9 marca 2015

Laira

Księżyc rozświetlał nocne bezchmurne niebo wystarczająco, by nie potrzebowały latarki. No, jedna z nich. Siedziały na jednej z wielu, odnowionych teraz ławek umiejscowionych na stopniach na około boiska do koszykówki. Długi, wysoki na trzy piętra budynek po prawej tonął w ciemności, choć i tak dało się dostrzec powycinane chmurki, muchomorki, króliczki, misie i inne tego typu obrazki, przyklejone do szyb na parterze.

- Co my tu właściwie robimy? – zapytała Vill, zerkając na dobrze znane mury szkolne, od których oddzielało ich teraz kolejne, tym razem sporawe boisko i bieżnia.
- Nie masz czasem ochoty powspominać? – Laira założyła kosmyk czerwonych włosów za szpiczaste ucho – pamiętasz jeszcze to miejsce?

Vill pamiętała, szkoła podstawowa, z której odchodząc płakała, bo tak jej tu było dobrze, czasy, gdy jedynym problemem był wynik w biegu na sto metrów, zwykle zresztą mierny. Czasy sprzed spotkania Davida, sprzed nocy, która wszystko zmieniła. Czerwonowłosa spojrzała na elfkę, będącą niemal jej lustrzanym odbiciem. Miały takie same oczy, taki sam kolor włosów, podobną bladość skóry, choć może to wina światła księżyca?

- Pamiętam, oczywiście, że pamiętam – przyznała i pociągnęła łyk ze swojej butelki.
- Jedne z najdawniejszych czasów, gdy obie byłyśmy jeszcze dziećmi, zupełnie nie ukształtowanymi – rzekła Laira w tęsknym zamyśleniu.

Zapadła cisza, w rodzaju tych, w których nie ma kompletnie nic do powiedzenia, tych, które delikatnie rozchodzą się po okolicy, miękko opadając na ramiona i głowy. W oddali przejechał samochód, a Laira zrobiła gest toastu i pociągnęła z własnej butelki.

- Jednoskrzydły coś o mnie mówił? – zainteresowała się elfka.
- Ichi? – Vill podniosła głowę znad szyjki swojej butelki – pytał, czy byłam taka jak ty.

- O…?
- Więc mu powiedziałam, że w sumie tak, bardziej otwarta, rozgadana, pyskata i ciekawska.
- Nie jestem pyskata! – żachnęła się Elfka.
- Ależ  jesteś – Vill zachichotała – powiedział, że wtedy też by mnie polubił… – uśmiechnęła się do odbicia księżyca w szyjce butelki.
- On cię zabije, prawda? – bardziej stwierdziła, niż zapytała.
- To możliwe – odparła Vill po dłuższej chwili.
Laira spojrzała na nią, a jej niebieskie oczy roziskrzyły się gwałtownie.
- Nie pozwól mu wejść do swojej głowy, pójdź do Sakury po wzmocnienie barier mentalnych – rzekła twardo -   Nie daj się zabić temu Nefilim, Vill… - poprosiła niemal jękliwie.
- Postaram się – obiecała wampirza wiedźma i uniosła swoją butelkę piwa w geście toastu.

- W piątek wracam do siebie – odezwała się Laira, po kolejnych minutach ciszy.
- Wiesz, ze cię nie wyganiam.
- Tak, wiem, ale Gabriel zapewne długo już ze mną nie wytrzyma – Laira uśmiechnęła się krzywo.
- No tak, z Gabrielem może być ciężko – przyznała tamta i lekko zachichotała na wspomnienia ich przekomarzań.

Gdzieś ponad nimi rozległo się piskliwe szczekanie psa. Zerknęły w tamtą stronę, by zobaczyć jasnej maści szczeniaka, próbującego zejść po wysokich i stromych schodach.

- Vill, patrz, jaki słodziak – Laira rozpromieniła się na jego widok – trzeba mu pomóc zejść

Dotarłszy do pieska kucnęła by go pogłaskać, szczerząc się radośnie na widok merdającego ogona.

- Oj jaki słodki, a czyj ty jesteś? Zgubiłeś się? Gdzie masz obrożę? – zasypała psiaka pytaniami, jakby faktycznie mógł odpowiedzieć.

Vill odstawiła swoją butelkę na ławkę i wstała powoli. Coś drgnęło. Wyczuła ruch energii.

