30 listopada 2015

Życzenie Półkrwi - rozdział 12 (2/2)

I nagle wszystko się skończyło. Nie krzyknął nawet. Wydał z siebie jedynie jęk, choć nie umiała rozpoznać, czy to z bólu, czy tylko zaskoczenia. Na oślep rozcinając przeciwnika przed sobą, obróciła głowę.
-        Riven... - szepnęła bezgłośnie.
Czarne ostrze jednego z manekinów wystawało mu z pleców.
-        Riven! - krzyknęła.
W jednej chwili stała się zupełnie wolna - zniknęła jej wampirza szybkość. Chciała w mgnieniu znaleźć się przy nim, chwycić go, uleczyć. Czas zwolnił, jakby ktoś puścił film z prędkością zwolnioną o połowę. Wyciągnęła rękę, chcąc go chwycić jeszcze zanim zdoła do niego dobiec. Szarpnął się, chyba zaskoczony ostrzem wbitym we własne ciało. Zamachnął się ręką, a granulki posypały się pod jego stopy.
           
            Jej miecz samoistnie niemal rozpłatał przeciwnika, który napatoczył się pod ostrze. Drugiej broni już nie posiadała, ale to nie miało znaczenia.
-        Riven! - krzyknęła raz jeszcze.
            Upadł na kolana.


            Biegła niczym w maratonie, a coś wciąż uparcie rozciągało dzielący ich dystans, jak gumę do żucia. Powoli uniósł ręce do góry, lecz jeszcze nie dotknął wystającej rękojeści. Spojrzał na czarne drewno z niedowierzaniem, a jego smukłe palce w końcu spoczęły na nasadzie miecza. Podniósł głowę i napotkawszy oczy Adrelii, która była już w połowie drogi, uśmiechnął się ciepło. Jej przerażona twarz zaczęła się przekrzywiać, jakby ktoś kadrował zdjęcie po skosie.
-        Riven!
Dopadła go. Poczuł jej chłodne ciepło, gdy go objęła.
-        Adri... - szepnął.
-        Riven, weź się w garść – rzekła niemal gniewnie – nie umieraj mi tu!
Chwyciła za rękojeść i jednym płynnym ruchem wyciągnęła broń. Mrowienie zaklęcia leczniczego rozeszło się po ciele łowcy demonów.
-        To nic nie da, Adri... - powiedział cicho.
-        Przecież ty jesteś kurwa nieśmiertelny! - krzyknęła z paniką w głosie – Sama cię przebiłam, wtedy, gdy zawładnął mną demon.
-        Maleńka... - uśmiechnął się słabo – psujesz mi piękne odejście...
-        Nie będzie żadnego odejścia! - ton jest głosu był stanowczy i twardy jak diament, wzmocniła zaklęcie.
-        Jestem... tylko na... naczyniem... - kaszlnął – zawsz...zawsze byłem...
Zaklęcie leczenia nie działało. Wiedziała to, ale i tak nie zamierzała przestać. Wzmacniała moc,  coraz więcej i więcej... Przecież on nie mógł umrzeć. Nie on!
-        Jakim naczyniem, co ty bredzisz?
Uniósł dłoń i dotknął jej policzka.
-        Musisz... wybr...
-        Riven? Riven?!
Usłyszała trzask tłuczonego szkła i już po chwili płatki ciemnozielonego śniegu popłynęły w górę.
-        Riven! ! - wrzasnęła, cała we łzach.

Odszedł, jednak ona wciąż tuliła coś do siebie.

I nawet nie zwróciła uwagi na to, że czarni gdzieś zniknęli.

***

            Jin uniósł kostur w samą porę, by uchronić się przed ostrzem czarnego miecza. Zaskoczenie mogło kosztować go życie. Przeciwnik, jeszcze przed chwilą gotowy na śmierć, teraz walczył niczym sam przywódca trzystu spartan. Mag spróbował ataku kolcem kostura, ale tamten zwinnie uniknął ciosu. Czarnowłosy zaklął w duchu, kończył mu się czas. Adri, gdzie jesteś do diabła?

***

            To nie ona, powiedział sobie w duchu, nie wiedzieć który już raz. To nie ona, wmawiał sobie, kiedy jego miecz o centymetry mijał czerwone włosy. To nie ona, powtórzył w myśli po raz kolejny, gdy próbowała dźgnąć go włócznią.

            Właśnie, włócznia, ta broń była całkowicie nie w jej stylu. Owszem, ostrze, jak ostrze, a ona kochała wręcz wszystko, co ostre. Ale ten rodzaj był zupełnie niepraktyczny w połączeniu z wampirzą zwinnością i szybkością. Jakby się dobrze zastanowić, myślał Hakon, tworząc tarczę, by uchronić się przed kolejnym z rzuconych w jego stronę zaklęć, z jej szybkością też było coś nie tak, zbyt dobrze widział jej ruchy. Jak wtedy, gdy trenowali, a ona nie brała tego poważnie.

