie pasmo uchodzące za grzywkę opadało jej nieco na oczy. Nosiła krótka, odsłaniającą brzuch, dopasowaną o ciała bluzkę w kolorze ciemnej zieleni, wiązana z przodu na rzemyki. Nogawki jej czarnych spodni ginęły w wysokich do kolan wiązanych butach, na ciężkiej, stabilnej podeszwie.  Przy prawym jej udzie zauważył małą brązową torebeczkę, do której na oko zmieściłyby się dwa, może trzy noże do rzucania.
-        Atakujesz? - zapytał raz jeszcze.
-        Nie – odparła ostrożnie.
-        Zatem masz odpowiedź.
Przyglądała mu się w milczeniu, jakby oceniała czy robi sobie z niej żarty. Wytrzymał jej spojrzenie nagradzając, lub też karząc obojętnością swojego.
-        Widzę, że twoje zmysły naprawdę się stępiły Łowco – powiedział niski człowieczek wychodząc zza drzew. - Potępiona stoi pół centymetra od ciebie, a ty jej nie widzisz.
-        Z moimi zmysłami jest wszystko w porządku – odparł nie odrywając oczu od dziewczyny.
-        Moglibyśmy zatem wynająć twe usługi – zadzwoniły monety w sakiewce.
-        Nie sądzę. - ton jego głosu sugerował definitywne zakończenie negocjacji.
Już odwracał  głowę w stronę mówiącego, ale kątem oka uchwycił jak nią szarpnęło kiedy bełty trafił ją w ramie. Sekundę później był już przy napastniku. Jeden z jego noży zgrzytnął o kuszę, którą przeciwnik zdołał podnieść, by się obronić. Łowca sięgnął po drugi nóż i odskoczył gwałtownie przed kulą ognia, która cudem tylko nie zahaczyła o człowieka z kuszą. Spojrzał w stronę maga w ciemno pomarańczowej szacie, tego, który pierwszy się odezwał. Dziewczyna podniosła się chwiejnie, ten cholerny bełt nasączony był jakąś trucizną! Kolejna kula ognia pomknęła w stronę Łowcy.
-        Mizu! - wrzasnęła posyłając strumień wody.
Nie była pewna czy dobrze wycelowała, bo obraz jej się rozmywał, ale chyba tak, gdyż kula najpierw zmieniła tor lotu, a potem z syknięciem wyparowała. Ostrze sztyletu łowcy brzdęknęło uderzając o grot bełtu lecący w jego stronę. Zanim jednak niski człowieczek zdołała naładować kusze ponownie, leżał już na ziemi w kałuży własnej krwi. Łowca błyskawicznie znalazł się przy starszym, odzianym w czarną szatę magu i ciął. Nie miał jednak czasu zdziwić się, że jego ostrze przecięło powietrze, gdy usłyszał jej pełne obawy:
-        Uważaj!
Poczuł, że znalazła się za nim. Stanęła do niego plecami i skrzyżowała ręce. Zdołał się odwrócić, by zauważyć jak spora, czarna kula Energi uderza w coś, jakby niewidzialną barierę. Poczuł podmuch. Chwile później kula zniknęła, a on dopadł młodszego maga. Dziewczyna osunęła się z cichym westchnieniem. Po starszym z magów nie było śladu. Mnich nasłuchiwał jeszcze przez chwilę, lecz nic się nie stało. Ten mag w czarnej szacie nie walczył. Czyżby nie umiał? A może nie widział potrzeby? Gdzie zatem się podział? Uciekł? Schował sztylety i wziął pakunek, który opuściła przy drzewie. Podszedł do niej. Przyklęknął. Rękawy jej bluzki były nadpalone odsłaniając srebrne karwasze. Oddychała szybko i ciężko jak w gorączce. Wyjął spod płaszcza maść i wziął do ręki nóż.

***



3 komentarze: