20 lipca 2015

Życzenie Półkrwi - rozdział 8 (1/2)

Ponieważ Molly marudzi, że nie może przebrnąć za jednym zamachem przez całość rozdziału (a tak się dziwnie składa, że co jeden to dłuższy) postanowiłam rozdział ósmy podzielić na pół :)

8.

            Czarny Ford Mondeo wypadł z impetem na dwupasmówkę. Pędził zdecydowanie za szybko. Kierowca zaklął siarczyście, mało nie wpadając w jedną z pomniejszych dziur i to w momencie, gdy kogoś mijał.  Musiał ich znaleźć, musiał ich ostrzec. Dlaczego, u licha ona znów gdzieś zostawiła swój telefon?! Noga nacisnęła jeszcze mocniej na pedał gazu w chwili wjazdu na autostradę. Jeśli nie zdąży na czas, cholera wie, co się może wydarzyć. Powiadomili go co prawda, zgodnie z prawem, ale... Skąd do diabła wiedzieli cokolwiek? Nie minęło więcej jak trzy tygodnie. Skąd mieli takie informacje? Zjechał na drugi pas, wyprzedzając tira. Pochylił się nad kierownicą, jakby to miało jeszcze przyśpieszyć auto. Musiał zdążyć.


***
-        Panie, on poprosił o moją pomoc – rzekł informator.

            Gabinet nie zmienił się pod najmniejszym nawet względem od poprzedniej wizyty. Fotel nadal skierowany był w stronę okna, wyglądał, jakby nikt go nie ruszał przez ostatnie kilka tygodni, wręcz jakby osoba na nim siedząca, nie zmieniła nawet pozycji przez ten czas. Lecz ani na biurku, ani na książkach nie było śladu kurzu. Mężczyzna w czarnym płaszczu i ciężkich butach również stał tam, gdzie ostatnio.
-        Dobrze – rozległ się dźwięczny głos zza oparcia fotela.
-        D.. Dobrze? 
-        Tak, pomóżcie mu. - odparł jego rozmówca.
Mężczyzna zdziwił się. Sądził raczej, że ta wiadomość rozwścieczy zleceniodawcę. Ponownie  jego reakcja była zgoła inna od zakładanej.
-        To może być dla ciebie niebezpieczne – odrzekł.
-        Nie musisz się o mnie martwić, banda magów nie jest w stanie zrobić mi krzywdy – padła odpowiedź.
Informator zerknął ponad oparciem fotela na gwieździste niebo za oknem. W pokoju panował półmrok, ale dobrze wiedział, że gdyby nie wysokość mebla, w szybie zobaczyłby czerwone tęczówki swego rozmówcy. Jak daleko w przód wybiegała myślami osoba na fotelu? Czy przewidziała absolutnie wszystko? Zastanowił się po raz pewnie milionowy, czy to wszystko warte jest obietnicy, jaką otrzymał. Gdzieś z zakamarków przemyśleń nieśmiało wychyliła się przestraszona myśl. Czy zleceniodawca wiedział także o jego prywatnym planie? Mężczyzna spojrzał na swoje ciężkie buty. Milczał przez dłuższą chwilę.
-        Jak sobie życzysz – powiedział w końcu.
Wyszedł z przeświadczeniem, że wiele osób zginie tej nocy.

***

            Rozejrzał się. To miejsce nie wyglądało już tak znajomo. Świece, czerwony aksamit na podłodze, uprzątnięty gruz. Światło księżyca wbijało się do wnętrza poprzez puste otwory okien. Mimowolnie zaczął rozmyślać nad wydarzeniami ostatnich tygodni. Myślami wrócił do tamtej deszczowej nocy, gdy opadła bezwładnie w ramiona swego stwórcy.

            Dopadł do niej przerażony, z głową i sercem napełnionym najgorszymi obawami. Wtedy jej ciałem szarpnęło tak gwałtownie, że aż odskoczyli. Upadła na bruk, a on zobaczył iskierki tańczące raz po raz na jej skórze. Błysnęło i wampir się odezwał.
-        Kopie prądem.
-        Faktycznie – rzekł wilk, gdy jej ciało znów podskoczyło.
-        Jej serce bije. Wygląda na to, ze się zapożyczyła – dodał wampir – co z twoim ramieniem?
-        To chyba nic poważnego. Czy ona z tego wyjdzie?
-        Wygląda na to, że rozejdzie się po krwiobiegu – zdiagnozował – Wybacz wilku, źle cię oceniłem.
-        Spoko, zdarza się w końcu jesteś wampirem.
Hakon pamiętał dobrze te dwie może trzy minuty niezręcznej ciszy po tym, jak wypowiedział to zdanie. Zabrzmiało to tak, jakby przynależność rasowa pozwalała blond wampirowi na tak dalece idącą ignorancje. Wilkowi nie dokładnie o to chodziło, ale miał niemiłą pewność, ze Derian właśnie tak to odebrał. Przez ten czas jej ciałem szarpało coraz rzadziej i słabiej. W końcu wszystko się uspokoiło, a nawet deszcz jakby zelżał.
-        Chyba już się zneutralizowało – rzekł Derian.
-        Dobrze – ulga w głosie wilka była aż nazbyt wyczuwalna. - To normalne, że wampir przeżywa coś takiego?
-        Zapożyczenie? Nie, ale ona jest pół czarownicą. Wampir w ogóle nie zrobiłby zapożyczenia. Jeśli nie byłby adeptem sztuk magicznych. 
-        Chodziło mi o uderzenie pioruna, a co to jest zapożyczenie?
-        Hmmm... ciężko powiedzieć, bo niewiele wiem. Tylko tyle, co sama mi powiedziała. Mówiła, pamiętam, że jeśli kończy ci się energia na czary to możesz w ostateczności zapożyczyć się z natury. Ponoć jest na to specjalne zaklęcie. Choć są pewne efekty uboczne. Podejrzewam, że pożyczyła sobie błyskawice. Dobrze wiem, że sama z siebie nie umie używać akurat błyskawic.
-        Jakie efekty uboczne? - chciał wiedzieć wilk.
-        Pojęcia nie mam, nie powiedziała. To chyba zależy od tego, co zapożyczasz.
-        Rozumiem... znaczy mniej więcej. Więc co z nią teraz będzie?
-        Jeśli się prześpi, trochę podleczy i pożywi, będzie jak nowa - w jego głosie jednak czuć było nutę niepewności - To znaczy tak sądzę...
-        Czyli nie masz pewności? - wilk posmutniał.
-        Jej serce bije. Oddycha, więc definitywnie żyje, ale nie wiem kiedy i czy w ogóle się obudzi. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem.
Znów nastała pełna milczenia minuta, podczas której obaj rozważali, co powinni teraz zrobić. W końcu wilk się odezwał.
-        Więc może ją zabiorę w jakieś bezpieczne miejsce?
-        Masz takie?
-        Jasne, nie martw się zadbam o nią i powiadomię cię gdy tylko się obudzi.
-        Dlaczego jej pomagasz? Co z twoimi wilczymi genami?
-        Widzisz –  westchnął - po przemianie  nie zmieniłem się aż tak bardzo. Jakoś nigdy nie czułem się w jej obecności inaczej, tylko dlatego, że jestem wilkiem.
-        Rozumiem... - rzekł Derian, z powątpiewaniem. - W takim razie opiekuj się nią, dobrze?
-        Jak zwykle – tamten uśmiechnął się przyjaźnie.

            Zabrał ją potem w bezpieczne miejsce. Do kryjówki o której wiedzieli tylko oni oboje. Przez kolejne dwa tygodnie po prostu spała. Tak zwyczajnie, jak człowiek. Siadał przy niej nocami i, czasami przy blasku świec, a czasami w zupełnej ciemności obserwował.

Czekał.

Raz nawet spróbował obudzić ją krwią, kiedy przyniósł do niej nieprzytomnego nastolatka. Nie podziałało. Kiedy już zaczynał tracić nadzieję, ona zniknęła. Pozostało po niej tylko pościelone posłanie, znakiem tego, że odeszła o własnych siłach. Kolejne kilka dni spędził na wpatrywanie się w komunikatory, pocztę e-mailową i telefon komórkowy, a nawet stacjonarny. Nie odezwała się aż do dziś, kiedy to napisała mu sms'a, że po godzinie ma stawić się na Zakaźniaku.

            Stał tutaj i rozglądał się teraz oceniając, cóż takiego mogła oznaczać cała ta wizualna aranżacja. Wyczuł jej obecność na długo przed tym, zanim się odezwała.
-        Jesteś gotowy - głos miała aksamitny i tak delikatny, że niemal odbił się w jego uszach echem.
-        Gotowy? - nie zrozumiał.
Podeszła do czerwonego kwadratu, mającego spełniać chyba rolę koca, znajdującego się pośrodku kręgu świec. Przysiadła na stopach, po czym skinęła na niego, by zrobił to samo. Chwile później siedzieli tak przed sobą w odległości kilku centymetrów.
-        Powiedz – zaczęła tym aksamitnie wampirzym głosem - gdzie jest źródło twojej magii?
-        Ee... - poczuł jakby zapadał się w ten głos, jakby samym tylko mówieniem mogła przejąć nad nim władzę – w .. głowie... znaczy... tak sądzę... - odparł nie bardzo wiedząc, o co chodzi.
-        Czyli tak, jak u magów – rzekła jakby do siebie, uśmiechnęła się ciepło – teraz nauczę cię zaklęcia leczenia.
-        Naprawdę?! - zawołał radośnie - To jedziem!
-        Skup się – nie było sposobu, by jej się sprzeciwić, nie, kiedy tak przemawiała. Przymknęła oczy - Znajdź źródło swej magii, upewnij się gdzie ono jest. Moje jest w sercu, u magów jest w głowie. Znajdź swoje, to bardzo ważne, byś wiedział gdzie jest.
-        Eee... aha, a jak mam go szukać?
-        Zerknij w głąb siebie. Podążaj ścieżkami magii, ścieżkami zaklęć które stworzyłeś. Tam, gdzie jest ich źródło, tam musisz się udać.
-        Uhm...
Zamknął oczy i zaczął wspominać swoje ogniste zaklęcia. Zastanowił się nad stworzeniem kolejnego i od tego punktu poszedł wstecz. Zobaczył układ krwionośny swego ciała, lecz zamiast krwi, w jego żyłach i tętnicach płynął ogień, niczym lawa z wulkanu. Skupił się na sercu. Płonął tam spory płomień, lecz jeszcze większy miał w głowie, tak jak powiedziała ona. Tak, jak magowie...
-        Ch... chyba wiem – rzekł nieco niepewnie, nie otwierając oczu.
-        Dobrze – szepnęła – Teraz skup się na tym miejscu. To twoje źródło magii. Możesz tam tworzyć. To zaklęcie działa tylko na rany fizyczne i może się go nauczyć każdy, kto ma jakąkolwiek styczność z magią. To jak mikroorganizmy, albo nanoboty naprawiające szkody. Stąd to uczucie mrowienia. Stwórz w swoim źródle takie nanoboty, a gdy już się pojawią, musisz wypowiedzieć zaklęcie, wtedy poddadzą się twojej woli równocześnie wiedząc co mają robić. Zaklęcie brzmi MEA CULPA. Skieruj je w stronę palca wskazującego prawej dłoni – poleciła.
Skupił się na ogniu w głowie i wyobraził sobie ranę, którą chciałby wyleczyć. Ogień zgasł na chwilę, a zamiast niego pojawiły się czerwone iskierki. Po chwili było ich więcej. Zacisnął mocniej powieki, starając się skupić na nich swoją wolę.
-        Mea culpa – powiedział zmuszając je, by ruszyły w stronę palca.
Przez chwile nic się nie działo. Nie otworzył oczu, wciąż próbując wymusić posłuszeństwo na zaklęciu. Po około sekundzie do czerwieni dołączyły fioletowe iskierki.
-        Dobrze.
Jej głos wyłonił się jakby zza zakrętu. Zaskoczyło go to i zdekoncentrowało. Iskierki zniknęły  spłoszone. Otworzył oczy i zobaczył jak jego przyjaciółka nacina sobie palec małym nożykiem. Skierowała ranę w jego stronę.
-        Teraz spróbuj rozszerzyć to na całą dłoń i uleczyć tę ranę. Nie zdziw się jak poczujesz się zmęczony. To zaklęcie czerpie z ciebie. Im dłużej go używasz, tym więcej własnej energii tracisz, oddajesz ją na poczet zaklęcia, a ono przesyła ją do rany – wyjaśniła.
Przymknął oczy i skoncentrował się, wypowiedział zaklęcie. Poczuł, jak iskierki pojawiają się na czubku palca, obejmują cały, potem pozostałe cztery i... rozpraszają się jak poprzednio.
-        Dobrze – rzekła – jeszcze raz.
-        Mea culpa.
            Iskierki znów się pojawiły, wpierw na palcu wskazującym, potem objęły wszystkie cztery. Chwila zawahania trwała może sekundę, gdy przeskoczyły dalej, otaczając swoim światłem całą łapę.
-        Jak trochę potrenujesz, będziesz mógł tylko myśleć o zaklęciu bez przymusu jego wypowiadania – rzekła, a w jej głosie wyczuł zadowolenie – a teraz proszę ule...

            Coś rzuciło się na nią. Przeturlała się z przeciwnikiem w stronę świec, powalili kilka z nich, a te natychmiast zgasły. Adri zrzuciła z siebie napastnika. Był nim łysy osobnik z tatuażem w kształcie krzyża ankh na karku, ubrany na czarno, jego porcelanowa cera błyszczała lekko w blasku świec.
-        Co u licha?! - zawołała z oburzeniem.
Nic nie powiedział. Rzucił się na nią, znów powalając na ziemię. Hakon błyskawicznie otworzył oczy, ręka gasła już w momencie, gdy doskakiwał do napastnika i kopniakiem zrzucił go z przyjaciółki.
-        Właśnie, czego? - zapytał, zaciskając pięści.
Nieznajomy warknął wściekle, jego czerwone oczy świdrowały wilka. Rzucił się na niego chwile potem, Adri chciała pomóc, lecz czyjeś blade dłonie złapały ją za prawą rękę, drugie tak samo blade, chwyciły przegub lewej. Poczuła się dziwnie słabo. Zapięli jej coś na nadgarstkach. Widziała jak łysy skacze w stronę wilka. Szarpnęła się, nadaremnie. Hakon zauważył, jak dwóch facetów w czarnych kurtkach ją zabiera.

            Obaj mieli czarne włosy, materiałowe maski i okulary przeciwsłoneczne, a na lewych rękawach kurtek srebrną nitką wyszyty krzyż ankh. Sekundę później poczuł piekący ból w udzie. Warknął po wilczemu. Zdążył jeszcze przywalić przeciwnikowi włochatą pięścią w twarz i ruszył w stronę pozostałych dwóch. W połowie drogi poczuł szarpniecie, tym razem nad lewym łokciem. Nie zrobił nawet kroku i znów, ktoś zrobił dość głębokie nacięcie na jego lewej łydce, nie mógł zlokalizować przeciwników, widział tylko smugi.
-        Dwóch! - wrzasnęła czerwonowłosa – uciekaj Hakon!
Nadal się szarpała, wciąż nie mogąc się wyrwać, a z każdą sekundą czuła się coraz słabiej... Wilk poczuł kopniaka ciężkim butem w klatkę piersiową. Dystans między nim i przyjaciółką zwiększył się, tamci dwaj ją odciągali. Widział jak próbowała się wyrwać. Co miała na rękach? Miała coś na rękach, coś co wyglądało jak srebr...
-        Uch... - jęknął poczuwszy kolejnego kopniaka.
Wywalił się na plecy i spostrzegł, że miała rację. Było ich dwóch. Ten drugi z irokezem na głowie i kolczykiem w kształcie krzyża ankh miał maczetę. Uśmiechnął się poczciwie, ale był to uśmiech człowieka, który nigdy w życiu nie uśmiechał się poczciwie. Jakby wiedział tylko ze słyszenia jak to się robi i co najważniejsze, wcale mu nie wychodziło. Usłyszał jej rozpaczliwy krzyk.
-        Uciekaj!
Podniósł się,  a przynajmniej spróbował, bo chwile później znów powalono go na ziemię, zobaczył jak ten z irokezem unosi maczetę, by zadać ostateczny cios. Poczuł ból, chwile potem nastała ciemność.

***

            Z głębin nieświadomości powoli, lecz z uporem maniaka starało się go wyciągnąć nieznośne mrowienie. Czuł je... sam nie wiedział gdzie. Musiał się skupić, by zlokalizować to miejsce. Do mrowienia doszedł głos, głos z oddali, jakby ktoś wołał go z końca tunelu.
-        Wilku, wilku!
Głos miał zabarwienie wręcz desperacji, jego właściciel najwyraźniej martwił się o niego. Mrowienie nasiliło się stając się jeszcze bardziej nieznośne.
-        Wilku do cholery! Wilku!
Powoli wracała mu świadomość, a brzmienie głosu stawało się coraz wyraźniejsze. Teraz wiedział już, że mrowienie czuje przy prawym boku, do głosu doszedł szum otoczenia, coś nim zatelepało.
-        Cholera pieprzone dziury – warknął głos.
Coś ponownie szarpnęło, Hakon zorientował się, że jedzie samochodem i to z zawrotną szybkością.
-        Wilku!
Usłyszał klakson i mrowienie ustało na chwile. Szarpnęło samochodem jakby gwałtownie coś wymijał. Kierowca zaklął siarczyście, lecz mimo słów, głos był nadal aksamitny. Mrowienie znów się pojawiło.
-        Wilku, słyszysz mnie wilku? - dopytywał się kierowca.
Znów coś szarpnęło i ponowne aksamitne przekleństwo ulotniło się z ust prowadzącego samochód. Hakon gorączkowo starał się przypomnieć sobie skąd zna ten głos. Był pewien, że już go kiedyś słyszał. Otoczenie stawało się bardziej wyraźne. Po kilku minutach wilk otworzył oczy, zerknął w lewo, jego wzrok napotkał drzwi samochodu. Zerknął w prawo.
-        D...Derian... - wysapał.
-        No wreszcie! - wampir zerkał to na niego, to na drogę.