            Kolejną rzeczą, która rzuciła mu się w oczy, a raczej w nos, był jej zapach. Co prawda była to woń róż, ale jakaś wyblakła, jakby nie do końca prawdziwa. Przywodziła na myśl odświeżacz powietrza rywalizujący z zapachem prawdziwych kwiatów.

            Jednak całkowitej pewności nabrał dopiero, gdy nie zareagowała na „rudą”. Poważna, czy nie, spokojna, czy zezłoszczona, pijana, czy trzeźwa, Adri nigdy, przenigdy nie przepuści „rudej”.

            Ktoś się pod nią podszywał i Hakon przysiągł sobie, że dowie się, kto to jest i dlaczego to robi.

            Machnęła drzewcem włóczni, znacząc powietrze lodowym kształtem kosy. Zaklęcie popłynęło w stronę Hakona, lecz roztrzaskało się o ognistą kulę energii. Dziesiątki lodowych Shurikenów zaatakowało go z kilku stron, utworzył tarczę, zupełnie nic sobie z nich nie robiąc. Jej magię też kopiowano nieudolnie, zupełnie jak zapach. Nagle przyszło mu do głowy, że ona wcale nie chciała go zabić, zaklęcia były za słabe i jakby zupełnie bez premedytacji. Może tu wcale nie chodziło o niego, może po prostu był przetrzymywany?
-        Dobra, znudziło mi się, podróbko – powiedział.
-        Co..? - nie zrozumiała.
Nie dał jej się zastanowić. Niemal w jednej chwili znalazł się przy niej, zaatakował, tym razem pięścią, nie mieczem. Dostała prosto w policzek, zatoczyła się i wsparła na włóczni.
-        Kurwa mać – zaklęła siarczyście, podnosząc pogardliwe spojrzenie czerwonych oczu na Hakona.
Ten zupełnie się tym nie przejął, odrzucił miecz i skoczył na nią z pięściami, kilkakrotnie przywalił łapą we włócznię, gdy chwyciła ją oburącz. Szukał luki w obronie i w końcu ją znalazł. W pewnym momencie obrócił się gwałtownie i tylną łapą wytrącił jej włócznię z rąk.

-        Ty! - wrzasnął wilk równie zaskoczony, co wnerwiony.
Na ziemię upadł kostur, iluzja imitująca Adrelię rozwiała się jak zdmuchnięta para nad gorącym kubkiem kawy. To, co Hakon ujrzał, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Pod imitacją znajdował się nie kto inny, jak Jin. Teraz cofnął się nieco chwiejnie, trzymając obolałą rękę. Hakon nie wiedział, czy bardziej powinien się wściekać na to, że mag chciał go zabić, czy na to, że podszywał się pod Adri. Zdecydował się połączyć obie opcje.
-        Ty kurewski kłamco! - zirytował się Wilk.
Czarnowłosy człowiek wpatrywał się w niego bez słowa, jakby jednocześnie chciał wyglądać na zlęknionego i odważnego. Hakon nie wytrzymał, rzucił się na niego, powalając na ziemię. Uniósł łapę do ciosu, a Jin zamknął oczy i odruchowo zasłonił się rękoma, był pewien, że jeszcze chwila i zacznie krzyczeć. Cios jednak nie nadszedł, zamiast tego usłyszeli głos Czerwonowłosej.
-        Odejdź od niego.
Hakon obejrzał się. Przyjaciółka celowała do niego z łuku.

Kurwa.

***

-        Co tu się wyprawia? - zapytała Adri, władczo.
Jeszcze przed momentem celowała w Hakona. W tej chwili nadal nie spuszczała go z oczu, jednak zarówno mag, jak i Wilk znajdowali się w sporej odległości od siebie, mając za wspólny środek Adrelię. Płaszcz Dhampirzycy był nieco sponiewierany, a związane wcześniej włosy, teraz cieszyły się wolnością, niczym wypuszczeni niegdysiejsi niewolnicy. Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy.
-        On chciał mnie zabić! - poskarżył się mag.
-        Podszywał się pod ciebie – zaoponował Hakon, zbyt późno zorientowawszy się, że został wplątany w grę „proszę pani, a on pociągnął mnie za warkocz”
-        Aha! - zawołał tamten triumfalnie – Więc chciałeś zabić ją!

