5 września 2015

Życzenie półkrwi - rozdział 9 (1/2)

Zapraszam serdecznie na pierwszą część dziewiątego rozdziału Życzenia Półkrwi :)

Rozdział 9

Czytał jakiś artykuł o nowym MMO, gdy znajomy dźwięk gadulca wyrwał  go ze skupienia tak nagle, że aż podskoczył. W prawym dolnym rogu pojawiła się informacja, o jej stanie połączenia zmienionym na online. Jak zwykle na nią czekał i odezwał się jeszcze zanim zdążyła dobrze usiąść przy komputerze. To był ich taki rytuał. Ona wracała z pracy i włączała GG, a on już na nią czekał. Rozmawiali chwilę a potem... „Jeszcze tylko prysznic wezmę (na spacer go wyprowadzę), gary pomyje, pranie poskładam i już jestem dla Ciebie” napisała. Właśnie. Zawsze po tej chwilce rozmowy zajmowała się domowymi sprawami, tak jakby była zupełnie normalna.

            Mimo tego, że nie musiała jeść ludzkiego jedzenia, pracowała i zarabiała na siebie. Widać było po niej, że chciała żyć jak normalny człowiek, a możliwość przebywania na słońcu znakomicie jej w tym pomagała. Niestety pracowała na zmiany i w tym tygodniu wracała wieczorami. Zamiast jednak odpocząć zabierała się za domowe porządki niezależnie od godziny. Jakiś czas temu dowiedział się, że mieszka zupełnie sama w niewielkim domku rodzinnym z ładnym ogrodem, który zostawił dla niej ojciec. Nie wiedział jednak, czy o ludzkim, czy też o wampirzym ojcu była tu mowa. Obiecała natomiast, że kiedyś go do siebie zaprosi.

            Przymknął oczy i oparł się wygodnie o krzesło. Wrócił myślami do wydarzeń sprzed pięciu dni. W duchu dziękował jej za to, że tym razem nie zniknęła. Nie chciał znów przechodzić przez tę niepewność. Czy żyje, czy dobrze się miewa, czy zadzwoni, przyjdzie? W jakiś dziwny sposób zależało mu na niej...W końcu jest moją przyjaciółką, pomyślał, nie chce by jej się coś stało. Z zadumy wyrwało go pukanie do tarasowych drzwi. Wstał i ruszył w ich stronę. Czemu do licha pukała? Przecież od dawna już nie wchodziła do jego domu w ten sposób.  Chwycił za klamkę i nacisnął. Nim się zorientował kto przed nim stoi, odziana w skórzaną rękawicę mała dłoń chwyciła go za ubranie i wyszarpała na zewnątrz, z taką silą, że aż wywalił się na brzuch.

-        Co się... - zapytał wstając.
Stala przed nim kobieta. Zmierzył ją wzrokiem. Miała na sobie glany, rajtuzy w biało-czarne paski i krotką czarną lekko falbaniasta spódniczkę. Wyżej znajdował się ćwiekowany, czarny, skórzany pas, oraz takaż sama bluzka z czerwonymi ornamentami i sporym dekoltem. Dłonie okryte miała  skórzanymi rękawiczkami bez palców, do jazdy na rowerze, w lewym uchu trzy kolczyki, a na szyi  czarną obrożę z kolcami. Umalowana była jak emo połączone z punkiem, a różowa grzywka opadała jej delikatnie na oczy. Resztę czarnych włosów miała związanych w kucyk z którego wychodziło również kilka wściekle różowych pasm. Siostra Jokera, czy coś?
-        Oto i nasz kundelek – rzekła, żując gumę.
W jednej chwili znalazła się przy nim i poczęstowała go kopniakiem w brzuch. Jęknął bardziej z zaskoczenia niż bólu. Odsunęła się odrobinę i zmierzyła go wzrokiem, jakby oceniała towar na wystawie.
-        Całkiem z ciebie przystojniacha jak na kundla. – powiedziała – Chodź, zabawimy się.
-        Kim jesteś – zapytał chłodno.
-        Deyva! - męski głos po prawej kazał zwrócić na siebie uwagę.
Hakon spojrzał w stronę garażu. Pod betonową ścianą stał... ten białowłosy wampir z sali sądowej - Ariin, tak chyba było mu na imię. Po jego obu stronach stało dwóch ochroniarzy. Ciemne oczy dziewczyny zmieniły się w czerwień. Zatem wilk miał za przeciwników całą czwórkę. Kurcze, pomyślał, nie będzie łatwo. Zastanawiał się, czego chcą, jak go znaleźli i, co ważniejsze, czy zdoła ich utrzymać do pojawienia się Adri.
-        Chcę się trochę pobawić – pożaliła się Deyva.
Doskoczyła do niego i dosięgła go drugim ciosem. Ciężki but trafił boleśnie w jego bok. Zatoczył się od siły kopnięcia. Wyszczerzył zęby w złośliwym, wilczym już, uśmiechu. Zdjął z pleców miecz o czarnym ostrzu,  po czym kopnął Deyve w klatkę piersiową z taką siłą, że zleciała z tarasu na trawnik. Podniosła się śmiejąc się serdecznie.
-        O tak! - zawołała z zadowoleniem – to jest właśnie to!
Wypluła gumę i wyszczerzyła kły w radosnym uśmiechu. Cholerna masochistka. Skoczyła, spojrzał za nią w górę. Błyskawicznie zrobiła salto i lądując przywaliła mu piętą w wilczy nos. Znów się zatoczył, oczy mu załzawiły. Kiedy się wyprostował spoglądała na niego z zaciekawieniem. Machnął mieczem w powietrzu. Ostrze pokryło się błyskawicą.
-        Czego chcesz? - zapytał spokojnie.
-        Ciebie kundelku – odrzekła, uśmiechając się.
Zza pasa wyjęła bicz. Wilk skoczył w jej stronę niespodziewanie. Syknęła, gdy zranił ją w udo a potem... uśmiechnęła się, gdy odskakiwał, wyraźnie chcąc trzymać ją na dystans. Jej uśmiech miał w sobie tyle samo ze szczerości, co uśmiech sprzedawcy w McDonalds i tyle samo z normalności, co jej strój. Był to uśmiech szaleńca uwielbiającego ból, zarówno własny jak i cudzy. Ruszył znów w jej stronę. Na tych trzech przy ścianie garażu postanowił na razie nie zwracać uwagi, gdyż najwyraźniej nie mieli zamiaru się mieszać, póki ta wariatka nie stwierdzi, że zabawa jej się znudziła. Postanowił więc dać jej trochę rozrywki. Wyszczerzył kły i zamachnął się mieczem. Odskoczyła, lądując nieco niezgrabnie przez zranioną nogę. Z uśmiechem maniaka na twarzy machnęła biczem, broń otoczyła rękojeść jego miecza. Pociągnęła z impetem, wyrywając mu miecz z ręki, machnęła raz jeszcze i klinga wylądowała pod stopami białowłosego wampira.
-        Bez miecza – powiedziała kierując te słowa do świata, jako całości.
-        Poradzę sobie i bez niego – odparł Hakon.
Znalazł się przy niej niemal w jednej sekundzie i wyprowadził cios nogą, powalając ją na ziemię. Odskoczył dla pewności. Zauważył jak dotknęła plecami ziemi, ale to było wszystko, co zobaczył. W okamgnieniu znalazła się za nim, Poczuł solidny cios pięścią w kręgosłup. Jak na dziewczynę miała sporo siły. Adri, gdzie jesteś..? Stracił równowagę i poleciał do przodu, lecz nim upadł podparł się rękoma i zrobił przewrót. Podniósł się błyskawicznie i spojrzał na nią bacznie.  Kim była do licha i czego mogła od niego chcieć? Pewnie miało to związek z rozróbą w sali sądowej, chociaż nie przypominał sobie, by ją tam widział. Widział natomiast Ariin'a, a ona zdecydowanie dla niego pracowała. Co chcieli osiągnąć? Czy chcieli go zabić? Było ich czworo, gdyby rzucili się na niego wspólnie, najprawdopodobniej nie miałby szans. Wiedział, że byli tego świadomi. Dlaczego więc się nim bawili? Potrzebowali go żywego, tylko po co?
-        Kończ to Deyva – ponaglił białowłosy.
-        Jeszcze chwilkę... – ton jej głosu sugerował dziesięciolatkę pragnącą spędzić jeszcze choć pół godzinki na dworze, podczas gdy matka woła na kolację - No chodź psie – wycedziła przez zęby, obiema dłońmi robiąc zapraszające gesty.
Skupił energię. Te pięć dni spędził z Adri na nauce czarów, na ich tworzeniu i przerabianiu. Te pięć dni dało mu więcej niż ostatnie tygodnie, gdy próbował uczyć się sam. Teraz był pewniejszy na tym gruncie i właśnie postanowił wykorzystać to, czego go nauczono. Złączył dwie pięści, skupił ogień w głowie, chwilę potem pięści zapłonęły, jego samego jednak nie parząc. Stanął w pozycji typowo bokserskiej. Zaśmiała się z odrobiną uznania. On również się uśmiechnął, choć nie widziała tego zza ognistych rękawic. Ruszył, poczuła uderzenie w brzuch, poleciała w tył i przeturlała się po ziemi. Wstała nieco chwiejnie i spostrzegłszy niedogodności garderoby, zgasiła resztki ogników na ubraniu.
-        To łaskocze – powiedziała z rozbawieniem.
Podbiegła do niego i skoczyła, robiąc gwiazdę w powietrzu. Uderzyła go w wilczy pysk najpierw jedną, potem drugą nogą. Rana zadana mieczem najwyraźniej już jej nie przeszkadzała. Te ciosy powaliły go na ziemię. Głowa bolała, jakby ktoś ciągle uderzał o wnętrze jego czaszki gumowym młotem. Mimo to wstał powoli i znów skupił energie, pięści zapłonęły ponownie.
-        Do nogi piesku – zaśmiała się szaleńczo.
Chwyciwszy bicz uderzyła go nim w prawe ramie, zapiekło. Uderzyła w lewe, również zapiekło. Zamachnęła się i bicz owinął się wokół jego szyi, pociągnęła go wywalając na brzuch. Jęknął głucho, znów bardziej z zaskoczenia, niż z bólu. Uśmiechnęła się szyderczo. Przymknął oczy koncentrując się, dotknął palcem bicza. Błyskawica pognała po linii broni, rażąc dotkliwie Deyve.
-        Kurwa mać! - wrzasnęła – on mnie ugryzł! - pożaliła się.
-        Nie mam na to czasu. – rzekł Ariin znudzonym głosem.
Ruszył w stronę walczących, dając jednocześnie znak tym dwóm, którzy stali za nim. W mgnieniu oka dopadli wciąż leżącego wilka. Chwycili jego ręce i wykręcili do tyłu, podnieśli go i nim zdążył zareagować zakuli go w kajdanki. Szarpnął się i warknął złowieszczo. Zaparł się nogami mając w zamiarze podjęcie próby odskoku od oprawców. Gdzie u licha była Adri? Nie da im rady sam, przecież jest ich czworo... nie da im rady... Białowłosy wampir podszedł do niego i spojrzał mu w ślepia.
-        Śpij – powiedział spokojnie.
Hakon poczuł się senny. Świat zawirował, a wilk zaczął zapadać się w sobie. Znów jakiś rodzaj tej przeklętej wampirzej hipnozy. Próbował z tym walczyć. Chciał skupić na czymś myśli, na czymkolwiek, byle nie na tej miękkości, którą zaczął odczuwać wokół swego umysłu. Dlaczego nie chcą go zabić? Dlaczego się nim bawią, po co jest im potrzebny żywy? I wtedy do niego dotarło. Oni wcale nie chcą jego, oni chcą...Ogarnęła go błoga ciemność.

***

-        Nie zabi..jaj... proszę... - szepnęła młoda kobieta.
Adri otworzyła oczy i wysunęła kły. Przyjrzała się kruchej, niskiej istotce, którą trzymała w ramionach. Dziewczyna ledwo już widziała i choć jej powieki wygrywały jeszcze z grawitacją, niezbyt dużo siły jej pozostało, mimo to błagała. Dhampirzyca pogłaskała ją czule po włosach. Oczy ofiary zabłysły nadzieją. Czerwonowłosa uśmiechnęła się ciepło.
-        Przykro mi, ale to twój czas – powiedziała - To jedyny sposób, by ją sprowadzić.
-        Prosz...
Jęknęła, gdy poczuła ponowne wbicie kłów. Nie miała siły nawet się szarpać. Jej czas... Powieki przegrały z grawitacją. Zawsze była bardzo praktyczną osobą i nie wierzyła w coś takiego jak wampiry, wróżki, wilkołaki, czy czarownice. Jej cały świat opierał się na logice i rzeczach, które można dowieść naukowo. Była ateistką, mimo że szanowała ludzi wierzących. Odżywiała się zdrowo, wiedząc że to może przedłużyć żywot. Biegała co wieczór, by utrzymać figurę i kondycję. Miała marzenia, do których spełniania zaczynała się przygotowywać. Ktoś bardzo miły zaczął się nią interesować i żywiła z tym nadzieję na związek. Praca szła jej wyśmienicie, a atmosfera była taka, że aż chciało się rano wstawać. W końcu dogadała się z matką. Tymczasem jej życie ma zostać odebrane przez jakąś fikcyjną postać fantasy. Gdyby miała siłę, uśmiechnęłaby się do ironii losu. Dłonie, którymi do tej pory próbowała się zapierać, opadły bezwładnie.

            Adri położyła delikatnie martwe ciało na ziemi. Nie odwróciła nawet głowy, gdy jej prawa ręka, uzbrojona w puszkę piwa, wystrzeliła w górę.
-        Nie przekupisz mnie tym – odezwała się śmierć. - Wiesz dobrze, że „kiedy” jest złym pytaniem.
-        Wiem – odrzekła Adri głaskając martwą kobietę w zamyśleniu.
-        Więc zatem z jakiej to okazji? - śmierć rozpromieniła się.
-        Wiesz gdzie idę – Dhampirzyca wstała.
-        Tak.
-        Odpowiesz mi na pytanie „czy” - czerwonowłosa nie pytała, to było stwierdzenie. Spojrzała śmierci w oczy.
-        Nie – odparła wprost.
-        Zatem to nie dzisiejszej nocy – Adri chciała się upewnić.
-        Nie, nie dziś – przyznała – ale to nie znaczy, że nie możesz umrzeć.

***

            Jego ręce były rozłożone, jakby go ukrzyżowano. Plecy ochładzał mu zimny mur, a na nadgarstkach czuł bransolety kajdan, którymi go przyczepiono do ściany. Gdzieś w oddali usłyszał podekscytowany głos.
-        O kurcze, nie wierzę! A myślałam, że jestem kurcze jedyna! O kurcze, żyjesz?
-        Chyba tak – odpowiedział cicho.
Otworzył oczy, ledwie widział cokolwiek, jednak z każdą sekundą obraz stawał się coraz wyraźniejszy. Wiedział już, że siedzi w klatce, a właściwie wisi przykuty do ściany jakimiś kajdanami z dziwnego błyszczącego się metalu, czuł ich chłód na swoich nadgarstkach.
-        Wszystko kurcze w porządku? - odezwał się dociekliwy głos po prawej.
-        Nie za bardzo – odrzekł, próbując się uwolnić - Gdzie jesteśmy?
-        Z tego co kurcze wiem, to w jakimś kurcze zamku, w lochach – poinformowała go rozmówczyni.

            Usłyszał jak ruszyła się z miejsca. Łańcuchy zgrzytnęły, kiedy przeszła kilka kroków, potem odkręciła butelkę gazowanej wody, czy też innego bąbelkowego napoju. Napiła się, odstawiła naczynie i jej głos znów stał się bliższy.
-        No to wygląda kurcze na to, że nie jestem kurcze jedyna – powiedziała niemal radośnie.
Hakon szarpnął się, próbując rozerwać łańcuchy. Nie podziałało. Spróbował zatem zapalić dłonie, by przetopić metal, ale ogień się nie pojawił. Skoncentrował się jeszcze raz. Ponownie skierował zaklęcie w stronę dłoni. Nic, zero efektu.
-        Nic z tego – wysapał w końcu.
Rozejrzał się i wtedy ją zauważył. Siedziała w klatce obok, przyglądała mu się wilczymi ślepiami i... merdała ogonem. Na szyi miała obrożę z tego samego metalu, co jego kajdany. Jej sierść miała szaroniebieski odcień. Poza tym była dość mała, a kiedy siedziała tak na zadzie bardziej przypominała psa aniżeli wilka.
-        To są kurcze magiczne kajdany, białe złoto – wyjaśniła – nie zrobisz kurcze nic, nie zmienisz się w człowieka, nie użyjesz czarów, zupełnie nic, już kurcze próbowałam.
Hakon pomyślał, że wyraża się jak nastolatka. Spojrzał na nią raz jeszcze. Do tej pory wilki jakie widział były jego wzrostu lub większe. Jednak nigdy jeszcze nie spotkał wilczycy. Czy była taka mała, ze względu na płeć, czy na wiek? A może jedno i drugie? Warknął znów szarpiąc łańcuchami, w końcu dał za wygraną.
-        Jak tu trafiłaś? - zapytał – nie zaszkodziło zebrać trochę informacji.
-        Tak samo kurcze, jak i ty – odparła – napadli kurcze, zahipnotyzowali kurcze i przynieśli. Jak będziesz grzeczny to dostaniesz obroże zamiast kurcze tego – wskazała na jego kajdany.
-        Jest nas tu więcej, czy tylko my? - zapytał, wpatrując się w drzwi.
-        Tylko kurcze my dwoje.
Przekrzywiła łeb przyglądając mu się zza krat. Teraz zauważył, że do jej obroży przyczepiony jest dość długi łańcuch, a ona sama siedziała kilka centymetrów przed kratą, jakby wolała jej nie dotykać.
-        Jak cię kurcze zwą? - chciała wiedzieć.
-        Hakon, a ciebie? - zapytał, spoglądając na nią.
Zamerdała ogonem mocniej, pokazując, jak bardzo uradowało ją jego zainteresowanie.
-        Jestem Teitara – przedstawiła się – miło mi cie kurcze poznać Hakon
-        Ładne imię – pochlebił jej.
Spuściła wzrok, jakby się zawstydziła.
-        Kurcze dziękuje – powiedziała, a potem zmieniła temat - Nie szarp się kurcze jak przyjdą ze strzykawką - doradziła – Lepiej kurcze dla ciebie, uwierz mi.
-        Hehe, szczepionka na wściekliznę, tak? - zażartował.
-        Raz na jakiś czas przychodzą kurcze pobierać krew – wyjaśniła.
-        Raz na jakiś czas? - spytał zdziwiony – jak długo już tu jesteś?
-        Jakieś kurcze trzy miesiące – odparła – jak będziesz kurcze grzeczny to dostaniesz kurcze obroże i będziesz se mógł pochodzić, tak jak ja.
Wstała i przeszła się po klatce demonstrując mu długość łańcucha i swobodę ruchów.
-        Trzy miesiące... - powtórzył cicho.
Trzy miesiące to kupa czasu, pomyślał. Czy on też tyle tu będzie? Ta dziewczyna siedzi tu taki kawał czasu i nikt jej jeszcze nie wydostał, czy wilki zostawiają swoich na pastwę losu? A może nikt o niej nie wiedział. Zerknął na Teitarę. Wyglądała jak pies. Miała wyraz pyska szczeniaka, czy jest wilkiem? A może to kolejna zabawka Taella, a jej zadaniem jest szpiegowanie? Jednak z drugiej strony, może właśnie ma tak myśleć i dlatego jej nie ufać. Rozejrzał się. Było tu przynajmniej jeszcze pięć cel. Czemu wsadzili go tak blisko niej?
-        Tak – przytaknęła uśmiechając się – ale dobrze karmią i tylko kurcze krwi w zamian żądają. Nie są tacy kurcze źli.
-        Chyba nie chciałabyś tu zostać, co? - zapytał zdziwiony.
-        Ależ skąd! - uniosła głos, ale tylko na sekundę. - Ale mój wampir nie przyszedł.
Powiedziała to tak cicho, że ledwie usłyszał, a w jej głosie było tyle bólu, że nie mógł sobie wyobrazić, by tak młoda osóbka, jak o niej myślał, mogła znać taki ból.
-        Oni mnie kurcze nie wypuszczą ot tak – kontynuowała – więc po prostu szukam dobrych stron.
-        Trzymają nas przy życiu, bo nasza krew jest dla nich cenna, nie? - upewnił się.
-        Tak... - przyznała ostrożnie – to znaczy mnie trzymają dla krwi – jej ogon przestał merdać – jeśli chodzi kurcze o ciebie, czekają pewnie na twojego wampira. Ale on kurcze nie przyjdzie. Oni kurcze nie przychodzą, wierz mi.. - jej głos znów się ściszył i spuściła łeb.
-        Mojego wampira? Nie rozumiem.
Teitara podrapała się za uchem, wstała i przesunęła się bliżej ściany. Przysiadła na zadzie i zaczęła mówić, głos miała dziwny.
-        Ten białowłosy chce potęgi. Z tego co wiem, wynalazł gdzieś, że musi wypić krew konającego wampira, prawdziwego przyjaciela, który odda życie za wilka - zamilkła, chwilę później znów podjęła - Potem poprawić to krwią owego wilka, ale ten już ponoć nie musi umierać. To da mu moc niewrażliwość na fizyczne ataki kurcze...
-        Więc to tak!
-        Nie sądzę by złapali cię dla samej krwi, od tego mają kurcze mnie. No chyba, że im mało, wampiry są pazerne.
Entuzjazm spowodowany pojawieniem się nowego towarzysza, jaki pobrzmiewał w jej głosie do tej pory, gdzieś znikł.
-        Twój wampir nie przyjdzie – podjęła po dłuższej chwili milczenia - Oni po prostu nie przychodzą. Przyjaźń z nimi jest gówno warta...
-        To się okaże.
-        Naprawdę myślisz, że on przyjdzie?
-        Ona – poprawił – I tak, ona przyjdzie, zobaczysz. Przyjdzie i znajdzie jakieś wyjście z tego gówna.
-        Ach, ona – powiedziała Teitara – a więc wampirzyca. No cóż, zobaczymy.
-        Jestem pewien.

            Zapadła kilkuminutowa cisza, kiedy to każde z nich zatopiło się we własnych myślach. Hakon nie zastanawiał się, czy Adri się zjawi, był tego tak pewien, jak tego, że jest wilkiem. Zastanawiał się tylko, kiedy to nastąpi i czy nie zrobią jej krzywdy. Czy będzie musiała przestrzegać jakiegoś specjalnego wampirzego prawa na tę okoliczność? Jakoś nie umiał ogarnąć tej ich polityki karania za zbrodnie. Brutalni i niebezpieczni, ale prawi i honorowi. Co działo się, kiedy te cechy stawały sobie naprzeciw? Na jak wielką brutalność pozwala wampirze prawo lub też jak bardzo niehonorowo można się zachować. Wydawać by się mogło, że na siłę starali się uchodzić za arystokratów, jednak o ile im to wychodziło, było to dość groteskowe. Jak bardzo Adri różniła się od tych zadufanych w sobie, abstrakcyjnych krwiopijców? Czy miało to związek z tym że była...

            Jakiś zgrzyt po prawej przerwał jego rozmyślania, spojrzał pytająco na wilczycę.
-        Zbliża się pora karmienia – skrzywiła się na to słowo – zaraz podadzą coś w rodzaju kolacji.
-        Aha – mruknął.
-        Tylko nie denerwuj Deyv'y – poradziła – to szalona suka.
-        Ach, Deyva, fakt, paskudne emo.

            Usłyszeli kroki, Hakon naliczył kilka osób. W jego pole widzenia najpierw weszła szalona wampirzyca.
-        Jak ci się podoba nasz hotel, kundelku? - zapytała z najwyższą uprzejmością.
Oparła się o ścianę i zobaczył jak reszta „delegacji” do niej dołącza. Rozpoznał, że dwie z nich to były kobiety, mimo że ich szaty zakrywały całe ciała, a kaptury – twarze. Kolejni goście stanowili bez wątpienia płeć męską i w przeciwieństwie do kobiet – rasę wampirzą. Było ich czterech, a odziani byli na czarno. Każdy z nich wpatrywał się w niego, jednocześnie wcale nie patrząc. Jeden z wampirów wyłączył napięcie na kratach, dwóch otworzyło wejścia do cel. Odziana na czarno postać podeszła do Teitary i podała jej miskę z surowym kurczakiem, ta zamerdała ogonem i zabrała się do jedzenia. Druga kobieta weszła do klatki Hakona. Wilk nie odzywał się, nie chcąc komplikować sytuacji. Porcja kurczaka została uniesiona na wysokość jego pyska.
-        Tylko nie gryź – żachnęła się Deyv'a – bo nie będzie żarcia.
Chwycił mięso w pysk i pożarł kilkoma gryzami. Kobieta milcząco podała mu wodę z butelki, przechylając lekko naczynie by mógł się napić.
-        Dobry piesek – Deyva zaśmiała się szyderczo.
Nie odpowiedział nic. Wkurwiało go, że jest traktowany jak zwierzę ale nie zamierzał tego pokazywać. Cholera wie, co ta sucz zrobi, by zwiększyć swoją radość zadawania mu sadystycznych cierpień. O nie, wolał się nie odzywać. Karmiąca go kobieta wycofała się i cała „delegacja” opuściła lochy. Kiedy wyszli, a Hakon miał pewność, że go nie usłyszą, zaklął siarczyście.
-        Zabiję sukę – warknął cicho – powyrywam jej wszystkie kończyny i przegryzę pierdolone gardło. Niech no tylko wpadnie w moje ręce, a zobaczy czym są zęby wilka! - szarpnął się w łańcuchach, mimo że wiedział iż to daremne.