- Laira…? – powiedziała niepewnie.
- No? – elfka odwróciła się w jej stronę.

W tej samej chwili energia się uwolniła. Psiak nagle zmienił się w wysokie na półtora metra szerokie w kościach i łapach monstrum. Warknął pokazując ostry jak brzytwy garnitur zębów. Jeszcze sekunda, a chwyciłby Lairę, lecz ta uskoczyła, o włos nie spadając ze schodów. Sięgnęła po łuk i wymierzyła w stronę wielkiej głowy o żółtych ślepiach.

- Laira, za tobą!  - krzyknęła Vill, dobywszy sztyletów, elfka uskoczyła przed ognistym pociskiem jakiegoś faceta w skórzanej kurtce.
Vill chciała jej pomóc, ale sama została zaatakowana przez kobietę z ognistym mieczem. Pochwyciła jej odzienie i niemal zagryzła zęby. Organizacja. A więc już się zaczęło.
- Vampiria, Viedźma – mruknęła.

Ostrze jednego ze sztyletów pokryło się szronem, drugie zapłonęło. Pierwszy sztylet starł się z ognistym mieczem. Dwa żywioły walczyły ze sobą zażarcie. Nie miała czasu spojrzeć co z Lairą, ale skomlenie potwora uświadczyło ją w przekonaniu, że dostał grotem między oczy. Ognista kula przeleciała jej za plecami lekko smoląc niektóre kosmyki włosów. Vill warknęła przeciągle, odpychając kobietę z mieczem. Najpierw strzelec, zawsze najpierw strzelec. Jednym susem pokonała boisko, kątem oka widząc, że elfka usilnie próbuje strzałami przebić magiczną tarczę. A może zwyczajnie zwracała tylko na siebie uwagę? Potwór leżał w kałuży krwi, z, jak Vill się spodziewała, grotem między niewidzącymi już ślepiami.

- Za mną! – rzuciła do Lairy, a ta skierowała łuk w jej stronę.

Trafiła w ramię kobietę z mieczem, tamta zawyła. Vill skoczyła do przodu, widząc lukę w magicznej tarczy, uniosła Wiedźmę do ataku, kiedy Laira krzyknęła z przerażeniem. I to było ostatnie, co usłyszała Vill. Sekundę później padła na plecy, a cieniutka stróżka krwi pociekła z rany po kuli na środku czoła. Facet za magiczną tarczą zabezpieczył pistolet i schował do kabury. Dotknął dłonią ucha.

- Cel zdjęty – powiedział – mamy tu jeszcze jedną, zając się nią?  – zerknął na Laire, która najpierw z przerażeniem wpatrywała się w Vill, a potem zaczęła wykrzykiwać jedno imię.


Gabriel!  Gabriel!!  Gabriel!!!

Mężczyzna nie usłyszał odpowiedzi w słuchawce, ale i tak wyciągnął pistolet i skierował go w stronę Lairy. I to było ostatnie co zrobił. Pół sekundy później jego pozbawiona głowy szyja buchnęła fontanną krwi, opryskując czarne skrzydła Vill. Ta, zerknęła na Lairę i otwierający się za nią portal Gabriela, czerwonymi oczyma bez tęczówek i źrenic. Żądza Mordu obierała następny cel, kiedy magiczka z mieczem wyjęła własny pistolet i zaczęła strzelać jak opętana. Twarz Żądzy Mordu zwróciła się w jej stronę.

- Gabrielu odpalaj zaklęcie, ja ją odciągnę jak coś – powiedziała Laira do Anioła Śmierci.
- Nie mieszaj się w to – odparł jej ni to z troską, ni z naganą – jakoś się tym zajmę.
- Nie wkurwiaj mnie krwiopijco – mruknęła mu i chwyciła mocniej łuk w ręce – w tej chwili masz tylko mnie, zaczynaj! – po czym odbiegła od niego na drugą stronę boiska.

Nie mając większego wyboru Gabriel nastroszył skrzydła, wyjął z kieszeni kurtki malutką fiolkę z czerwoną cieszą, wylał jej zawartość na lewy nadgarstek, prawy rozszarpał kłem. Złączył ręce w chwili w której pojawiły się znaki i zaczął inkantować.