            Hakon aż się skrzywił na to nieczyste zagranie. Zerknął na przyjaciółkę. Milczała, wpatrując się w niego przenikliwie. Wciągnął powietrze nosem, zapach się zgadzał, tylko łuk coś nie bardzo.

            Broń była piękna. Na swój sposób. Dziwne, bo łuk nie wyglądał jak zrobiony z drewna, bardziej przypominał metal – złoto, ściślej mówiąc. Cięciwa barwiona była srebrem, podobnie jak rzeźbione pierzaste skrzydła na końcach. To pewnie miało jakąś nazwę, ale nie zamierzał się kłopotać szukaniem jej w pamięci. Rękojeść łuku opleciona była delikatnym żółtym materiałem niewiadomego pochodzenia. Adrelia nie miała kołczanu na plecach, ale jedyna strzała spoczywała na cięciwie. Grot nie był skierowany w niego, jednak wystarczyło nieznacznie unieść łuk. Sama strzała nie wyróżniała się niczym szczególnym, poza tym, że była czarna jak noc, a lotki miała nieco pozłacane. Piękna robota, pomyślał Wilk, iście elfia.

            Świetnie. Pół wampir, wilkołak, mag, przepowiednia i elfi łuk, no po prostu nie może być lepiej.
-        Skąd masz to cudo? - zapytał, wskazawszy złoto srebrny łuk.
-        Nie obracaj kota ogonem – warknęła.
-        To zabawne, że tak mówisz do przedstawiciela psowatych, jakby nie był...
-        Gadaj, czemu chciałeś zabić maga! - przerwała mu.
-        Ruda, wyluzuj – Hakon rozłożył ręce.
-        Jeszcze raz mnie nazwiesz Rudą, a własnoręcznie cię wykastruje. Bez znieczulenia! - odparowała.
Wilk pokiwał głową, faktycznie, nie była rudą, po czym uśmiechnął się przyjaźnie. Zważywszy na garnitur ostrych, jak brzytwa zębów, w jego pysku, aż dziw, że mu się udało.
-        Nie szczerz mi się tu, jak głupi do sera – rzekła – mów, co tu się wyprawia!
-        Bo widzisz Adri, jest ta cała... - zaczął wilk.
-        Próbował mnie zabić! - wtrącił Jin, nie chcąc najwyraźniej, by o nim zapomniano.
-        Zamknij się! - powiedzieli oboje, ale żadne z nich się nie zaśmiało.
           
            Cięciwa łuku była niemal tak napięta, jak sytuacja między trójką przyjaciół. Adri patrzyła gniewnie na Hakona, z miną sugerującą, że jeśli zaraz nie dostanie stosownych wyjaśnień, zrobi się bardzo, ale to bardzo źle. Jin łypał na wilka, próbując go chyba zgładzić siłą woli. Sądząc po minie – nie bardzo mu szło. Hakon natomiast uśmiechał się do Adri, starając się wyglądać jak najbardziej niewinnie. Zastanawiał się, czy przyjaciółka pozwoli mu wyjaśnić, że to, co widziała, nie było tym, na co definitywnie wyglądało.
-        Chodzi o tę przepowiednię – rzekł.
-        Mogę uratować Rivena – wtrącił nagle Jin.
Adri spojrzała na niego i mocniej ścisnęła łuk. Patrzyła tak przez chwilę, jakby zastanawiała się, czy to co widzi jest tylko iluzją, czy może prawdą. W końcu bez słowa odwróciła się do wilka.
-        Co znów za przepowiednię? - opuściła lekko łuk, to dobry znak – opowiedz.

            I Hakon opowiedział.

***

            Przez chwilę stała w milczeniu, próbując sprawić, by świat, który właśnie zwalił jej się na głowę, przestał istnieć. Musiała to sobie wszystko poukładać.

            Hakon nie oszczędził jej najmniejszych szczegółów. Opowiedział wszystko, łącznie z tym, jak mag najpierw go zdezorientował, a potem podszywając się pod nią, próbował zabić. Wilk nawet wyraził przypuszczenie, że cała akcja miała na celu zniechęcenie jej do niego, co też zapewne się stało, patrząc na jej minę. Jin oczywiście wszystkiemu zaprzeczał, twierdząc, że to wierutne kłamstwa zawszonego kundla. Hakon na to stwierdził, że mag jest eunuchem i zaczęło się przedszkole. Adri musiała ich uspokajać, ale cała sprawa nie stała się ani trochę mniej poważna. Wszystko mogłoby być może dobrze, gdyby nie fakt nagłego zniknięcia czarnych, który wzbudzał w niej tylko niepokój. Jej dwaj przyjaciele, walczący ze sobą. Potęga, którą miał dostać jeden z nich, a może ona, tego nie była pewna. Były też te dziwne słowa, które powiedziała Śmierć, zjawiając się przy jej ostatnim posiłku, mimo że ofiara ledwie straciła przytomność: zbyt wiele poświęcasz dla tego, który źle ci życzy. Jakby nie mogła normalnie powiedzieć, tylko pieprzy zagadkami, zirytowała się w duchu Adri.