***

            Minęło dobre dwie godziny zanim rozszyfrowała tę cholerną zagadkę, którą zostawił jej Ariin. Wygląda to tak, jakby odczuwał niepohamowaną radość z tego, iż może pograć jej na nerwach. Spojrzała na budynek, w którym najprawdopodobniej znajdował się jej przyjaciel. Wampir, którego powaliła chwile wcześniej jęknął cicho, więc kopnęła go mocniej. Sprawdziła broń. Jeśli to jest to miejsce, może spodziewać się mnóstwa strażników. Jednak jeśli wierzyć Śmierci, ta noc dzisiejsza była bezpieczna. Jakkolwiek by jej nie zmęczyli nie mogą jej zabić jeśli sama się na to nie zgodzi. Tak czy siak, nawet na najgorsza ewentualność miała plan. Ruszyła.

***

            Nie wiedział, ile czasu minęło, ale ręce zaczynały już mu drętwieć od tego wiszenia. Usłyszał kolejny zgrzyt otwieranych drzwi. Teitara szepnęła
-        Może to ona?
-        Nie – odparł spokojnie, wyczuł zapach Deyv'y – nie Adri, ona nie weszłaby tu tak grzecznie.
-        Może jednak nie przyjdzie? - w głosie wilczycy czuć było zwątpienie.
-        Przyjdzie - to nie było przypuszczenie, tylko stwierdzenie faktu.
W ich pole widzenia weszła Deyv'a, za nią kroczyły dwie kobiety, sądząc po zapachu, te same, co poprzednio, oraz czterech odzianych na czarno wampirów. Nie nieśli jedzenia, natomiast zakapturzone postacie trzymały w dłoniach metalowe pudełka. Kiedy klatki zostały otworzone, obie kobiety skierowały się do swoich „podopiecznych” i otworzywszy pudełka, wyjęły z opakowań sporej wielkości strzykawki. Teitara skrzywiła się, lecz posłusznie wyciągnęła łapę. Wiedziała już, co to oznacza i że nie warto się szarpać. Wezmą to, po co przyszli, a oddanie tego po dobroci oszczędza wiele bólu. Hakon zerknął w stronę współwięźniarki przyglądając się z jaką delikatnością i pielęgniarską pewnością kobieta zajmuje się wilczycą. Tą, która do niego podeszła okazała się Deyva. Widząc to od razu stracił nadzieję na łagodne traktowanie. Wampirzyca jakby czytając w jego myślach powiedziała:
-        Będę delikatna – wredny uśmieszek zabarwił jej twarz.
Wyszczerzyła kły, sekundę później poczuł bolesne ukłucie w prawym przedramieniu. Skrzywił się, lecz pamiętając rady młodej wilczycy, nie szarpnął się.
-        Dobra psinka – rzekła, a jej głos przybrał słodki ton, jakby mówiła do szczeniaka.
Spojrzał na nią groźnie.

            Naprawdę działała mu na nerwy i dobrze o tym wiedziała. On z kolei wiedział, że wampirzyca tylko czeka na jego fałszywy ruch, tylko czeka, by dać jej powód do znęcania się. Milczał zatem, starając się skupić myśli na czymś istotniejszym, na przykład jak się stąd wyrwać. Strzykawka była już pełna, więc Deyva wyjęła ją, o dziwo nie wyszarpując, jak się spodziewał i podawszy milczącej kobiecie, wyszła bez słowa. Hakon uśmiechnął się pod nosem, ta cholerna emo najwyraźniej dostawała białej gorączki na myśl, że wilk nie da się sprowokować. Przynajmniej tą potyczkę wygrał. Postanowił, że teraz podczas każdej jej wizyty będzie skupiał się na tym, co jej zrobi jak już ją dorwie w swoje kły i pazury, na samą myśl uśmiechnął się mściwie.
-        Strasznie wredna jest, co nie? - odezwała się Teitara, gdy tamci wyszli.
-        No, a najgorsze, że nie mogę jej rozszarpać – przyznał – ale gdy zjawi się Adri, inaczej potoczą się sprawy hehe – zaśmiał się.

***

            Dyszała ciężko. Jeszcze nie dotarła do głównej sali, a już miała zranioną rękę.  Za nią rozpościerał się dywan prochu, będący pozostałością po licznych wrogach, których zabiła. Kolor jej skóry niemal równał się z kolorem włosów i oczu, chwyciła mocniej nóż. Ten rytualny sztylet dawał jej niejaką przewagę, jeśli za pierwszym razem udawało jej się trafić w serce przeciwnika. Zaczęła zastanawiać się nad tym, co zrobi rodzina królewska lub to, co zostanie z książęcej, gdy już upora się z tą sprawą. Jak bardzo ukarzą ją za ratowanie wilka. Jak wielkie będą okoliczności łagodzące w postaci przestępstwa jakie popełnia w tej chwili Ariin? A może nie popełnia? Może wszystko zostanie zatuszowane? Przecież nie jest byle kim. Może skończyć się tak, że ona zostanie wyklęta, jako zabójca księcia. Te rozważania kosztowały ją niemal życie, gdy kolejny przeciwnik zamachnął się na nią mieczem. Uskoczyła z ledwością, stwierdzając, że tego typu rozmyślania musi odstawić na drugi plan.