            Hakon siedział, a właściwie leżał w rozłożonym do granic możliwości fotelu pasażera w Fordzie Mondeo. Gdzieś na granicy skupienia zamigotała informacja, ze znajduje się po złej stronie samochodu, a potem jeszcze jedna, że samochód najwyraźniej jest angielski. Spróbował się rozejrzeć. Wszędzie walały się zakrwawione chusteczki i ręczniki papierowe. Wampir prowadził jedną ręką, drugą przykładał do rany wilka na prawym boku. Leczony dopiero teraz się zorientował, że jest w postaci człowieka.
-        Żyjesz... - rzekł Derian z ulgą.
-        T.. Tak myślę... - odparł z trudem – a co... gdzie Adri?!
-        Jedziemy do niej, nie zdążyłem jej ostrzec - wampir miał zmartwioną minę – Zabrali ją na sąd, a ja nie zdążyłem jej ostrzec...
Przygryzł wargę, tak jak to ona zwykle robiła, gdy coś ją gnębiło, albo się nad czymś zastanawiała. Sięgnął ręką na tylne siedzenie auta i wyciągnął stamtąd papierową torbę. Podał ją Hakonowi. Torba miała na przodzie logo McDonalds.
-        Masz, jedz, musisz nabrać sił – rzekł i zaraz po tym ponowił leczenie.
-        Ah, dzięki – Hakon wyjął burgera z torby – jaki to sąd? Przecież Eiva nie żyje.
-        Ktoś musiał przeżyć masakrę w kościele i donieść władzom. Ja zostałem tylko poinformowany, zgodnie z prawem.
Rana zaleczyła się całkowicie. Derian w ostatniej chwili chwycił obiema rękami kierownice, omijając kolejna dziurę na drodze, szarpnęło samochodem.
-        Do kurwy nędzy – zaklął.
-        Masz jakiś plan? - zapytał wilk, przegryzając posiłek.
-        Mogę cię tam wprowadzić, ale w ludzkiej postaci. Będzie tam całe skupisko naszych, wiec się nie wychylaj proszę. Jak wejdziemy na salę to zastanowimy się co dalej dobrze?
-        Na salę? Więc to prawdziwy sąd tak? - dopytywał się.
-        Tak jakby – wyjaśnił Derian – znaczy to nie jest sala sądowa, raczej wykładowa, ale wszystko odbywa się dość prawnie – wyjaśnił, wyprzedzając kolejny samochód. - Przewodniczącym jest Daell, obok niego siedzi Elenea i Ariin. To nasza rodzina książęca. - zawahał się – tylko że... 
-        Tylko co? - skończył właśnie pierwszą kanapkę i popiwszy pepsi, zabrał się za kolejną.
-        Jedz, musisz nabrać sił – rzekł Derian, przygryzając wargę z podenerwowania – wiesz... nie musisz jechać ze mną, jeśli nie chcesz.
-        Pojebało?! Jasne, że chcę! - popił pepsi kolejne pół kanapki.
-        Dobrze, bo... - Wampir znów się zawahał – jeśli mam cię wprowadzić, to muszę cię o coś poprosić … - powiedział w końcu.
-        Jasne, o co chodzi? - ostatnia kanapka została pochłonięta.
-        Musisz wiedzieć, że normalnie bym cię o to nigdy nie poprosił i nie śmiałbym żądać – Derian wyglądał na zakłopotanego.
-        Nieważne, mów o co chodzi.
-        Może nie będzie tak źle, może Daell będzie miał dobry humor... - mówił jakby do siebie – jeśli Adri go nie zdenerwuje. Ale żeby cię tam wprowadzić muszę cię naznaczyć, żeby wiedzieli, że jesteś ze mną, że do mnie należysz – zawahał się, jakby powiedział coś niedozwolonego – eee... oczywiście nic z tych rzeczy, to tylko pokazówka - zapewnił.
-        No dobra, spoko, co to za naznaczenie?
-        Musisz... – szarpnęło samochodem, gdy omijał kolejną dziurę – ...no szlag by to! Musisz podzielić...  się ze mną swoją krwią - wykrztusił wreszcie – Obiecuje, że wezmę tylko troszkę, tylko na tyle by pozostał na tobie ślad ugryzienia, tylko odrobinkę, naprawdę nie chce więcej, nic z tych rzeczy – tłumaczył się jakby czemuś zawinił.
-        Rozumiem, żaden problem – odparł wilk swobodnie.
-        Jedz – wampir odetchnął – a i jeszcze jedno. Widzieli cię mam nadzieję tylko w postaci wilka? - zapytał, a gdy Hakon przytaknął, rzekł – to dobrze, nie rozpoznają cię dopóki będziesz w ludzkiej postaci. – uśmiechnął się.

            Jechali autostradą w milczeniu, nawet przekleństwa ustały z chwilą opuszczenia dróg krajowych. Derian skupiony na prowadzeniu, zastanawiał się jednocześnie nad łatwością z jaką wilk zgodził się podzielić z nim swoją krwią. Były na to dwie możliwe odpowiedzi. Albo nic nie wiedział, co było całkiem prawdopodobne, albo, co wampir brał pod uwagę poprzez wieloletnie doświadczenie, że obcym, a zwłaszcza wilkom nie można ufać, był to jakiś rodzaj dobrze przemyślanej gry, do tego bardzo ryzykownej.
-        Naprawdę nie bardzo wiem co zrobimy jak już tam wejdziemy, może Daell będzie miał dobry humor - odezwał się Derian, po dłuższej chwili – Grunt to tam wejść.
-        Mówisz tak, jakby to był jakiś problem, chyba nas wpuszczą co?
-        Tak sądzę – powiedział niepewnie – nie widzę przeszkód. 
Skręcił gwałtownie w prawo, o włos omijając zjazd z autostrady. Jechali teraz dwupasmową szeroką drogą.
-        To dobrze – odparł wilk - Jaki wyrok może dostać w najgorszym wypadku?
-        W najgorszym? - zastanowił się – zabiją ją... - nastąpiła chwila niezręcznej ciszy, którą przerwał Derian – ale nie sądzę. Ze swoją magią, może się okazać bardzo dla nich cenna.
-        Mam nadzieję – odparł wilk posępnie – a ty chyba też znasz magię – zauważył.
Derian przelotem zerknął na niego, potem na swoje dłonie. Wiedział o co chodzi wilkowi. Zaklęcie leczenia było przecież magią, a on był wampirem.
-        Moje narodzone zaklęcie – odparł – polega na przyjmowaniu podarowanych zaklęć. Znaczy to tyle, że ktoś musi chcieć podarować mi zaklęcie. Tak naprawdę znam tylko to jedno. Adri uznała, że może się przydać. Jednak moje działa na innej zasadzie.
-        To znaczy?
-        Nie czerpie ze źródła, jak w waszym przypadku. Czerpie z krwi.