            To przecież niedorzeczne, pomyślała, miała zabić jednego z nich, polegając chyba tylko na intuicji. Słowa Śmierci, choć bez wątpienia prawdziwe, w niczym nie pomagały.

            I jeszcze to życzenie.

            Nagle niegdysiejsze słowa małego księcia wampirów nabrały sensu. Jej życzenie, jak mówiła przepowiednia. Choć właściwie, jeśli się przyjrzeć, to wcale nie było jej. Adrelia została bezczelnie wrzucona na stanowisko zwykłego pośrednika. Mimowolnie poczuła się lekko oszukana.
           
            Zerknęła na łuk. Jeszcze parę minut temu tańczyła z ukochanym w wspólnym rytmie świszczących ostrzy. Jeszcze parę minut temu, mimo sytuacji w jakiej się znaleźli, wszystko było względnie normalne. Jeszcze parę minut temu wiedziała, kim jest i do czego dąży. Jeszcze parę minut temu była czegokolwiek pewna.

            A potem świat przewrócił się do góry nogami.

            Krew. Przepowiednia. Przyjaźń. Nienawiść. Śmierć. Łuk. Życzenie. Dwie strony medalu. Ktoś, kto źle jej życzy. Gniew. Bezradność. Łzy. Broń. Wybór. Początek i koniec. Słowa i ich znaczenie przepływały jej po głowie rwącym nurtem myśli. Nie chciała zabijać żadnego z nich. Nie mogła zabić żadnego z nich. Żaden nie zasłużył na to, by ona wybierała. Ona nie zasłużyła na to, by wybierać. Ktokolwiek, czy cokolwiek chciało od niej podjęcia tej decyzji nie pomyślało o jednym. Ona nie zamierzała jej podejmować. Będzie bronić przyjaciół. Obu. Bez względu na to, czy któryś z nich jest zdrajcą. Bez względu na to, którego z nich kocha. Nie podejmie takiej decyzji. Nie wybierze. Przymknęła oczy. Złoto - srebrny łuk i czarna strzała. Niewiele ponad to, co zostało w jej pamięci po Rivenie. Złoto - srebrny łuk i czarna strzała - narzędzie wyboru, pamięcią przelanej krwi. Nie. Nie wybierze, niech się dzieje co chce.

            Powoli zaczęła opuszczać broń, kiedy dźwięk tłuczonej porcelany brutalnie przypomniał jej o reszcie świata. Decyzja, dotąd chowająca się w zakamarkach jej umysłu, teraz wyskoczyła na pierwszy plan niczym przysłowiowy diabeł z pudełka. Nagle wszystko się poukładało. Ułamki scen, które widziała, ułamki słów, które słyszała. Nagle do niej dotarło. Uniosła łuk i wycelowała w Hakona.
-        Gomene – powiedziała po swojemu i napięła cięciwę.

***

            Niewiele widziała, mgła przesłoniła teren. Musiała jednak iść do przodu, musiała ją znaleźć. Jeśli Adrelia źle wybierze, wszyscy popadną w kłopoty. Niestety Keteira widziała, jak Dhampirzyca celuje w wilka, a to nie wróżyło niczego dobrego. Neila rozglądała się, próbując w słabym polu widzenia dojrzeć czarnych. Nie widziała ich. Gdzieniegdzie stały porcelanowe figury ludzi, ale czarni zniknęli. Czy to znaczyło, że już po sprawie? Czy znaczyło, że się spóźniła?
           
            Ostrożnie minęła kolejnych ludzi. Mężczyzna zastygł dłubiąc w nosie, podczas gdy kobieta - najpewniej jego partnerka – rozmawiała z jakąś starszą panią. Stali niczym posągi w groteskowym muzeum figur woskowych. Co prawda, nie byli prawdziwi, cały obszar został przeniesiony do innego wymiaru, ale i tak uważała, by nikogo nie potrącić. Mimo wszystko czułaby się jak morderca. Mijając jakąś parę zastygłą w pocałunku, nagle doznała dziwnego wrażenia, że ktoś jest za nią. Obróciła się gwałtownie. Trzask tłuczonej porcelany uświadomił jej, że właśnie potrąciła wizerunek zakochanych. Zaklęła szpetnie. Nie dobrze, skoro czuje takie rzeczy, znaczy, że ktoś przygotowuje potężne zaklęcie. Przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Mgła pachniała dymem kadzidła. Mimo to wyczuła słabą woń róż. Nie czekała, nie miała już czasu. Puściła się biegiem, nie zważając na posągi.

-        Gomene – usłyszała, jeszcze zanim ich zobaczyła.
Dotarła do nich w momencie, gdy Adri napinała cięciwę. Hakon stał przed nią w ludzkiej postaci. Był spokojny, ręce miał opuszczone, wyglądał na pogodzonego z losem. Jin rozłożył ręce, jakby chciał wszystkich wokół zaprosić do wspólnego oglądania egzekucji. Uśmiech zamajaczył mu na twarzy.
-        Więc żegnaj – Hakon uśmiechnął się przyjaźnie.
Neila wyciągnęła rękę w ich stronę. Chciała krzyknąć. Adri zrobiła krok w stronę młodszego przyjaciela i nagle podskoczyła. Wyginając się do tyłu, wypuściła strzałę. Azjatka zatrzymała się nagle. Strzała trafiła do celu, wybór został dokonany.

***

            Przerzuciła nogi nad sobą i wylądowała miękko na ziemi. Opuściła łuk i wypuściła powietrze. Przelatując nad Jinem, uchwyciła jego zdziwione spojrzenie pełne niedowierzania. Opadł na kolana, a czarny płaszcz rozłożył się na jego nogach, niczym peleryna. Adri spojrzała w niebo. Powinno zacząć padać. Pragnęła, by zaczęło padać, by zasłoniło łzy płynące po jej bladych policzkach. Jin również wzniósł twarz ku niebu, a potem, bez żadnego dźwięku opadł po prostu na plecy. Łuk wydał z siebie cichy stuk protestu, gdy został upuszczony na asfalt.
-        Dokonało się – szepnęła Neila.
Adri spojrzała na Hakona. Stał tam i wpatrywał się w martwego maga. Podniósł na nią wzrok.
-        Dlaczego poświęciłaś dwa życia, dla jednego? - zapytał.
-        Jak to dwa? - chciała wiedzieć Neila.
-        Powiedział ci przecież – Hakon zignorował królową – że jest w stanie uratować Rivena. Nie wiem co mu się stało, ale skoro mógł go uratować...
-        Nie mógł – przerwała mu – nikt już nie mógł.
-        Dokonałaś słusznego wyboru – Neila położyła jej rękę na ramieniu.
Adri milczała, głowę miała spuszczoną. Wbiła wzrok w nieruchomego maga. W jego rozwiane, przydługie włosy, elegancki ubiór, zaskoczenie, jakie zastygło na jego twarzy. Strzała... Strzała zniknęła...
-        Wypowiedz życzenie – Neila zwróciła się do Hakona.
-        Wiesz, ja się w ogóle nie czuję, jakbym miał jakieś życzenie – odparł chłopak, będąc już w ludzkiej postaci – powinienem się jakoś specjalnie czuć?
-        Nie mam poj...
Królowej nie dane było dokończyć. Krzyk, jaki wydała z siebie Adrelia, skutecznie przerwał rozważania. Pod Dhampirzycą rozwarł się portal. Smołowate ręce chwyciły ją za kostki i poczęły ciągnąć w dół. Neila złapała Czerwonowłosą za rękę.
-        Wilku pomóż! - wrzasnęła królowa.
Hakon rzucił się do przodu i objąwszy przyjaciółkę w pasie, próbował wyciągnąć ją z uścisku. Czarne ramiona nie dawały za wygraną. Nie widzieli reszty stworów w ciemności portalu, ale Wilk miał wrażenie, że porywacze są iście demoniczni. Nie wiedział, że wcale się nie mylił. Adri krzyczała. Neila chwyciła mocniej.
-        Mieczem! - poleciła.
Hakon w momencie zmienił się w wilka, potężne łapy, które teraz obejmowały Adrelię, puściły ją tylko po to, by jedna chwycił jej rękę. Druga natomiast złapał za miecz. Czarne ostrze uderzyło w demoniczne ramie... i przeszło na wylot, jak przez hologram.
-        Szlag! - warknął wilk.
Rozdzwonił się telefon Neili. Ta jedną ręką odebrała i przyłożywszy aparat do ucha, przytrzymała go ramieniem.
-        Jestem teraz nieco zajęta!
-        Coś demonicznego przebiło się przez krąg! - poinformowała Keteira.
-        Wiem! To chce zabrać Adrelię!
-        Błagam, pomóżcie! - Czerwonowłosa miała oczy rozbiegane w panice.
Wierzgała jak dziki koń. Z portalu rozszedł się wrzask protestu.
-        Dokonała wyboru – mówiła Keteira – życzenie zostało przekazane, demony to zwęszyły!
-        Przepowiednia nie mówiła nic o jej śmierci! - krzyknęła Neila do telefonu.
-        Ona nie umrze! - warknął Hakon.
-        Przepowiednia w ogóle mało mówiła, niech wypowie życzenie.
-        Co? - Neila nie usłyszała.
-        Niech wypowie życzenie!
-        Wypowiedz życzenie! - krzyknęła do Hakona.
-        Mówię ci, że nie czuję... - zaczął, chwytając przyjaciółkę mocniej, bał się, że jeszcze trochę i jej ciało podzieli się na pół.
-        Mów! - przerwała mu Neila.
-        Czy jakaś...?
-        Po prostu powiedz!

            I Hakon powiedział.

            Światło.

            Krzyk.

            Nawet nie krzyk, potężny wrzask bólu potępionych, chwilę potem nastała cisza. Hakon i Neila wylądowali na ziemi. Telefon królowej potoczył się po asfalcie, dało się słyszeć stłumione pytania Keteiry. Hakon uniósł rękę do oczu, chcąc cokolwiek zobaczyć przez oślepiającą jasność. Kiedy blask przygasł, zobaczyli Adrelię.

***

            Żył. Był tego pewien jak tego że... no żył. Słyszał jakieś głosy, krzyki, wrzaski wręcz. Potem jasność wdarła się bezczelnie, jak nieproszony gość, przez zamknięte powieki. Nim zdołał unieść rękę, by zasłonić oczy – zniknęła. Czuł, że oddycha, a jego serce bije normalnym tempem. Przez głowę, jak taran, przetoczyła się myśl: czy Adrelia chybiła? A jeśli tak, to czy celowo? Chociaż tak naprawdę co to była za różnica? Nie został wybrany, nici z życzenia. Jeśli życzenie dostał wilk, jest już za późno, jeśli nie....
-        To było szlachetne życzenie - usłyszał damski głos.
-        Nie było moje – odparł wilkołak –  należało do Adri, ja je tylko wypowiedziałem.
A zatem życzenie nie dość, że zostało podarowane, to już wypowiedziane! Dłoń Jin'a poruszyła się delikatnie. Palcami natrafił na kostur. Wszystko zostało zaprzepaszczone. Lata starań, poniżania się, kajania, paktów z demonami, lata nadziei, wszystko zniweczone. Wszystko przez głupią półkrwi, która wybrała inaczej niż powinna. Wszystko jej wina. Jej i tego zawszonego kundla. Jednak to jeszcze nie koniec, o nie! Jin będzie miał swoją zemstę, nawet jeśli będzie musiał wybić wszystkie wampiry po kolei, a zacznie od tej tutaj. Otworzył oczy i chwyciwszy kostur, zerwał się na równe nogi.

***

            Adrelia wpatrywała się w swoje ręce, jakby pierwszy raz w życiu widziała je na oczy. Hakon natomiast wlepiał oczy w Adrelię, jakby zobaczył anioła. W pewnym sensie było to trafne stwierdzenie, gdyż czarne, pierzaste skrzydła, które wyrosły jej z pleców, rzucały lekki cień na Czerwonowłosą. Adri złożyła skrzydła i po chwili znikły. Ona sama podniosła wzrok na przyjaciela. W jej oczach widniało zaskoczenie, ale też radość z odzyskanej mocy. 
-        To było szlachetne życzenie – odezwała się Neila.
-        Nie było moje – odparł Hakon – należało do Adri, ja je tylko wypowiedziałem – skinął na przyjaciółkę.
Ta posłała mu uśmiech, który w jednej chwili zmienił się w grymas bólu, a niebieskie oczy w sekundę zabarwiły się krwistą czerwienią.

            Krzyknęła.

            Spomiędzy żeber wystawał jej kolec kostura. Drugi koniec trzymał Jin. i wyglądał... O Boże, pomyślał Hakon, pieprzony zombie! Z jego policzka odpadał kawał skóry, odsłaniając mięśnie twarzy, niczym na lekcji anatomii. Z tą różnicą, że zamiast ludzkiego, na Hakona łypało wężowe oko. Drugiego oka już nie miał. Ręce maga przeplatane były plamami odsłoniętych mięśni i stawów. Cała jego dolna warga zgniła. Szarpnięciem wyciągnął kostur z Adrelii.
-        Zdychaj wiedźmo – zacharczał.
Patrzyła przed siebie niezrozumiałym wzrokiem, niezdolna wykonać najmniejszego ruchu. Jakby nie do końca rozumiała, co się stało. Jakby nie do końca wiedziała, kim jest. Stróżka krwi pociekła z kącika jej warg, upadła na kolana. Ciemnoczerwona plama na jej ubraniu powiększała się z każdą sekundą. Krew lała się strumieniem.
-        Adri! - wrzasnął Hakon.
Nie. Nie mogła teraz umrzeć, nie znów!

            Mag zamachnął się kosturem, tym razem celując w szyję Dhampirzycy.

            Nie.

            Gniew Hakona, przesycony strachem nagle zmienił się w lodowatą, klarowną nienawiść.

            Dość.

            Wilkołak sięgnął po miecz i rzucił nim z taką siła, że ledwie było widać jego lot. Ostrze, doprawione cząstką determinacji i sporą miarką czystej jak łza nienawiści, z impetem wbiło się w serce Jina nim ten zdołał zrobić jakiś ruch. Broń przebiła go na wylot, ostatnim tchnieniem zawył, ni to z rozpaczy, ni z gniewu. Już po chwili opadł na plecy. W tym samym momencie Adrelia osunęła się na ziemię. Nim jednak jej dotknęła, dopadła do niej Neila.
-        Adri? Adri? - królowa klepała Dhampirzyce po policzku, jakby to miało cokolwiek pomóc.
-        Co się dzieje, co to za krzyki? - dało się słyszeć z porzuconego telefonu.
-        Mea Culpa – Hakon aktywował zaklęcie leczenia.
-        O Boże... - jęknęła Neila.
Klatka piersiowa Adri powoli zamierała, tuż pod piersiami rażąc sporą dziurą na wylot, kałuża krwi pod nią rosła z każdą sekundą, biały płaszcz, skąpany w czerwieni w jednej chwili stracił dawną świetność. Nieruchome, czerwone oczy Dhampirzycy wpatrywały się w coś nad nią, a może w nic się nie wpatrywały? Co gorsze, zaklęcie leczenia nie działało.
-        Ona umiera.... – szepnęła Neila.
-        Nie pieprz! - warknął wilk – uratuję ją. Mea Culpa! - wzmocnił zaklęcie.
Poczuł odpływ mocy, nie chciała się zasklepić. Czemu to u licha nie działa?! Czy ten cholerny kostur zadaje jakieś magiczne obrażenia?! Przecież zaklęcie powinno ją uleczyć! Wdech i wydech, wdech ... i wydech, wdech … i … wydech. Ona nie może umrzeć, nie teraz, nie po tym wszystkim. Do kurwy nędzy to nie jakiś podrzędny wampir, to Adrelia!
-        Adri... - jęknął Hakon.
-        Krew – powiedziała nagle Neila.
-        Co? - Hakon, skupiony na zaklęciu i obserwacji prawie nieistniejących już oddechów przyjaciółki, w pierwszej chwili nie zrozumiał.
-        Krew, spróbuj dać jej krwi – poleciła.
-        Ale...
Królowa odłożyła Adrelię, obeszła ją i przysiadła na stopach przy jej głowie. Delikatnie położyła dłonie na ramionach Dhampirzycy.
-        Przytrzymam ją – obiecała.
-        Zabierajcie się stamtąd – dobiegł ich głos z wciąż działającego telefonu – nie wiem jak długo jeszcze uda mi się utrzymać barierę... zaraz będzie tu mnóstwo ludzi.
Neila zignorowała tę uwagę. Wilkołak przez chwilę wpatrywał się w Azjatkę, niezbyt pewny, czy to właśnie powinien zrobić. Mimo wszystko, wolał żeby Adri próbowała go zabić z pełną premedytacji żądzą jego krwi, aniżeli wykrwawiła się na śmierć. Skinął głową i pazurem rozdarł skórę tuż powyżej nadgarstka. Po chwili przyjął ludzką postać i przyłożył rękę do ust przyjaciółki.
-        Pij – poprosił – pij, tylko nie umieraj...

            Jak zahipnotyzowani wpatrywali się w ranę w jej ciele. Niewiele widzieli, gdyż wszystko ubabrane było we krwi. Hakon niemal podskoczył, czując na swej ręce powoli zaciskające się zimne palce Adrelii. Rozchyliła lekko wargi i wbiła kły. Poczuł ból. Nie rozszedł się jednak tak ostro i nagle, jak poprzednio, ten był raczej tępy. Silny, rozchodzący się spazmatycznie, zimny, tępy ból. Neila nasiliła nacisk na ramionach Czerwonowłosej, ale ta chyba tego nie zauważyła.
-        Mmmm... - wydała z siebie znajomy dźwięk.
Hakon jęknął cicho i pytająco spojrzał na królową. Jeśli Adrelia nie puści go za kilka chwil, sam może stracić za dużo krwi, a wtedy na pewno nie będzie w stanie walczyć przeciw przyjaciółce.
-        Ledwie trzymamy ten wymiar – poskarżyła się Keteira z telefonu – możecie stąd iść? - zapytała z wyrzutem.
Nikt nie zdołał odpowiedzieć, kiedy Adrelia najzwyczajniej w świecie wyciągnęła kły z nadgarstka Hakona. Spojrzała na niego dziwnie, jakby zaskoczona.
-        Zapoluję – powiedziała i zniknęła w portalu, który otworzył się pod nią.
Neila, pozbawiona oparcia, wylądowała plackiem w kałuży krzepnącej krwi. Podnosząc się, szepnęła z niedowierzaniem.
-        Ona się oderwała... tak po prostu.

            W tej samej chwili bariera puściła i wokół nich pojawili się ludzie.

***

            Dziesiątka wylądowała na blacie, a dłoń, która rzuciła tekturkę, zawisła na chwilę w powietrzu. Dopiero, gdy do karty dołączyła druga, ręka została cofnięta. Kieliszek czerwonego wina, trzymany w drugiej dłoni odstawiono na stół. Stół, który w niczym nie przypominał tego, jeszcze niedawno widzianego przez ostatniego gościa. Tym razem, zamiast świec i stosów papierów, znajdował się na nim czerwony obrus, różnorakie drinki i, co było oczywiste dla wszystkich, którzy choć trochę znali tę jedną z obecnych, puszka piwa. Dobrego piwa.
-        Decyzja została podjęta – rzekła blondynka.
-        Życzenie wypowiedziane – dodała kobieta w okularach.
-        To było dziwne życzenie, nie sądzicie? - zauważyła Azjatka - Właściwie, to po co jej powiedziałaś o magu?
Dziś nie przyszły w pelerynach. Każda nosiła swobodny strój, zgodny z kontynentem, którym się zajmowała. Wszystkie siedem kos stało opartych w kącie pomieszczenia. Wyglądało, jakby właścicielki zrobiły sobie dzień wolny. Śmierć – amatorka złotego napoju - podniosła swoją puszkę i upiła spory łyk.
-        Chciałam mieć pewność, że dobrze wybierze – odparła.
-        Na początku byłaś temu przeciwna – rzekła ta o jasnych, kręconych włosach, poprawiając okulary na nosie.
-        Tak – westchnęła - ale jakby to wyglądało, gdyby zabiła wilka? Polityka, moje panie, polityka! – Zakrzyknęła, opadając ciężko na krzesło.
-        Fakt – przyznała następna, a zielone pasemka opadły jej na oczy. Głos miała tak cichy, że ledwie ją usłyszały – gdyby zabiła wilka, cały plan by wziął w łeb.
-        W sumie – zastanowiła się właścicielka czarnego warkocza – gdybyśmy nie wskrzeszały maga wcześniej, nie byłoby problemu. Nie musiałaby wybierać i nie złamałybyśmy jej serca.
-        Kochana, gdybyśmy nie wskrzesiły maga, przepowiednia by się nie spełniła – zauważyła entuzjastka złotego trunku – poza tym, żeby zdobyć wielką moc, potrzeba wielkiego poświęcenia, no...  i czyż on sam się nie prosił, by zostać kozłem ofiarnym ?
Niebieskie oczy miedzianowłosej Pani Śmierci spoczęły na koleżance.
-        Gdybyśmy nie wymyśliły tej przepowiedni nie byłby potrzebny kozioł ofiarny – rzekła.
-        Pewnie – odparła tamta – i nadal by się wyżynali, a my – powiodła wzrokiem po obecnych – nadal miałybyśmy kupę roboty – założyła ręce na piersi.
Nastała chwila ciszy.
-        Życzenie chyba nie było specjalnie udane? - zauważyła Śmierć o skórze czarnej jak heban.
-        Jego treść nie miała znaczenia – odpowiedziano jej.
-        Więc to taki trochę efekt placebo? - zapytała dziewczyna z zielonymi pasemkami, zakładając włosy za uszy.
-        Trochę tak i trochę nie – blondynka uśmiechnęła się chytrze – ważne, że się uspokoili.
-        Prawda – zgodziła się murzynka – ten ich pakt, który mieli do tej pory, był gówno wart. Pokusa była zbyt silna.
-        No, czyli wychodzi na moje – ucieszyła się blondynka i znów upiła łyk piwa, mlasnęła z zadowoleniem i rzuciła na stół kolejną kartę – a to przebijesz? - zapytała koleżanki w okularach.

>>*<<


1 komentarz:

  1. Molly chan czytała ^^ Hm..Tylko nie mów, że koniec...

    OdpowiedzUsuń