            Żaden ze znanych jej nocnych łowców nie używał broni palnej. To w ogóle nie miało szansy powodzenia. Wampir potrafił być na tyle szybki, by umknąć kuli. Jednak nie zawsze na tyle, by uniknąć innego przedstawiciela swojej rasy, uzbrojonego w miecz.

            Zawyła, gdy ostrze jakiejś klingi zahaczyło o jej udo, rzuciła sztyletem, przeciwnik z miejsca posypał się w proch, doskoczyła tam, wyszarpując nóż z kupki popiołów. Zdecydowanie powinna bardziej się skupić. Skoncentrowała się na tyle, by dłoń lekko jej się zaiskrzyła, odskoczyła przed kolejnym ciosem, lecząc ranę. Skarciła się w duchu za swą lekkomyślność. Jeśli tak dalej pójdzie straci całą energię magiczną na leczenie tych ran. Ostrza zgrzytnęły o siebie, kiedy zablokowała kolejny niespodziewany cios.

            Ten wampir okazał się lepiej wyszkolony niż ta cała reszta, którą spotkała do tej pory. Ubrany był w czerwony, obcisły bezrękawnik, ukazujący doskonałe mięśnie, oraz ciemne jeansy nachodzące na kowbojskie buty. Włosy miał rzadkie, lecz długie, związane w cienki kucyk sięgający do łopatek. Twarz jego była niemal idealna, poza jedną blizną, pozostała zapewne jeszcze z czasów, gdy był człowiekiem. Odskoczyła unikając cięcia na głowę. Skrzywiła się widząc kosmyk czerwonych włosów opadających leniwie na podłogę. Sekunda, może półtorej i byłoby po niej. Zmierzyła wzrokiem przeciwnika, a jego głęboko osadzone oczy spoczęły na jej twarzy. Po chwili rzucił w nią kilka sztyletów zanim zdążyła zarejestrować, że ruszył ręką. Jeden trafił ją w ramię, zaklęła siarczyście. Już wiedziała, że nie wygra z nim ani swoimi umiejętnościami, ani szybkością, niewiele magii jej zostało, ale musiała spróbować. Odskoczyła.
-        Mizu! - krzyknęła.
Lodowe krążki wystrzeliły z jej dłoni, stając na drodze rzuconym sztyletom. Skoczyła do przodu między wirującą broń, mając nadzieję, że uda jej się zasłonić w chmurze, jaka powstawała, gdy ostrza trafiały na lód. Brnęła przed siebie, modląc się w duchu do wszystkich sił natury i czegokolwiek, co akurat słucha, by to zadziałało. Nagle wypadła z mgły ze sztyletem wycelowanym na wysokości piersi. Zaskoczony przeciwnik nie zdążył się ruszyć, chwile później Adri schyliła się wyciągając sztylet z kubki popiołu. Zerknęła na zdobione mosiężne drzwi. Tam musi się chować ta parszywa menda. Ale jeszcze chwilkę, jeszcze nie teraz. Rozejrzała się. W korytarzu nie było nikogo. Jeszcze dwie minuty. Uspokoiła oddech, przymknęła oczy, uleczyła najświeższą ranę. Sprawdziła broń. Miała plan, nawet jeśli wszystko pójdzie nie po jej...

            Mosiężne drzwi otworzyły się. Zobaczyła wnętrze sporej komnaty, naprzeciw niej stał Ariin i gestem zapraszał do środka.

***

            Drzwi do lochów otworzyły się z trzaskiem. Zmęczony Hakon uniósł łeb, lecz zapach Deyv'y zniweczył jego nadzieję. Wampirzyca schodziła po schodach w asyście czterech ochroniarzy i mamrotała coś pod nosem. Weszli do klatki.
-        Weźcie go, ta ruda zdzira chce wiedzieć, czy on żyje – powiedziała Deyva
Uwolnili wilka z kajdan przy ścianie tylko po to, by zaraz skuć mu ręce za plecami, skuli mu także nogi, żeby za bardzo nie wierzgał i ruszyli z nim w stronę korytarza. Teitara obserwowała sytuacje z szeroko otwartymi oczyma.
-        Niemożliwe... - wyszeptała.

            Nawet na nią nie spojrzał, częściowo ze zmęczenia, częściowo dlatego, że nie chciał zwracać uwagi wampirów na jej osobę. Z tego, co zauważył Deyva była w paskudnym humorze, co mogło oznaczać tylko, że Adri zrobiła tam niezły raban, a wyciągnięcie go z celi w ten sposób było częścią planu. Zakładając, że jest ich tu pięcioro razem z Deyv'ą to najprawdopodobniej w miejscu do którego go prowadzili został sam Ariin z przystawionym do gardła nożem, którego rękojeść trzymała czerwonowłosa.