            Skręcili w prawo, wjeżdżając na normalną jednopasmówkę. Mijali jakieś sklepy, kino i kawałek czegoś, co gdyby nie mały rozmiar, mogło uchodzić za park. Po paru minutach odbili w lewo na wiadukt.
-        Słuchaj, tam było dwóch takich facetów, trzymali ją, a ona nie mogła się wyrwać, dlaczego? - zapytał wilk.
-        To Xinn i Zerinn, zabawki Daell'a. Stworzył ich genetycznie – wyjaśnił – trzymają swoją ofiarę i wysysają z niej energię, dlatego nie uciekła, nie miała na to sił...
-        Czyli gość jest mocny... - Hakon najwyraźniej posmutniał – ta rodzina książęca to najwyższa wampirza władza?
-        Nie, jest jeszcze rodzina królewska. O ile mi wiadomo obecnie znajdują się gdzieś w Anglii. Nie mieszają się zwykle w poczynania rodzin książęcych, no chyba, że sprawa jest dość hmmm... uciążliwa.
-        Aha.

            Dojechali na miejsce. Derian zatrzymał samochód i spojrzał przez przednią szybę na ścianę budynku uniwersyteckiego, chwilę później utkwił wzrok w Hakonie.
-        Gotowy? - zapytał
-        Jasne!
Wysiedli z samochodu. Usłyszeli charakterystyczny dźwięk, gdy Derian nacisnął na guzik elektrycznej blokady zamka, ale nie zwrócili na to uwagi.
-        A teraz podaj mi rękę – rzekł wampir – przypominam, wchodzisz do gniazda wampirów, jeszcze możesz się wycofać, wilku – ostatnie słowo powiedział szeptem.
-        Nie ma mowy. Chodźmy.
-        Posłuchaj, jeśli za bardzo... - Derian chwycił jego rękę w swoje obie dłonie – to sam wiesz, po prostu... - umilkł na chwile – postaram się być delikatny – rzekł – ale pamiętaj zawsze możesz... - umilkł.
Wahał się jeszcze kilka długich sekund, w końcu przybliżył się i najdelikatniej jak umiał wbił kły w rękę Hakona, tuż przed samym łokciem. Ten poczuł najpierw drobne ukłucie, jak szpilką, a zaraz potem fala bólu rozeszła się po jego ciele. Jęknął cicho, ale ręki nie zabrał, wiedząc, że musi to wytrzymać.

            Wampir pił, pił łapczywie, a jego dłonie zaciskały się na ręce Hakona coraz bardziej jakby w obawie, że kończyna zostanie wyrwana odcinając dopływ świeżej krwi. Wilk usłyszał stłumione westchnięcie blondyna, który wciąż się nie odrywał. Lodowate spazmatyczne fale bólu zaczęły nawiedzać ciało jego ofiary. Ten nie wytrzymał i w końcu wyrwał rękę.
-        Chyba wystarczy – rzekł nad wyraz spokojnie.
Wampir wydał z siebie cichy jęk, po którym nastąpiło długie westchnienie. Opadł na kolana i pozostał w tej pozycji dobre kilka minut.