Magiczka Organizacji odrzuciła miecz, który stracił swe ogniste właściwości i zaczęła cofać się strzelając do idącej nad wyraz spokojnie Żądzy Mordu. Laira tymczasem przykucnęła  po drugiej stronie, ze strzałą na cięciwie. Vill zatrzymała się, kiedy Gabriel podjął wymawiać słowa zaklęcia i zwróciła beznamiętną twarz w jego stronę, lecz magiczka nie dawała za wygraną. Strzał za strzałem, magazynek za magazynkiem.
- Zdechnij wreszcie diabelski pomiocie! – krzyczała.

Strzelec, zawsze najpierw strzelec.

Żądza Mordu skoczyła. Czarne, ochlapane krwią skrzydło wytraciło pistolet z drżącej ręki magiczki, szponiasta dłoń zacisnęła się na jej szyi i uniosła. Vill przyjrzała jej się beznamiętnym spojrzeniem oczu bez źrenic i tęczówek. Dwie sekundy później ofiara przestała się szarpać i upadła na ziemię, puszczona bezwładnie. W drugiej ręce Vill został wyrwany kręgosłup. Obróciła się w stronę Gabriela, który był już w połowie inkantacji. Ruszyła do niego, podczas gdy on mówiąc, cofał się. Wiedział, że nie może przerwać. Jeśli to zrobi, będzie musiał zacząć od nowa, a zaklęcie było zbyt długie, by zaczynać je od nowa. W tej chwili był jednak dla niej największym zagrożeniem. To, że do niego szła, oznaczało, iż obrała go na cel.

Laira wyprostowała się i zapięła łuk.

- Ty, skrzydlata przybłędo! Tu jestem! – zawołała i strzeliła.

Ramieniem Vill szarpnęło, Żądza Mordu zatrzymała się, zwróciła twarz w stronę elfki. Ta wyszczerzyła zęby.
- Taaa… chodź do mnie kochanieńka, daj skończyć temu opierzonemu idiocie ten cudny monolog, którego znaczenia nikt nie rozumie – wycelowała po raz drugi, tym razem szarpnęło nogą Vill.

Strzelec, zawsze najpierw strzelec.

Żądza Mordu ruszyła w stronę Lairy obdarzając ją spojrzeniem beznamiętnych oczu. Elfka cofała się posyłając coraz to nowe strzały. Kiedy Vill była jakieś trzy metry od niej, sięgnęła do kołczana tylko po to, by przekonać się, że nie było już strzał. Odrzuciła łuk i wyjęła nóż. Wiedziała, że w tej formie Vill nie rozumie ani jednego słowa, nic zupełnie do niej nie dociera, więc wszelkie gadanie nie ma racji bytu. Jak również próba zranienia Łowcy Śmierci poziomu trzeciego, zwanego Żądzą Mordu. Dopóki jest w tej postaci, nic jej się nie ima. Jedynym celem Lairy było utrzymanie Vill jak najdalej od Gabriela, dopóki nie skończy.  Zerknęła na niego i to był błąd.

Poczuła ostry ból pod piersiami, krew podeszła jej przełykiem. Zwróciła niebieskie oczy na beznamiętną twarz Żądzy Mordu.
- O… chol… - jęknęła – cholera… a chciałam.. dłużej… - stróżka krwi pociekła jej po brodzie, kaszlnęła wprost w twarz Vill, zerknęła na dół, na wystające z jej brzucha szpony – zos..tać… - szepnęła.

Wokół Lairy zaczęły unosić się na wietrze malutkie płatki czerwonych i białych róż. Wietrzyk poruszył włosami Żądzy Mordu, jakby chciał ją pogłaskać, lecz ona tylko zerknęła w dół na własny brzuch, cały we krwi. Gdy podniosła znów oczy Lairy nie było przed nią.

- Eien ni.  Ribingu - shinda! – powiedział Gabriel, wiedząc, że bez względu na to co się stało, nie mógł przerwać.

Żądza Mordu odwróciła się w jego stronę, ruszyła biegiem.  Pokonawszy pół odległości skoczyła do niego. Już widział wyciągnięte szpony. Jeśli trafi w gardło…

- Nai ichi o HANTA arimasen!

Padła w jego ramiona, jakby ktoś wyłączył zasilanie, bez czucia, bez skrzydeł, bez przytomności, poraniona, krwawiąca i ledwie żywa.


~~*~~

2 komentarze: