11 lipca 2015

Życzenie półkrwi - rozdział 7

Miałam to podzielić na dwa, ale uznałam, że dacie radę tyle przeczytać za jednym zamachem ^ ^ Serdecznie zapraszam :)

Niebo było zachmurzone, gdzieniegdzie jednak kilka gwiazd przy akompaniamencie sierpa księżyca próbowało wydostać się z ciężkich zasłon.  Siedziała na tym, co jeszcze można było nazwać balkonem, oparta plecami o boczną ścianę. Paliła papierosa, patrząc w noc. Kilka okręgów z dymu popłynęło w czerń. Drugą dłoń miała zaciśniętą. Coś w niej skrywała, coś bardzo dla niej cennego. Rozmyślała.

           
            Przez pierwsze parę miesięcy w szkole nie zwracali na siebie uwagi. Chodziła do liceum w zasadzie bez większego entuzjazmu, do tego była rok starsza niż reszta klasy. Zwykle trzymała się na uboczu. Po jakimś czasie, gdy okazało się, że mają podobne zainteresowania, zaczęli częściej rozmawiać. Kilkakrotnie wpadli na siebie w księgarni, zaskakując się tym, że gustują w tych samych tytułach. Nie wiedziała kiedy zaczęli razem chodzić do szkoły. Ona zawsze wyruszała te dziesięć minut wcześniej, a on czekał na nią pod wielkim zegarem w centrum miasta. Czuła się tak ludzko. Dużo rozmawiali, poznając siebie nawzajem. Cieszyła się, wiedząc, że rodzi się między nimi przyjaźń. Tak bardzo ją to radowało, że ignorowała pewne... odczucia.
-        Zostań magiem.
-        Ee... Słucham?
Czytała akurat jedną z ulubionych książek, siedząc, z podkulonymi kolanami, pod ścianą gabinetu Informatyki, kiedy przy niej kucnął i ni stąd ni zowąd powiedział coś takiego. Przez chwilę patrzyła na niego z wyrazem czystej tępoty na twarzy. Kilka sekund później pomyślała, że może proponuje jej jakąś grę.
-        Zostań magiem - powtórzył.
-        A w co gramy? - zaryzykowała, uśmiechając się niepewnie.
-        Daj spokój, Adri. Wyczuwam w tobie magiczną energię. Ty we mnie też, nie zaprzeczaj.
Rozejrzała się nerwowo wokół. Nikt nie podsłuchiwał ich rozmowy. Mimo to, wolała nie roztrząsać takiego tematu w szkole. Zerknęła na niego szykując się do standardowego „o czym ty u licha gadasz?”. Jednak nie odezwała się. Jego spojrzenie zdradzało, że dobrze wiedział o czym gadał. Nie mylił się też w tym, że wyczuwała jego magię. Odczuwała to już od bardzo dawna, lecz ignorowała to. Była pewna, że nie przyniesie to nic dobrego. Tamtego dnia w rozmowie przeszkodził im dzwonek na lekcje. Przez kilka następnych starała się unikać, zarówno jego, jak i samego tematu. W końcu, po wielu namowach, przyznała, że jej matka była czarownicą. Najpierw posmutniał, słysząc czas przeszły. Wiedział wszak, jak i wszyscy, ze Adri była sierotą od jedenastego roku życia. Zaraz jednak na jego twarzy zagościł wyraz radości. Nieco ją to przygnębiło.
-        Posłuchaj – powiedział jej wtedy – oboje jesteśmy świadomi swojej energii magicznej. Chciałbym byś razem ze mną wstąpiła do Organizacji.
-        Organizacji?
-        Tak, nauczą nas tam, jak posługiwać się magią, by pomagać ludziom.
-        Ale przecież, gdyby ludzie dowiedzieli się...
-        Ludzie się nie dowiedzą – przerwał jej – będziemy ich chronić z ukrycia.
-        Chronić? Przed czym? - zapytała.
-        Przed wszelkim złem.
Miała wrażenie, że Jin zaraz wybuchnie z emocji, tak bardzo chciał być członkiem tej Organizacji. Pewnie podzielałaby jego zdanie, gdyby nie to, że magia zbyt mocno przypominała jej o dzieciństwie. Od paru lat w ogóle nie kształtowała i nie używała energii magicznej. Nie chciała. Postanowiła dać czas sobie i jemu. Odparła mu, by poczekał do zakończenia szkoły. Wtedy mu odpowie. Zgodził się nadzwyczaj chętnie. Przez następne dwa lata opowiadał jej co jakiś czas o tym, czym zajmuje się Organizacja, jak się o nich dowiedział, ile super wyczynów mieli na swoim koncie. Chciał z nią też ćwiczyć magię, ale nie bardzo miała na to ochotę. Pewnego dnia, trzy miesiące przed zakończeniem szkoły, przyniósł jej prezent.

            Siedząc na balkonie rozluźniła pięść, w której tak szczelnie chowała jedyną materialną rzecz, którą od niego dostała. Podniosła dłoń na wysokość oczu. Srebrny łańcuszek rozwinął się swobodnie. Uniosła rękę wyżej i skupiła wzrok na delikatnie kołyszącym się wisiorku. Zrobił go specjalnie dla niej, wierząc, że będą razem pracować. Wisiorek przedstawiał trzy ściany sześcianu. Na każdej z nich widniała runa. Przyjrzała się im. Othila, Jera i Uruz. Kiedy jej to dał wyjaśnił co oznaczają. Symbolizowały pierwsze litery imion założycieli. Było ich troje. Kobieta miała na imię Oderi, mężczyźni zaś, to Javen i Ukiin. Oczy mu błyszczały kiedy snuł plany na przyszłość. Każdy z członków organizacji dostawał kurtkę z takim znakiem na plecach. Czułby się dumny, gdyby mógł nosić coś takiego. Byłby kimś. Uśmiechała się wtedy zdawkowo, żałując, że tyle się zmieniło, a ona nie może mu powiedzieć.

            W końcu trzy lata liceum dobiegły końca, wieńcząc zdaną maturą. Siedzieli w parku sącząc pepsi i rozmawiając o egzaminach. Jin został przyjęty już rok wcześniej i teraz znów usilnie ją namawiał, by poszła w jego ślady.. Milczała przez dłuższą chwilę starając się wytrzymać jego wyczekujące spojrzenie. Westchnęła. Musiała mu powiedzieć. Przyjaciół nie powinno się okłamywać.  Następne kilka minut spędzili w milczeniu. Ona zastanawiając się, czy nie popełniła błędu, on najwyraźniej przetrawiając informację, którą się z nim podzieliła. Wstał, tak nagle, że podskoczyła. Spojrzał na nią tak dziwnie i obco jak nigdy dotąd.
-        Odejdź – powiedział
-        Co?
-        Odjedź, musisz wyjechać z tego miasta.
-        Ale...
-        Wynoś się, już!
-        Ale... - również wstała.
Wtedy spojrzał na nią tak, że zadrżała. W tym spojrzeniu był rozkaz, pogarda, panika, zmartwienie i żądza mordu. Wszystko naraz. Wyrzuciła niedopałek papierosa. Wtedy nie wiedziała co o tym myśleć. Teraz wydawało jej się, że pragnął ją chronić. Miał stać się łowcą, a ona była zagrożeniem. Zwinęła łańcuszek i schowała go do kieszonki przy udzie.

            Wilk powinien się zaraz zjawić. Westchnęła. Znów potrzebowała jego pomocy. Nie znosiła potrzebować czyjejś pomocy. Wiedziała jednak, że jeśli pójdzie tam sama, wpadnie w pułapkę. Przez te trzy tygodnie nie rozmawiali wiele o ostatnich wydarzeniach. Podziękowała mu raz, choć wiedziała, że zrobił dla niej wiele. Gryzło ją, że nie dała sobie rady sama, ale też to, że mogła mu się stać krzywda. Chciała go chronić, chciała mieć siłę, by zawsze go chronić. Nie wiedziała skąd bierze się to uczucie. To było nieco... dziwne, ale też bardzo silne.

            Złoty krąg pojawiający się na gruzie wyrwał ją z zamyślenia. Chwile później w tym miejscu zobaczyła wilka.
-        Yo – przywitał się.
-        Cześć Hakon – uśmiechnęła się na jego widok.
-        Więc co to za pilna sprawa?
-        Słuchaj dostałam wiadomość... - oboje wyczuli zapach wampira - … poczekaj.
Ruszyła przed siebie w stronę schodów znajdujących się naprzeciwko balkonu, które prowadziły na niższe piętro.

-        Come out, come out, where ever you are.
Zarzuciła tekstem z jakiegoś filmu. Jej głos miał słodką barwę przyzywania. Jakby wołała małe dziecko, które bawi się w chowanego, a nie potencjalnego wroga. Nagle ruszyła biegiem przed siebie w stronę schodów i skoczyła z wymierzonym kopnięciem. Osobnik w którego chciała trafić sparował, krzyżując ręce, ale i tak siła  ciosu zmusiła go do cofnięcia się. Odskoczył na to, co zostało z okna półpiętra i robiąc salto w tył zeskoczył na pas zieleni, nazywany przez Adri górką. Skoczyła za nim, warcząc. Przeciwnikiem okazał się wysoki na jakiś metr siedemdziesiąt pięć, na oko osiemnastoletni chłopak. Miał długie ciemnoblond włosy, zaplecione w warkocze w taki sposób, że wyglądały niczym związane luźno w kucyka dredy. Miał na sobie wygodne buty, wytarte jeansy i białą, niezapiętą, koszule. Spod materiału widać było umięśnioną klatkę piersiowa. Na szyi zaś miał dwa krótkie łańcuszki z drobnych koralików, przylegające do skóry niczym obroża. Lekki jasny zarost zdobił jego twarz. Uśmiechnął się nieodgadnionym rodzajem uśmiechu, ukazując kły. Wampirzyca warknęła ponownie.
-        Zaczynaj – wycedziła.
Skoczył na nią bez ostrzeżenia, niemal niezauważalnie. Zaatakował pięścią w prawą stronę jej twarzy, sparowała cios niemal leniwie. Ponowił z lewej, znów się obroniła. W jednej chwili jej nos znalazł się na torze jego pięści. Kucnęła i wyrzuciła nogę by go podciąć, odskoczył. Pozostała w tej pozycji, jedynie nogę przesunęła tak, że teraz tą wyprostowaną miała po swojej prawej stronie, a zgiętą po lewej. Prawą dłonią opierała się o podłoże, lewą zaś zgiętą w łokciu trzymała lekko uniesioną.
Obserwowała przeciwnika.
Podbiegł do niej ponownie z zamiarem kopnięcia, podskoczyła, jednocześnie wyprowadzając własną nogę do ciosu, ich nogi skrzyżowały się i odskoczyli oboje. Ten wyprostował się, zrobiła to samo.
-        Ruszaj - odezwał się.
Głos miał aksamitnie wampirzy, miękki, ciepły. Można było się w nim niemal zatopić.

            Skoczyła w jego stronę z pięścią uniesioną do ciosu w brzuch. Sparował własną ręką, chwytając przegub jej dłoni. Szarpnął nią tak, że poleciała do przodu mijając go i niemal się wywracając. Odstąpił krok do tylu i uśmiechnął się pewny siebie. Adri wyprostowała się. Ruszyła na niego raz jeszcze. Dlaczegoż on ją zawsze musiał tak denerwować? Skoczyła z uniesioną nogą, schylił się tak, że przeleciała nad nim. Wylądowała zgrabnie i zrobiła półobrót, wyrzucając stopę ponownie. Znów kucnął unikając kopnięcia i uderzając otwarta dłonią w tę nogę, na której stała. Jej figura załamała się, zrobiła szpagat niemal upadając. Podtrzymała się rękoma po obu stronach ciała, po czym podskoczyła lekko odbijając się dłońmi i wykonała ruch jak w capoeirze, chcąc podciąć  przeciwnika. Zdążył odskoczyć. Uśmiechnął się z uznaniem. Podskoczyła na rękach i wylądowała na stopach, pochyliła się lekko. Ruszyła w jego stronę z zamiarem zadania ciosu w twarz. Chwycił ją za pieść i zamknął w swojej dłoni, po czym szarpnął wampirzyca obracając ją jak w tańcu, tak, że teraz stał za nią, a drugą ręką oplótł ją niemal przy szyi. Rozdziawił usta ukazując ostre kły i zbliżył się do jej szyi.
-        Wygrałeś – powiedziała zrezygnowana.
-        Ano – przyznał z nieskrywanym zadowoleniem.
Jego głos był pełen samozadowolenia. Wilk który obserwował walkę mniej więcej od połowy właśnie zeskoczył z okna półpiętra, gotowy ratować przyjaciółkę. To co zobaczył wprawiło go jednak w zdumienie. Wampir zamiast wbić w nią kły, ucałował delikatnie jej szyję. Ona natomiast odwróciła się do niego przodem i przytuliła czule. Wtedy blondyn zauważył go. Szarpnął czerwonowłosą, kierując ją za siebie.
-        Czego tu psie?! - zapytał ostro.
-        No, no. Tylko nie psie – wilk wyciągnął miecz - Adri może wyjaśnisz?
-        Spokojnie – powiedziała.
On jakby jej nie słyszał. Pochylił się gotowy do walki. Twarz wykrzywiła mu się w grymasie, który miał chyba imitować mieszankę pogardliwego i złośliwego uśmiechu, trudno o pewność w tej kwestii. Szpony wysunęły się z jego dłoni niczym dziesięć ostrzy gotowych do mordu. Zdawać by się mogło, że urósł chociaż i tak nie przewyższał przeciwnika. Lekko rozchylił usta ukazując żądne krwi klingi kłów.
-        Uciekaj, ja się nim zajmę – te słowa skierował do Adri.
Można było wręcz posądzić go o totalną ignorancję, albo głuchotę!
Wilk machnął wielkim mieczem, którego ostrze pokryło się błyskawicą. Wyglądało to mniej więcej tak, jakby kilka węży z elektryczności okrążało brzeszczot w nieprzerwanej wędrówce. Towarzyszył temu cichy zgrzytający dźwięk.
-        Tylko samoobrona – zastrzegł, cofając się.
-        Czy ja mówię do ściany?!
Wampirzyca najwyraźniej nie przywykła do ignorowania jej. W jednej chwili znalazła się między wilkiem, a wampirem, twarzą do tego ostatniego. Wzięła się pod boki prezentując wymowną postawę niezadowolenia. Wbiła wzrok w blondyna.
-        Uspokój się, nie jest wrogiem – rzekła. - kminisz?
-        To wilk – skwitował.
-        Naprawdę? - zapytał Hakon zerkając na siebie – O! Faktycznie.
Czerwonowłosa uśmiechnęła się mimowolnie. Bez względu na sytuację, jej przyjaciel zawsze potrafił znaleźć jakiś rozbrajający tekst. Dodając do tego drwiącą barwę głosu rozbawiłby wszystkich, którzy nie widzieliby groźnego spojrzenia wampira. Ona widziała, ale nie robiło na niej większego wrażenia. Położyła obie dłonie na klatce piersiowej blondyna starając się w ten sposób go uspokoić.
-        To przyjaciel – powiedziała łagodnie.
-        Przyjaciel?! - wampir wyprostował się – Wilk?! - to słowo przesycone było niedowierzaniem.
-        Jak widać – rzekła, wskazując na wilkołaka.
-        Ty się przyjaźnisz z wilkiem?! - był szczerze zaskoczony.
-        A ja się przyjaźnie z wampirem – rzekł Hakon – na mojej dzielni też nie za dobrze to wygląda.
Wzruszył ramionami, machnął mieczem raz jeszcze, ten zgasł, po czym został schowany do pochwy na plecach. Wyprostował się, pokazując, że nie ma zamiaru atakować.
-        Masz z tym jakiś problem? - zapytała tonem wskazującym na to, by lepiej nie miał problemu.
-        No w sumie... nie – odparł nieco speszony.
-        No to dobrze – rzekła – bo nie mam zamiaru rozdzielać was dwóch walczących.
-        No dobra, co tą wiadomością? - chciał wiedzieć wilk.
Nim zdążyła odpowiedzieć odezwał się wampir.
-        Wezwałaś mnie tu na pomoc, jeśli mam pomagać wilkowi...
-        Nie wilkowi, tylko z wilkiem – przerwała mu, naprawdę nie miała ochoty słuchać tego biadolenia.
-        Więc o co chodzi? - dopytywał się młody.
Z kieszonki przy udzie wyjęła białą złożoną kartkę i rozwinęła ją ukazując zebranym wydrukowany tekst. Napis na stronie brzmiał: „Pewnie już zauważyłaś nieobecność swojego ludzkiego przyjaciela. Jeśli chcesz zobaczyć go żywego przyjdź do kościoła Świętego Jerzego dziś o północy. P.S. Możesz zabrać swojego kundla.” Nie było podpisu, ale była pewna, kto napisał tę notkę.
-        Porwała go – powiedziała, jakby faktycznie potrzebne było wyjaśnienie.
-        Dobra to idziemy – rzekł wilk – tylko najpierw nas przedstaw z łaski swojej.
-        Ah, no tak – powiedziała – zatem to jest Hakon – rzekła wskazując na przyjaciela – mój przyjaciel wilk, a to – tu wskazała na blond wampira – jest Derian, mój stwórca. - odczekała chwilę – a teraz podać sobie ręce i nie skakać sobie do gardeł i wtedy możemy iść.
-        Miło poznać.
Wilk wyciągnął łapę do wampira w przyjaznym geście, lecz ten nie ruszył się ani o milimetr wciąż wpatrując się we wroga/przyjaciela, chyba nie bardzo wiedząc jak go sklasyfikować. Nie ufał mu, ale wiedział też, że Adri nie była naiwna. Jeśli darzyła wilka przyjaźnią coś w tym musiało być.
-        Cholera, nie mamy całej nocy!
Wampirzyca zezłościła się, widząc wahanie stwórcy. Ten spojrzał na nią i pobladł jeszcze bardziej, o ile to było możliwe. Podał w końcu dłoń wilkowi. Adri klasnęła w dłonie.
-        Chodźmy już, jeśli skrzywdziła maga...
-        Kim jest ten mag? - zapytał Derian.
-        Przyjacielem – odparł wilk.
-        Jest łowcą – wyznała szczerze.
-        Zatem nie mamy prawa się wtrącać – powiedział.
-        Ale ona to zrobiła przeze mnie – zaprotestowała.
-        Jak to?
-        Ponieważ pomagał, ratując mnie, gdy chciała mi wymierzyć karę za Sefira.
-        Kogo?
-        Oj długa historia – wtrącił się wilk.
-        Nie ciebie pytam – głos Deriana był nieco za ostry.
-        Sefir, to wampir, który zabił siostrę maga. Schwytałam go i oddałam mu na egzekucję.
-        Oddałaś naszego łowcy?! - niemalże krzyknął – a teraz chcesz tego łowce ratować?!
Wyglądał tak, jakby właśnie dowiedział się, że ziemia jest płaska. Jak żył nie widział wampira, który tak chętnie pakuje się w kłopoty. Może to z powodu niepełnej przemiany? A może taka już była jako śmiertelniczka, nie wiedział. Co ona sobie u licha myślała? Pewnie najpierw zrobiła, a pomyśleć już nie zdążyła. Ostatnim razem widzieli się kilka lat temu, a ona już wpakowała się w tarapaty. Naprawdę, z tej dziewczyny nie można spuścić wzroku chociażby na minutę. Patrzyła na niego tym swoim spojrzeniem. Jej oczy mówiły, że w zasadzie nie ma znaczenia, co on postanowi, ona i tak pójdzie i zrobi swoje. Widział już takie spojrzenie i wtedy też wpakowała się w kłopoty. Nie miał zamiaru jej na to pozwolić i tym razem. Westchnął. Spojrzał na wilka.
-        Czy kiedykolwiek zrobiłeś lub chciałeś zrobić jej krzywdę? Ty, albo ten mag? - zapytał.
-        Nie – odparła, nim tamten zdążył otworzyć pysk.
-        Nie ciebie pytam – odparował zimno.
-        Nie – odrzekł wilkołak – stałem się taki – wskazał na siebie – długi czas po tym jak się poznaliśmy, może dlatego nie mam do niej żadnych... - zamyślił się szukając słowa – uprzedzeń.
-        Rozumiem.
-        Czy możemy już ruszać? - wtrąciła się Adri – zaraz będzie północ.
-        Postaraj się nie wchodzić mi w drogę psi... ekhm, wilku – Derian wysilił się na uprzejmy ton, choć nie bardzo mu to wyszło.
-        Spoko – Hakon wzruszył ramionami.

            Wampirzyca przywołała ich obu do siebie i wyciągnęła ręce. Jej stwórca domyślił się, co teraz nastąpi. Jeśli miał być szczery, nie lubił tego sposobu podróżowania. Był może szybki i wygodny, ale jemu za każdym razem zdawało się, że wejdą w to jej zaklęcie i już nie wyjdą, albo wyjdą z pomieszaną genetyką. Wzdrygał się na samą myśl. Adri dotknęła ich ramion i chwilę potem znaleźli się na dziedzińcu kościoła.

            Budynek składał się z dwóch poziomów. Przed nimi rozpościerały się szerokie na ponad cztery metry schody na drugie piętro. Po obu stronach stopni znajdowała się kamienna poręcz w gotyckim stylu. Plac przed kościołem wyścielony był kamiennymi, kwadratowymi płytami. Za nimi wyrastał dość wysoki, czarny, metalowy płot, odgradzający posesję, oraz wielka brama i furtka. Wilk zorientował się, dlaczego Eiva wybrała to miejsce. Kościół zbudowany został na samym końcu miasta, a od najbliższych budynków dzieliło ich dobre pół kilometra. Wszędzie wokół były pola, które w niedługim czasie najprawdopodobniej zostaną sprzedane pod budowę luksusowych domków jednorodzinnych. Po obu stronach kamiennego placu znajdował się nieduży pas zieleni ozdobiony krzewami róż. Po prawej, na samym środku zielonego dywanu wyrastała wysoka na  dziesięć metrów, betonowa wieża. U jej szczytu wisiały trzy  dzwony, każdy następny mniejszy od poprzedniego. Skrajnie na skos, z prawej, Hakon zauważył skromną kamienną kapliczkę Najświętszej Marii Panny, oraz ławkę przed nią.  Po obu stronach placu, przy granicy z zielenią, w równych odstępach, poustawiane były takie same ławki. Gdzieś w oddali zagrzmiało, jakby niebo dawało znać, iż wie o intruzach na ziemi świętej.

Oczywiście to bzdura.

            Wilk nigdy nie był specjalnie wierzący, a po tym co działo się w ostatnich tygodniach, doszedł do wniosku, że wiara chrześcijańska czy też nie, to jego najmniejszy problem. Adri również omiotła wzrokiem otaczający ich plac. Dawno tu nie była, lecz zauważyła, że poza wymienionymi ławkami, nic (przynajmniej z zewnątrz) się nie zmieniło. Mało kto, stojąc przed bramą kościoła, wiedział że jego dach układa się w kształt otwartej księgi. Widać to było dopiero z daleka. Wzięła głęboki oddech. Jej przyjaciel potrzebował pomocy, a ona zamierzała mu jej udzielić. Weszli po schodach i otworzyli wielkie, dwuskrzydłowe, ciężkie, drewniane drzwi. W środku panował półmrok. Pokonali kolejne schody i znaleźli się w sporej sali. Długi czerwony dywan wskazywał im drogę od wejścia do ołtarza. Po obu jego stronach poustawiane były drewniane ławy, na których wierni zasiadali podczas mszy. Były ich cztery rzędy, po prawej i lewej, oddzielone białymi kolumnami. Na bocznych ścianach znajdowały się średniej wielkości witraże, przedstawiające drogę krzyżową. Za ich plecami na górnym balkonie, do którego prowadziły schody po obu stronach sali, znajdowały się imponujące, białe organy. Wąski, ale za to wysoki do samego dachu witraż zdobił ścianę za kamiennym ołtarzem, który umieszczony był naprzeciwko nich. Przykryto go białym obrusem, a przez szkło witraża promienie księżyca oświetlały nieco pomieszczenie.
Było dziwnie cicho.
Za cicho.

            Na  obrusie, niczym kontrast negatywu, siedziała ona. Ubrana w czarne spodnie na kant, oraz czarny żakiet. Całości dopełniał ten sam krwistoczerwony krawat, który Hakon widział ostatnio. Kpiący uśmiech nie schodził jej z twarzy. Przez jego głowę przeleciała myśl, że ona chyba nawet śpi tak drwiąco uśmiechnięta. Może ma jakiś szczękościsk, albo coś w tym guście. Zdawać by się mogło, że wyraz jej twarzy nie zmienił się nawet o milimetr od ostatniego czasu.
-        Widzę, że dostałaś moją wiadomość – rzekła, zwracając się do Adrelii.
Pod ołtarzem, na wpół siedział, na wpół leżał mag. Ręce miał spięte z przodu kajdankami i połączone łańcuchem z obrożą, która na oko wyglądała na srebrną. Eiva trzymała drugi koniec łańcucha niczym smycz. Spojrzenie Jina było przytłumione, mgliste, jakby nie bardzo wiedział, co się wokół niego dzieje i gdzie się znajduje. Na szyi tuż przy uszach, Adri zauważyła kilka różnych śladów wampirzych ugryzień. Była pewna, że pod obrożą, a może i pod ubraniem jest ich jeszcze więcej. Ci cholerni krwiopijcy. W ogóle nie znali umiaru. Ich okrucieństwo było odwrotnie proporcjonalne do ich inteligencji. Czasami nienawidziła swojego gatunku tak bardzo, że aż trudno było jej pamiętać, że jest tylko w połowie wampirem. Jeszcze trudniej zaś, że istnieją tacy jak Derian, czystej krwi wampiry nie czerpiące radości z bezmyślnego znęcania się nad ofiarą. Byli drapieżnikami, stworzonymi, by zabijać, by przetrwać. Ona znalazła sposób, by nie uśmiercać. Kosztowało ją to wiele wysiłku, ale w końcu udało się. Co prawda nie zawsze potrafiła się opanować ... Jak oni mogli się tak zachowywać?! Jak mogą się wywyższać?! Jak mogą uważać się za lepszych?! Niczym nie różnią się od zwierząt!
-        Oddaj maga - wycedziła.
-        Oddam – tamta umilkła na chwile – Za kundla - dokończyła.
-        Nie widzę tu żadnego kundla – rzekł Hakon nad wyraz spokojnie.
-        Niczego nie dostaniesz! - warknęła Adri.
-        Widzę, że przyprowadziłaś ze sobą nie tylko swojego psa – czarnowłosa kontynuowała niewzruszenie.
Nie czekała, skoczyła na „czarną” bez ostrzeżenia. Przeliczyła się. Tamta odepchnęła ją tak mocno, ze uderzyła plecami o balkon, na którym stały organy i wylądowała na ziemi pod nim. Podniosła się powoli, z wyrazem wściekłości na twarzy.
-        To dobrze – rzekła Eiva, jakby zupełnie nie zwróciła uwagi na to, co stało się przed chwilą – moi ludzie chętnie się pożywią.
Dopiero teraz czerwonowłosa zorientowała się, co było nie tak w tym pomieszczeniu. Zza licznych kolumn wyszło kilku, może kilkunastu wampirów. Niektórzy byli starzy lub dorośli, poubierani w sutanny. Inni zaś nastoletni ubrani w komże. Adri zadrżała. Eiva pozamieniała księży i ministrantów w żądne krwi potwory. Gniew rozlał się po czerwonowłosej, niczym ogień po benzynie. Nie chciała by zginęli. Nie chodziło tylko o to że byli duchownymi, chodziło o to, że byli ludźmi i... wtedy zobaczyła wampirzego jedenastolatka. Warknęła przeciągle. Nie mogła pozwolić im żyć. Choć technicznie rzecz biorąc byli już martwi. Nie mogła ich też zabić. Nie była pewna, czy dałaby radę... Wiedziała natomiast, że może liczyć na swoich towarzyszy. Ona zaś zajmie się tą sadystką. Wypruje z niej flaki, a potem ją nimi nakarmi.

Ponownie warknęła.
Derian, widząc zbliżających się przeciwników, również warknął.
Hakon zaś, chyba tylko po to by nie czuć się gorszym, również wydał z siebie warknięcie.
Dhampirzyca ruszyła.
-        Odczep się od maga – powiedziała – to o mnie ci chodzi.
-        Oczywiście, że tak – rzekła Eiva i uśmiechnęła się wrednie szczerząc kły.
Derian sięgnął za pas jeansów i wyjął dwa sztylety. Hakon zdziwił się, gdyż był pewien, że nie widział wcześniej u wampira broni i to jakiej... Ostrza sztyletów miały długość około trzydziestu centymetrów i delikatnie zakrzywiały się w górę. Dolna krawędź o lekko falowanym kształcie była wygładzona, natomiast górną na długości około pięciu centymetrów od końca wieńczyły ząbkowania. Srebrna klinga ozdobiona została czerwonymi rysami nie dających się opisać kształtów. Rękojeść z czarnego metalu, idealnie dopasowana do dłoni, zakończona została wizerunkiem rozwartej paszczy smoka. Srebro błysnęło w blasku świec poustawianych przy kolumnach. Wampir pochylił się lekko, wyważył broń w dłoniach i chwycił pewnie. Wilk zagiął łapy w postać szponów. Jego pazury doskonale spełniały rolę noży.
Przełknął głośno ślinę. Księża i ministranci. Nie. Teraz byli po prostu żądnymi krwi nowo narodzonymi.

            Wampiry można  zabić na kilka sposobów. Pozbawiając całkowicie krwi, gdy ciało, niczym silnik bez paliwa, nie jest w stanie funkcjonować. Ucinając głowę,  ukracając w ten sposób możność władzy umysłu nad ciałem. Przebijając serce specjalną bronią, która zamrażając narząd zatrzymuje przepływ krwi. Był jeszcze jeden sposób, ten który wypracowali magowie, będący zarazem jedynym, który znał wilk. Świetlista strzała. I chociaż był tu mag, to raczej niezdolny do użycia tego zaklęcia. Razem z Dakonem zabili tamtych dwóch, zatem nie będzie zmieniał taktyki.

            Szli w ich stronę uzbrojeni w kły i pazury. Wydawać by się mogło, że nie zwracali zupełnie uwagi na Adri, która uparcie zmierzała ku znienawidzonej wampirzycy.  Gdzieś w połowie drogi, skoczyła ponownie. Odepchnięta, po raz wtóry uderzyła o balustradę balkoniku. Opadła i dotknęła tyłu głowy. Wyczuła odrobinę krwi na potylicy. Wydała z siebie długie warknięcie w momencie, gdy Derian doskoczył do pierwszego z księży, zatapiając w jego szyi sztylet, nim tamten zdążył zaatakować. Czerwonowłosa podniosła się kipiąc gniewem. Obserwując przeciwniczkę, lewą ręką sięgnęła do kieszonki przy udzie. Zatopiła dłoń wewnątrz i chwile po tym wyciągnęła coś z torebeczki. Hakon właśnie odskoczył od przeciwnika w komży, kątem oka spoglądając na przyjaciółkę i zamarł. Z tej małej sakiewki wielkości dłoni ona wyjęła... miecz! Wiedział, że zna magię ale coś takiego? Co to było, u licha? Woreczek Mikołaja, czy składany miecz?!  Nie byle jaki miecz zresztą. Idealnie pasował do reszty jej stroju. Przez głowę przeleciało mu wspomnienie momentu, gdy pomyślał o tym jak bardzo Adri lubi wszystko co japońskie. Mieczem oczywiście okazała się katana. Czarna rękojeść przeplatana była krwistoczerwoną tasiemką, delikatnie zwisającą przy końcu. Perfekcyjnie pasowała do srebrnej klingi i wyrytych na niej fantazyjnych run. Co ciekawe, dolna krawędź klingi powleczona została czymś błyszczącym i czerwonym. Tak się na nią zapatrzył, że niespodziewany cios omal go nie dosięgnął. W ostatniej jednak chwili blond wampir doskoczył do przeciwnika rozcinając mu gardło tuż przed wilkiem. Ten otrząsnął się i spojrzał na towarzysza z niemym podziękowaniem w oczach. Ruszył na kolejnego uderzając barkiem tak, że tamten aż się zatoczył. Młody ksiądz w czarnej sutannie bez ostrzeżenia zaszarżował na Hakona, który w mgnieniu oka wyjął miecz zatapiając czarną klingę w jego brzuchu, po czym kopnął go powalając na ziemie. Tymczasem Derian dopadł do kolejnego, skracając go o głowę. Wilk nawet się nie zorientował, gdy wampir, niemal nie wydając żadnego dźwięku, znalazł się za jego plecami zatapiając oba sztylety w sercu kolejnego z przeciwników.
-        Skup się – rzekł.
-        Okey, sorry – wilkołak wyraźnie był rozkojarzony.
-        Nie myśl o tym kim byli. – wampir zauważył wahanie towarzysza – Myśl o tym czym są teraz. Są zagrożeniem. O tym pamiętaj.
-        Tak... rozumiem.
W rzeczywistości rozumiał. Doskonale zdawał sobie sprawę z czym mają do czynienia. Wiedział dobrze, ze oni tylko wyglądają tak niewinnie, mimo wystawionych kłów i czerwonych oczu. Nie byli już ludźmi i co najważniejsze, nie było możliwości zwrócenia im życia. To Eiva im je zabrała. Oni muszą po prostu nie dopuścić, by jej czyny skrzywdziły kogoś jeszcze. Wziął się w garść. Musiał walczyć. On, albo oni. Wybór był prosty. Machnął mieczem odcinając głowę chłopcu, który wyglądał na jedenaście lat. Tamten nawet nie zawył, nawet nie zauważył. Kolejny zadrapał go w ramię. Wilk warknął, zatapiając czarną klingę w jego klatce piersiowej. Zaatakowało dwóch następnych. Jeden został rozcięty niemal na pół od ramienia do samego pasa, drugi zaś kopnięty tylną łapą z taką siłą, ze wbił się w kolumnę. Hakon był cały we krwi, lecz, co dziwne, Derian był czysty jakby dopiero nałożył świeżą koszulę. Te rozmyślania kosztowały wilka kopniaka w brzuch, wywalił się na plecy, a przeciwnik skoczył na niego najpewniej z zamiarem zatopienia weń kłów. Równie nagle został zerwany z wilkołaka, chwile później zsuwając się bezwładnie z ostrza sztyletu, dzierżonego przez Deriana.

            Adri, przełożywszy miecz do prawej dłoni, ruszyła w stronę Eivy, która do tej pory obserwowała całą scenę z jawnym rozbawieniem.
-        Zetrę ci ten uśmieszek z twarzy – wycedziła czerwonowłosa.
Jeden z żywych jeszcze wampirów ruszył w jej stronę. Gdy był już wystarczająco blisko, skoczył, wylądował pół metra za nią, czarna rękojeść sztyletu wystawała mu z oka. Ona nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Coraz czerwieńsze oczy wpatrzone były w przeciwniczkę. Pieprzona suka zadarła z niewłaściwą Dhampirzycą. Nie dość, że nie miała odwagi sama do niej przyjść, to jeszcze porwała jej przyjaciela, wyżywając się na nim jakby był czemukolwiek winny. Przemieniła w żądne krwi bestie księży i ministrantów. Nazwała jej najlepszego przyjaciela kundlem i nawet nie raczyła ruszyć się do walki! Od samego początku siedziała sobie wygodnie rozkoszując się tym, co się przed nią działo jak jakimś cholernym widowiskiem! Ale dość już tego! Ona pokaże tej zdzirze gdzie jest jej miejsce. Niech zasmakuje jej klingi, a potem będzie patrzeć jak kona w męczarniach.
           
            Ruszyła z krzykiem. Biegła w jej stronę z mieczem uniesionym do pchnięcia na wylot. Przez myśl przeleciało jej, że Eiva sparuje cios lub zwyczajnie zrobi unik. To co faktycznie zrobiła czarnowłosa przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Pociągnęła za łańcuch z taką siła, że wypchnęła maga wprost na ostrze miecza. Adri nie zdążyła zahamować. Klinga zatopiła się w człowieku, który pod wpływem bólu jakby odzyskał świadomość. Osunął się na kolana, a Adri wraz z nim.
-        Jin...
-        P... przyszłaś – wyszeptał z trudem.
Wyciągnęła z niego miecz, którego ostrze zaraz potem uderzyło z brzdękiem o kamienne schody pod ołtarzem.
-        Jasne że przyszłam – odparła pośpiesznie.

Natychmiast przyłożyła dłoń do krwawiącej rany. Skoncentrowała się i już po sekundzie wokół dłoni dało się zauważyć fioletowo czerwone iskierki, niczym wyładowania elektryczne. Eiva w tym czasie już uciekała schodami ukrytymi za ścianą po prawej stronie ołtarza.
-        J..ja … - zaczął – nie.. mogłem..
-        Nic nie mów, wyciągnę cię z tego – przerwała mu. - Derian! - zawołała stwórce.
Jej dłoń oplatało coraz to więcej iskierek, które wydawały syczący dźwięk.
-        Nie.. nie mogłem... wtedy... - próbował dalej.
Wokół niego powiększała się kałuża krwi.
-        Nic nie mów, wszystko będzie dobrze.
Mówiła do niego, a w jej głosie narastała panika, oddychała coraz szybciej, niemal już dysząc z przejęcia i wysiłku spowodowanego zaklęciem leczenia. Liczba iskierek podwoiła się, a potem potroiła.
-        Jin! Jin, nie zamykaj oczu, zostań ze mną, Jin! - poklepała go delikatnie po policzku drugą ręką.
-        Nie... mogłem... zostać.. - wyszeptał ledwo dosłyszalnie.
-        Derian! - wrzasnęła zniecierpliwiona.

            Hakon pozbawił głowy ostatniego wampira jakiego miał w polu widzenia. Usłyszał wołanie przyjaciółki i czym prędzej podbiegł do ołtarza. Jej stwórca natomiast właśnie pozbawiał krwi ostatnich dwóch, którzy byli na sali.
-        Derian! Pomóż mi tu, do kurwy nędzy! - wrzasnęła raz jeszcze.
Powaliwszy ostatniego z nowo narodzonych, znalazł się przy niej i kucając położył jej dłoń na ramieniu.
-        Idź za nią ja się nim zajmę – rzekł swym aksamitnym głosem.
Adri nie ruszyła się jednak z miejsca, nadal lecząc maga. Jej dłoń wyglądała jak skąpana w czerwonofioletowym prądzie. Przyłożyła drugą dłoń, a Derian dołożył swoją. Wokół jego ręki również zaczęło się iskrzyć.
-        Idź – powtórzył.
Lecz ona nadal się nie ruszyła, zupełnie jakby go nie słyszała. Wściekle czerwone oczy wpatrzone były w iskry.
-        Wilku zabierz ją stąd i złapcie tę sadystkę – wampir skierował te słowa do Hakona.
-        Chodź, nie możemy dać jej uciec – rzekł tamten, chwytając Adri za rękę.
Wstała, dłonie przestały się iskrzyć. Patrzyła w nie, jak na coś obcego. Były całe we krwi.
Krwi Jina.
Rana została zadana jej mieczem.
Trzymanym przez nią.

Stała tak wpatrując się we własne dłonie, równie czerwone jak jej oczy. Derian przyłożył drugą dłoń do rany.
-        Idźże do cholery! - wrzasnął do niej.
-        Idziemy – wilk pociągnął ją za rękę.
Zazgrzytała zębami, chwile potem wydała z siebie przeciągłe warknięcie. W dźwięku tym zawarła wszystkie uczucia. Gniew, rozpacz, żal, poczucie winy i strach o przyjaciela. Gdyby była wilkiem zapewne by zawyła. Zacisnęła wolną pięść, opuszczając ręce wzdłuż ciała. Pozwoliła prowadzić się wilkowi, po drodze zabierając miecz. Posmakował krwi maga, posmakuje i wampira, obiecała sobie. Pobiegli w stronę, w którą udała się Eiva. Adri wyminęła wilka i ruszyła biegiem, żądna zemsty.

            Schody okazały się tak wąskie, że musieli zbiegać gęsiego. Prowadziły na niższe piętro. Gdy byli już u ich kresu, wampirzyca nagle odleciała w tył wpadając na wilka i przewracając ich oboje. Sapnęła podnosząc się i chwytając miecz, który wcześniej wypadł jej z dłoni. Oboje wyszli na szeroki korytarz.
-        Nigdzie dalej nie pójdziecie – powiedział... Lev.
-        Zejdź mi z drogi – wycedziła, a ostatnia sylaba zatonęła w warknięciu.
Hakon oniemiał. Przecież go zabili. Drań nie żył, oni obaj. Pamiętał jak wbił w niego miecz, po samą rękojeść, drugiemu rozszarpał tors. Nie podnieśli się. Jakim więc cudem stał tu teraz? To wszystko było niepojęte. Chwycił za miecz.
-        Nie mamy czasu na ciebie – powiedział.
Zamachnął się wilczym mieczem, którego klinga pokryła się błyskawicą. Przeciwnik odskoczył, wyprowadzając cios nogą z taką siłą, że kopnięta broń wypadła wilkowi z dłoni.
-        Drugi raz to nie przejdzie psie – wycedził przez zęby.
-        Spieprzaj – rozkazała Adri.
Ruszyła z rozbiegu w jego stronę z uniesioną bronią, lecz w ostatniej chwili śliznęła się wymijając Lev'a, ustawionego w pozycji do walki. Podniosła się z gracją i szybkością filmowych ninja i pobiegła, zostawiając w korytarzu echo słów wykrzykniętych w stronę przyjaciela.
-        Zajmij się nim!
Hakon, nie mając większego wyboru, ponownie chwycił miecz i pokrył jego ostrze błyskawicą. Tamten spojrzał za czerwonowłosą i mruknął coś pod nosem, po czym przeniósł wzrok na przeciwnika. Ruszył. Tak nagle i szybko, że ledwie można było to zauważyć, pół sekundy później wilk poczuł kopnięcie w plecy. Poleciał do przodu, lecz wstał błyskawicznie i skoczył na wampira próbując ciosu mieczem z góry. Ten najwyraźniej nic sobie z tego nie robiąc, znów wykorzystał swoje zdolności. Gdy tylko wilk wylądował, wampir już znalazł się za nim zatapiając szpony w jego ramieniu. Odskoczył, gdy Hakon zawył z bólu. Nastolatek odwrócił się gwałtownie i machnął mieczem, chcąc zadać niespodziewany cios. I tym razem na nic to się zdało. Wampir, najwyraźniej czerpiąc jakąś chorą satysfakcję z zabawy z wilkołakiem, znów znalazł się za nim. Chwycił go za tył głowy i pchnął tak, że czołem uderzył w ścianę korytarza. Odskoczył chichocząc. Zamroczony wilk podniósł się powoli, chwycił mocniej miecz, którego ostrze tym razem pokryło się ogniem. Ten facet zaczynał go denerwować. Otarł sierść na czole z krwi.

            I skoczył.

            Tak niespodziewanie i tak pewnie, że rozbawiony przeciwnik nie zdołał się uchronić. Trafione mieczem prawe ramie zostało rozcięte tak mocno, że jeszcze kilka centymetrów i ręka oddzieliłaby się od ciała. Wampir zawył z bólu. Zraniona ręka nie nadawała się już do użytku, więc zaatakował drugą. Hakon był na to przygotowany, złapał go za nadgarstek, przerzucił nad sobą. Gdy tamten upadł, doskoczył do niego i usiadł na nim okrakiem, chwycił go za włosy.
-        Tym razem nie wstaniesz – obiecał.
Przyłożył ognistą klingę do szyi leżącego i nie czekając na reakcje, jednym, mocnym cięciem pozbawił go głowy. Ciało zwiotczało, a krew rozlała się, barwiąc posadzkę na nowy kolor. Hakon wstał dysząc. Spojrzał w stronę, w którą pobiegła jego przyjaciółka i jak na zawołanie usłyszał jej krzyk. Ruszył pośpiesznie.

            Skręcił korytarzem w prawo i zbiegł w dół po czterech kamiennych stopniach. Rozejrzał się. Stał teraz niedaleko ołtarza na dolnym poziomie kościoła. Było tu o wiele zimniej niż na górze. Pomieszczenie nie miało okien, a ściany i kolumny zrobione były z marmuru. Kilka z nich było tak poobijanych, że cudem tylko jeszcze stały. Większość ław była połamana, a konfesjonały, znajdujące się na końcu sali, poprzewracane. W momencie, gdy wszedł do pomieszczenia, Adri zaryła brodą o ławki, rzucona przez Snake'a. Miecz wampirzycy leżał gdzieś na podłodze. Jej przeciwnikowi krwawiło ucho i prawa ręka, poza tym wyglądał na w pełni sprawnego. Hakon jednak nie tracił czasu na zastanawianie się, dlaczego i ten przeżył ich ostatnie spotkanie. Jakby wiedząc, że się o nim myśli spojrzał na wilka.
-        Czego tu psie? - warknął.
-        Zgadnij? - zadrwił wyciągając miecz.
Wampir ruszył w jego stronę bez słowa. Nie był tak szybki jak Lev, ale był na pewno o wiele silniejszy. Nie miał broni, lecz miało się pewność, że jego szpony w zupełności wystarczały. Zamachnął się i wytrącił wilkowi broń z łapy.
-        I co zrobisz bez tego cacka?
Pytanie padło w tym samym momencie, w którym ciężka pięść wylądowała na wilczym pysku. Odrzuciło go to na sporą odległość, ale błyskawicznie się podniósł, pochylił się lekko i ruszył z pazurami na przeciwnika. Ten chwycił jego łapy tak, że niemal spletli palce, i unieruchamiając go zamachnął się głową uderzając czołem w czoło wilka. Odrzuciło mu głowę w tył.
Zabolało.
Diabelnie zabolało.

            Nie zwaliło go to jednak z nóg, wiedział, że musi działać szybko. Kątem oka zauważył, że Adri szukała miecza. Uniósł kolano i kopnął wampira w brzuch, udało mu się uwolnić ręce. Gdy tamten się zgiął, został dodatkowo powalony łokciem na ziemię. Wampirzyca znalazła miecz. Doskoczyła do leżącego Snake'a, w momencie, gdy Hakon z niego schodził. Usiadła na nim okrakiem i wbiła mu miecz w kark. Zacharczał i podpierając się rękoma próbował się podnieść, co powodowało jedynie powiększenie rany. Czerwonowłosa uniosła się i całym ciałem naparła na rękojeść miecza, jakby chciała ostrzem przebić kafelki w podłodze. Snake zacharczał ponownie i znieruchomiał w kałuży własnej krwi. Zeszła z niego, wyszarpała miecz i z obojętnością na twarzy ruszyła w stronę drzwi wyjściowych.

            Gdzieś w oddali zagrzmiało. Hakon ruszył za przyjaciółką. Wyszli na zewnątrz. Padało. Znajdowali się teraz z boku budynku kościoła, dokładnie po prawej stronie. Na jednej z ławek siedziała Eiva, a obok niej leżał jakiś miecz. Zdawać by się mogło, że krople deszczu omijają ją z własnej, nieprzymuszonej woli pozostania przy życiu choć sekundę dłużej, nim uderzą o bruk.
-        Och, jesteście rozkoszni – rzekła, wstając.
Adri nie odpowiedziała.
Nie miała ochoty z nią rozmawiać. Nie miała ochoty w ogóle rozmawiać.

            Skoczyła bez ostrzeżenia z pięścią uniesioną na twarz przeciwniczki, tamta uniosła rękę parując cios i spojrzała jej w oczy.
-        Poddaj się mojej woli – powiedziała.
Zahipnotyzowana znieruchomiała. Opuściła rękę. Miecz upadł na kamienny chodnik.
-        Zabij wilka – rozkazała Eiva aksamitnym głosem. - a potem skończ własny, marny żywot.
Wampirzyca obróciła się powoli, niemal mechanicznie, w stronę przyjaciela. Jej oczy były puste, jakby dusza, która się zwykle za nimi kryła, znalazła sobie jakieś inne, lepsze miejsce. Wysunąwszy szpony ruszyła na wilkołaka. Ten uniósł lekko miecz i obserwował ją jak się zbliżała. Nie miał najmniejszej ochoty z nią walczyć. Znalazła się przy nim i wymierzyła solidnego kopniaka prosto w jego tors, odrzuciło go to na dobre dwa metry, a miecz wypadł mu z ręki. Wstał powoli i ruszył w jej stronę, lecz w ostatniej chwili skręcił, zmieniając cel, którym teraz stała się Eiva. Miał nadzieję, że gdy pozbawi ją życia to uwolni Adri spod jej hipnozy. Już się rozpędzał, kiedy czerwonowłosa dhampirzyca powaliła go na ziemie. Nim się zorientował, już siedziała na nim okrakiem, przygniotła jego łapy kolanami i uniosła szponiastą dłoń do ciosu. Przyszła mu do głowy myśl, że gdy te ostrza spotkają się z jego gardłem, to już nic go nie uratuje. Spróbował się szarpnąć. Nie dało to żadnego efektu poza wzmocnieniem nacisku jej kolan. Warknął pod nosem, musiał myśleć szybko, wręcz błyskawicznie. Miała takie puste oczy... Coś biało niebieskiego zerwało ją z niego tak gwałtownie, że aż zamrugał. Zerknął w tę stronę i zobaczył taką samą scenę jaka miała miejsce przed chwilą, tylko, że ona leżała na ziemi, a siedział na niej Derian.
-        Poddaj się mojej woli – powiedział, używając kontr-hipnozy.
Wilk spojrzał w stronę Eivy, chwytała właśnie coś, co wyglądało na szczerozłoty miecz. Podniósł się gwałtownie i chwycił swoją broń. Adri najwyraźniej ocknęła się jakimś cudem, bo warknęła wściekle na stwórce.
-        Złaź ze mnie!
Zeskoczył z niej jak oparzony, Wilk ruszył ku przeciwniczce, która z niejakim rozbawieniem na twarzy, przyglądała się całej scenie. Biegł już, mając nadzieję, że ją zaskoczy, kiedy przyjaciółka wyminęła go z szybkością niemal petardy, warcząc po drodze coś co brzmiało jak „moja”.

            Zatrzymał się zaskoczony.

            Miecze obu kobiet zgrzytnęły, gdy klingi spotkały się ze sobą. Na ostrzu Adri zaświeciły się czerwone runy. Derian podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu. Sam w równym stopniu, co wilkołak chciał rozprawić się z czarnowłosą wampirzycą, ale wiedział, że kiedy Adri ma taki wyraz w oczach, lepiej nie wchodzić jej w drogę.
-        W porządku? - zapytał.
-        Tak, jasne... - odparł Hakon nie odrywając wzroku od walczących wampirzyc.
Ich miecze raz za razem spotykały się, a klinga czerwonowłosej ozdabiała każdy z tych razów, krwistymi runami. Wilk chciał pomóc. Przecież mógł pomóc! Wspólnymi siłami, już dawno by to zakończyli, ale... Coś w jej warknięciu nakazało mu czekać. Klingi ponownie zgrzytnęły o siebie, gdzieś w oddali zagrzmiało. Ostrza siłowały się ze sobą, po chwili Eiva zakręciła swoim tak, że wytrąciła Adri z ręki. Miecz poleciał w górę, ta spojrzała za nim odruchowo i wtedy poczuła ból. Zerknęła w dół i zobaczyła rękojeść złotego miecza wystającego z jej brzucha. Zachwiała się.
-        Adri! - wrzasnął Hakon z przerażeniem.
Już miał ruszyć, kiedy silna ręka Deriana zacisnęła się na jego ramieniu, unieruchamiając go.
-        Poczekaj – powiedział spokojnie.
-        Ale... - odparł, wyciągając rękę w jej stronę.
Eiva korzystając z okazji, jaką było widoczne zaskoczenie czerwonowłosej, wyciągnęła szybko miecz i zrobiła obrót, celując w szyję.

Dłoń wampira zacisnęła się nieco mocniej na ramieniu wilkołaka.
-        Wiesz, może i ja cię nie lubię – rzekł – ale to nie znaczy, że chciałbym, żebyś zginął. Urwałaby mi łeb, gdybym ci na to pozwolił.
-        Nie rozumiem, przecież ona... - cofnął się o krok, pod wpływem nacisku Deriana.
Złoty miecz zatrzymał się na.. skrzydle. Adri stała, owinięta kruczoczarnymi skrzydłami, niczym kokonem. Hakon oniemiał. O co do licha chodziło?
-        Wiedziałem – szepnął blondyn.
W głosie wyczuć można było nutkę ulgi, jakby bał się, że nie miał racji. Wilk rozdziawił pysk ze zdziwienia, kiedy skrzydlaty kokon przesunął się chwiejnie w tył. Kilka piór, odciętych złotym mieczem, upadło na ziemię, lecz to raczej nie naruszyło struktury reszty.
-        Co … to...? Co się dzieje?- zapytał wilkołak.
-        Wściekła się – odparł Derian, jakby to miało cokolwiek wyjaśnić.
Kokon zrobił kolejny chwiejny krok.
-        Nie ma zbyt wiele siły – skomentował wampir.
-        Ma jakieś szanse? - zapytał wilk z nadzieją w głosie.
-        Mam nadzieję – odparł tamten – dużo zależy od tego jak bardzo się wściekła, a sądzę, że bardzo.

            Czarne skrzydła rozwarły się gwałtownie, ukazując odmienioną Adrelię. Jej czerwone włosy zaczesane były do tyłu. Po prawej i po lewej stronie głowy znajdowały się srebrne spinki w kształcie pierzastego skrzydła. Oczy miała zamknięte. Patrząc od dołu miała na sobie dość wysokie buty, na obcasie, koloru srebrnego. Definitywnie zrobione były z jakiegoś metalu. Tuż powyżej stopy rozdzielały się tworząc fantazyjne wzory po obu stronach łydki, raz po raz spotykając się na przodzie nogi. Całość sięgała niemal do kolan. Wyżej zauważyć można było srebrną spódniczkę, również wyglądająca jak z metalu, lecz jednocześnie delikatnie zwiewną. Spódnice przyozdabiał ten sam pas który zawsze nosiła, tylko że tym razem był czerwony. Miała na sobie również srebrny gorset, idealnie dopasowany do ciała, z tego samego materiału co pozostałe części garderoby. Miał miała fantazyjne wypukłe wzory na przodzie, niczym zbroja amazonki. Na obu dłoniach miała czerwone karwasze, również upstrzone wypukłościami.

Amazonka.

Stała tak, a rozpiętość jej skrzydeł Hakon ocenił na jakieś dwa i pół metra. Złożyła skrzydła i otworzyła oczy. Nie miała źrenic, tęczówek ani białek, jej oczy spowijała krew. Gdzieś w oddali błysnęło. Odrzucony, przez rozkładające się skrzydła, złoty miecz, przeleciał kilka centymetrów od obserwatorów i wbił się w chodnik. Żadne z nich nie zauważyło, kiedy Adri wyciągnęła przed siebie rękę. Zarejestrowali to dopiero, gdy jej dłoń zacisnęła się na szyi Eivy, a ta wrzasnęła. Krew pociekła spod dłoni Czerwonowłosej, tamta chcąc się ratować wbiła szpony tuż powyżej nadgarstka przeciwniczki. W tej właśnie chwili, czarne skrzydła rozłożyły się, machnęły i uniosły obie wampirzyce w górę.
-        Nie powinna latać w tym stanie – skomentował Derian.
-        Poradzi sobie – odparł wilk z pewnością w głosie, głęboko w to wierzył.
Patrzyli w górę, chociaż przez deszcz, niemalże nic nie widzieli. Zabłysło ponownie i zobaczyli, że któraś z nich wyciąga rękę w górę. Derian jęknął. Błyskawica trafiła prosto w wampirzyce. Któraś z nich, a może obie, krzyknęła przeraźliwie. 
-        O kurwa... - zmartwił się Hakon

            Nagle wampir chwycił wilka w pasie i pociągnął go w tył.

            Sekundę potem w miejsce, gdzie stał wcześniej, uderzyło spalone ciało. Widzieli na szyi spalone, lecz dobrze widoczne, ślady nakłuć. Zupełnie jakby ktoś założył tej osobie kolczatkę, lecz kolcami do skóry. Derian spojrzał w górę. Chwilę później skoczył do przodu i chwycił to, co spadło z nieba. Zarył przy tym kolanami o bruk. Spojrzał na kobietę, którą złapał.

            Czerwonowłosa bezwładnie leżała  na jego rękach.

>>*<<

5 komentarzy:

  1. Długieeee, ale dałam rade! Co dalej?
    Molly czytała

    OdpowiedzUsuń
  2. chętnie dowiem co dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznam ci się, że bardzo nie lubię pisać w czasie przeszłym. A narrator trzecioosobowy w ogóle mi nie pasuje. Przy czytaniu utworów innych również, jednak gdy piszę sama - nigdy nie stosuję takiego czasu. Po prostu mam wrażenie, że to jest wtedy takie płytkie, zwyczajne, bez bagażu emocji, które przelewa się na pisany tekst... no, każdy ma swoje odczucia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Interesująe nie ma co :)
    Sakura Lilith Dragonet

    OdpowiedzUsuń