            To było to, najcięższa dla niego próba. Musiał przezwyciężyć swoją żądzę, swoje pragnienie. Musiał zrobić to dla niej. Zacisnął pięści i oblizał wargi, niemal nader starannie. Ten smak, ta intensywność... a gdyby tak? W ludzkim ciele jest o wiele słabszy, dałby sobie z nim radę. Ten smak przypominał mu czasy, gdy sam polował na wilki. Nie! Nie może teraz o tym myśleć, musi być twardy, musi zrobić to dla niej, ona w tej chwili jest najważniejsza.... Ale kto? Ten smak... zapach, przyzywał go, kusił... Derian odchylił głowę do tylu tak gwałtownie, że potylicą uderzył w bok samochodu. Oczy miał zamknięte, oddech powoli wracał mu do normy, a cera do normalnego porcelanowego odcienia. Gdyby Hakon dotknął go jeszcze parę sekund temu stwierdziłby, że wampir jest gorący niczym wrzątek.
-        Muszę... - zaczął chrapliwym głosem.
-        Musisz? - powtórzył wilk, nie wiedząc o co chodzi.
Derian wstał nagle. Patrzył przez chwilę na nastolatka, jakby coś oceniając, oddalił nieco ręce od ciała, jego śmiech rozległ się echem po ciszy nocy.
-        Mogę – rzekł, a jego oczy dziwnie poczerwieniały – mogę wziąć, mogę zabrać – wyciągnął ku niemu rękę – daj mi więcej – powiedział szczerząc kły.
-        Nie rób teraz problemów – odparł tak spokojnie, jakby nie rozmawiał z wariatem żądnym jego krwi, lecz z rozkapryszonym dzieckiem – jesteśmy tutaj dla niej.
Derian zrobił w jego stronę krok, potem następny.
-        Mogę posiąść moc! - rzekł – Daj mi więcej, bo mogę sam wziąć! - zagroził i warknął.
-        To sobie weź, ale jak zmienię się w wilka, a zmienię, to ty będziesz miał problem. - odparł Hakon, nawet się nie cofając – i wierz mi że jak ją już stąd wyciągnę, to ona jeszcze skopie ci ten żałosny wampirzy tyłek.
Nie podniósł głosu, nie sądził, żeby to cokolwiek dało. Derian zrobił kolejny krok. Jego ręka była na wyciągnięcie bluzy Hakona, chwycił za materiał i szarpnął.
-        Kim jest ona? - warknął wilkowi w twarz – Kim jest ona?! Wyjaw jej imię!
-        Adrelia – odparł, wskazując na budynek – pamiętasz?

            I nagle wszystko jakby zgasło. Derian zobaczył przed oczami jej obraz i spuścił głowę. Opuścił też rękę. Ona, Adrelia, jego córka, ta, dla której zaryzykuje. Ta, dla której warto zaryzykować. Stał przed Hakonem zgarbiony i wyglądał na zmartwionego. Chwilę milczał, lecz w końcu zapytał ledwie dosłyszalnie.
-        Zrobiłem ci krzywdę?
-        Nie – odparł wilk, kładąc mu dłoń na ramieniu – chodźmy już dobrze?
-        Posłuchaj. Co by się nie działo nie wyjawiaj że jesteś wilkiem - chwycił go za ramiona - to bardzo ważne! Nie możesz się zmieniać. Na sali jest z pewnością kilku jak nie kilkunastu Starszej Krwi! - mówił - Nie możesz się ujawnić, bo nic z ciebie nie zostanie. Rzucą się na ciebie bez wahania, sam nie dasz im rady - umilkł, lecz po chwili znów się odezwał – Ja... nie chciałem... nie było w moim zamiarze znów wywoływać wojny. Wilku czy zatrzymasz to dla siebie?
-        Jasne - Hakon wydawał się osobą nadzwyczaj ugodową - Co za wojna?
-        Jak długo jesteś już wilkiem? - odparł pytaniem na pytanie.
-        Kilka tygodni, a co?
-        Chodź, wyjaśnię po drodze.

            Ruszyli do drzwi, których nikt nie pilnował. Derian zauważył, że w ogóle było jakoś cicho. Co prawda minęła północ, ale zwykle zebrań pilnują jacyś ochroniarze, a co dopiero sądów. Chociaż z drugiej strony, kto próbowałby wedrzeć się na salę sądową wampirów? Zapewne tylko ktoś niespełna rozumu lub nie mający pojęcia że właśnie wszedł do pomieszczenia pełnego krwiożerczych bestii. W przeszłości zdarzało się, że jakiś zbłąkany student zawieruszył się na sali rozpraw. To co potem z niego zostawało było albo wampirem, albo pustą skorupą bez życia. Stwórca Adri rozmyślał jak ma powiedzieć wilkowi to, czego tamten nie ma prawa wiedzieć.
-        No więc – zaczął – jest taka legenda, która ma w sobie więcej prawdy niż jakakolwiek inna. Osoby, które były naocznymi świadkami tamtych wydarzeń, żyją do dzisiaj.
-        Co to za legenda?
Szli korytarzem pogrążonym w półmroku, nikt ich nie niepokoił, co z kolei nieco zaniepokoiło Deriana, ale z drugiej strony, czy nie był przewrażliwiony? Może ochroniarze na dziś nie byli potrzebni, a może Oni już się nimi zajęli? Chociaż na to nie mógł mieć nadziei, przecież się nie zgodził...
-        Legenda głosi, że wilki i wampiry były kiedyś rasami żyjącymi w całkowitej zgodzie, aż do pewnej sądnej nocy, kiedy to dwaj przedstawiciele obu ras szli poprzez labirynt jaskiń, by dostać się na drugą stronę góry – umilkł, by zaczerpnąć oddechu. – z tego co mi wiadomo przebywali w tych jaskiniach już od dłuższego czasu, kiedy wampir, nie mogąc już wytrzymać swego głodu zapytał przyjaciela, czy ten podzieli się z nim swoją krwią.
-        Coś w tym dziwnego?
-        Daj mi dokończyć. Wilk zgodził się, ale w zamian zażądał jedzenia, które wampir niósł w torbie. Jedzenie to przeznaczone było dla ukochanej wampira, jako ostatni ludzki posiłek przed przemianą. Było to jej ostatnie ludzkie życzenie i wampir poprzysiągł je spełnić, więc odmówił wilkowi - Derian westchnął – nie wiem czy wiesz, ale nasze rasy są dość... hmmm... narwane.
-        Pobili się? - domyślił się.
-        Wilk stwierdził, że też jest głodny i nie ma zamiaru marnować jeszcze sił na jakąś ludzką wywłokę – urwał na chwilę, jakby się zastanawiając – tak bynajmniej mnie to przedstawiono. Tak czy siak zaczęła się bójka. Żaden z nich nie wyszedł z niej ani jako zwycięzca , ale jako przegrany. Któryś, nie wiem który, uciekł pozostawiając tego drugiego samemu sobie. Obaj w różnych odstępach czasu wyszli w końcu z labiryntu.
-        I już? - dopytywał się Hakon, gdy skręcili w prawo i ruszyli schodami na górę.
-        Jesteśmy narwani, ale jesteśmy też honorowi - kontynuował - Nierozstrzygnięty pojedynek to plama na honorze, więc w niedługim czasie po tym walka została wznowiona, oficjalnie i przy świadkach.
-        Kto wygrał?
-        W szale walki wampir wbił w wilka kły i napił się jego krwi, przypadkowo odkrywając że ma ona niezwykłe właściwości dla naszego gatunku: między innymi błyskawiczne leczenie ran, większą siłę, lepsze widzenie i intensywniejsze doznania. To było jak narkotyk, wampir zapragnął więcej. Przekonał swoich towarzyszy by zaatakowali wilki, co też się stało. Wilki walczyły jak potrafiły najlepiej, a ich szczęki nadzwyczaj często zaciskały się na kończynach przeciwników – przerwał, by nabrać tchu – odkryły, że wampirze mięso ma również specjalne dla nich właściwości i również zapragnęły więcej.
-        Masakra... - skomentował wilk.
-        Zrobiła się z tego straszna wojna. Wilki polowały na wampiry, a wampiry na wilki... Jakieś trzysta lat temu, gdy oba gatunki były niemal na wymarciu, najwyższe rady spotkały się na pokojowych rozmowach. Stanęło na tym, że żadne nie będzie polować na żadnego, a nowo narodzonym wilkom i wampirom będzie się mówić wszystko, byle nie to. Żaden nowo narodzony nie mógł odkryć dlaczego tak naprawdę te dwie rasy się nienawidzą i lepiej, by trzymali się z daleka od siebie.
-        Czyli to taka ukryta wojna tak? - zapytał, rozumiejąc po swojemu.
-        To próba uniknięcia wojny – wyjaśnił Derian, gdy skręcili w lewo w długi korytarz - Młode wilki i wampiry wiedzą tylko, że obie rasy nienawidzą się od dawnych czasów i ta nienawiść jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Wrosła niemal w geny obu ras – dotarli do skrzyżowania korytarzy, wybrali ten na lewo -  dlatego tak się zdziwiłem, gdy zobaczyłem ciebie wtedy i dowiedziałem się, że jesteś przyjacielem Adri. Jestem wampirem Starej Krwi i nie mieściło mi się w głowie, że możne istnieć coś takiego jak wasza przyjaźń. - umilkł i spojrzał na swego towarzysza. - Ona jest jeszcze młoda i nie ma pojęcia o tym wszystkim. Nie mów jej o tym i nie dziel się z nią pod żadnym pozorem, nie wiem, jakby zareagowała smakując twoją krew.
-        Tak jak Ty?
-        Może być gorzej, ze względu na to, że jest hybrydą.
-        Rozumiem...
Zatrzymali  się u podnóża kolejnych schodów. Derian patrzył przez chwilę na tego niepozornego nastolatka, który na własne życzenie pakował się w kłopoty. Jeśli ktokolwiek dowie się czym jest ten chłopak, zrobi się niezłe zamieszanie.
-        Jeszcze możesz się wycofać – powiedział.
-        Powiedziałem ci już, że chce iść.

-        Pamiętaj, pod żadnym pozorem - przypomniał jeszcze.

3 komentarze:

  1. Molly musiała pomarudzić :P Co dalej?!

    OdpowiedzUsuń
  2. Typowo 'kobiecej' ani też 'młodzieżowej' literatury nigdy nie lubiłam, więc myślę, że trudno o takie wpływy w moich pisaninach... ale coś w tym jest, starsze powieście niemal w większości pisane były w narracji trzecioosobowej.

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż przynajmniej to się wyjaśniło :)
    Sakura Lilith Dragonet

    OdpowiedzUsuń