            Skręcili w prawo niemalże wlekąc go za sobą. Czuł się tak zmęczony, że ledwie poruszał nogami. Weszli po jeszcze jednych schodach, zobaczył kilkanaście stosików popiołu, będących niegdyś przedstawicielami wampirzej rasy. Uśmiechnął się pod nosem, lecz uśmiech ten zbladł, gdy weszli do komnaty. Zobaczył ją. Stała okrwawiona i dysząca, włosy miała poszarpane, wokół niej leżało masę popiołu ale i tak wielu jeszcze stało. Naliczył co najmniej siedmiu, razem z tymi, z którymi wszedł.

            Usłyszawszy ich obróciła się, chciała podejść do niego, lecz Deyva zastąpiła jej drogę.
-        Masz co chciałaś, twój kundel żyje – powiedziała, chwytając bicz.
Po tym jednym kroku zdołał spostrzec, że Adri utyka. Nie powinno tak być. Nie powinna być tak poobijana. Przyszło mu do głowy, że to może udawanie, część jakiegoś planu. Tak, na pewno to część planu, przecież Adrelia nie dałaby się tak łatwo pokonać.
-        Sama wiesz, że moja propozycja to najlepsze co możesz dla niego zrobić – powiedział Ariin, wstając z masywnego krzesła.
-        Nie rób tego! - krzyknął Hakon – Jakoś sobie poradzę, nie możesz tak dla mnie ryzykować!
Obróciła głowę i spojrzała na niego. Miała zmęczony wyraz twarzy. Zobaczył jak w jej oczach odbija się cała ta walka, ile dała by tu przybyć, ile walczyła i to wszystko dla... niego. Nie rób tego, pomyślał.
-        Ochronię cię ...– szepnęła.
-        Nie rób tego! - szarpnął się w łańcuchach.
-        Przyrzeknij, że go uwolnisz – zwróciła się do białowłosego.
-        Jak tylko umrzesz – obiecał.
-        Przyrzeknij! - chciała, by to zabrzmiało groźnie, ale nie bardzo jej wyszło.
-        Przyrzekam – odrzekł.
Podszedł do niej i wyjął z jej dłoni ostatni nóż. Nie stawiała oporu. Oddychała powoli, kiedy objął ją jedną ręką. Deyva zachichotała.
-        Nie wierzę, ona naprawdę to zrobi - rzekła takim tonem, jakby chodziło o jakiś głupi zakład. - Będzie ubaw – zatarła ręce jak chochlik.
-        Słyszysz mnie?! Nie rób tego! - wydarł się Hakon.
Znów szarpnął się w łańcuchach, ale nadaremnie, trzymali go mocno. Nie rób tego, błagał w myślach. Jeśli miała jakiś plan, powinna go już teraz wprowadzić w życie teraz, kiedy Ariin myśli, że wygrał. Co ona u licha wyprawia?! Nie może dać się zabić!

            Białowłosy zbliżył się jeszcze bardziej i odchylił jej głowę delikatnie. Był niemal czuły, niczym romantyczny kochanek. Świat zamarł nagle, gdy Hakonowi przyszło na myśl, że ona jednak nie ma żadnego planu. Ciszę rozdarł jej krzyk, gdy ostrze zatopiło się w jej boku, pociekła krew. W tej samej niemal chwili kły wampira wbiły się w jej szyję przy wtórze kolejnego krzyku. Wilk znów się szarpnął. Walcz, do diabła walcz Adri, błagał w duchu. Arinn chwycił ją mocniej, by nie osunęła się na podłogę.
-        Nie! - krzyknął wilk - Nie możesz...
Szarpnął się mocniej, ale i to nie dało żadnych rezultatów. Deyva zaniosła się upiornym, choć jednocześnie szalonym śmiechem.

            Jeszcze trochę, pomyślała Adri, jeszcze kilka kropel i się obudzę... Śmiech urwał się nagle, gdy czarne skrzydła czerwonowłosej się rozłożyły.
-        Teraz! - krzyknął Hakon, a więc jednak miała plan!

            „Teraz!” Usłyszała jego krzyk... siła w niej wezbrała. Wiedziała, że to właśnie ten moment, moment jej przemiany, moment zapożyczenia. Wiedziała, że teraz może... Ale krew zbyt szybko z niej upływała, nie mogła się skoncentrować na tyle, by użyć zapożyczenia. Poczuła się słabiej. Hakon zamarł, Deyva roześmiała się na powrót, widząc jak pióra zaczynają wypadać, a skrzydła zrobiły się tak samo bezwładne jak dhampirzyca, Adri jęknęła. Szkielet skrzydeł zaczął migotać powoli zanikając, aż w końcu zniknął całkiem, pozostawiając po sobie skupisko czarnych piór.
-        Nie możesz... - powtórzył wilk żałośnie – Nie możesz...


            Nagle szarpnął się z największą siłą, na jaką było go stać, w efekcie leżał teraz na ziemi, puszczony przez zaskoczonych strażników. Ariin nadal pił, pił, chociaż wyglądała już na martwą, a jej pióra skąpane w kałuży krwi. Hakon podniósł się szybko i ruszył w ich stronę, lecz już przy drugim kroku upadł, potknąwszy się o własne nogi, splątane łańcuchami. Białowłosy oderwał się od dhampirzycy. Puścił jej ciało, które opadło bezwładnie w okrwawione skupisko.

1 komentarz:

  1. Ale.....ja chce dalej nooooo, jak zwykle w najlepszym momencie koniec.:P
    Molly chan czytała

    OdpowiedzUsuń