7 kwietnia 2015

Tolkienowski statysta cz4

Rozdział 4
                Wpakowawszy się na tylne siedzenie, odetchnęli  na chwilę. Samochód ruszył z piskiem opon godnym niejednego z filmów akcji.  Kierowca, krótko obcięty, czarnowłosy mężczyzna w średnim wieku, ubrany w czarny garnitur, białą koszulę i czarny krawat, prowadził pewnie, jakby miał za sobą milion brawurowych ucieczek.  Już po chwili włączyli się do ruchu na autostradzie i stali się po prostu jednym z samochodów. Idealne wtopienie się w tłum.

Jako, że cała trójka znajdowała się z tyłu, Lethi nie miała zbyt dużej szansy przyjrzenia się mężczyźnie w czerni.

- Kim pan jest? – zapytała przytomnie.


Spojrzał na nią we wstecznym lusterku, oczy skrzył za czarnymi okularami lustrzanymi w rodzaju, jak oceniła, tych matrixowych.

- Gordin Abbys – przedstawił się, wyciągając coś ze schowka.

Lethi wzięła od niego legitymacje. Pierwszym, co rzucało się w oczy, był wielki czarny napis MIB.

- Ja pierdole, faceci w czerni – Marcus, widać czując się znacznie bezpieczniej, odzyskał rezon – Nasz elf jest kosmitą – zarechotał.
- Czytaj uważnie, durniu – zirytowała się Lethi.

Podsunęła mu plakietkę pod nos. Na kartoniku widniało zdjęcie czarnowłosego wybawiciela o piwnym, mądrych oczach. Pod zdjęciem było istotnie nazwisko, a obok, drukowanymi literami napisano MIB. Pod niezbyt wymyślnym logiem widniało wyjaśnienie: Magiczny Instytut Bezpieczeństwa.

- Wiesz, co to znaczy? – Lethi skierowała pytanie do Marcusa.
- Że Amras nie jest kosmita? – odparł tamten z nutką rozczarowania w głosie.
- Na mózg ci padło od uciekania przed śmiercią? – skwitowała ta, która niby zdolna była na umyśle – To znaczy, że to jakaś agencja rządowa. Zabiorą nam Amrasa, trza wiać – zdecydowała.
- To zrób teleporta i spadamy.
- Mówię ci, że nie umiem – syknęła – poza tym, to chyba nie ja.
- Ale nasz blond kłopot powiedział… - zaoponował Marcus.
- Amras, skąd pomysł..- zwróciła się do elfa – Amras? – zaniepokoiła się, bo nie odpowiedział – Amras? – chwyciła go za ramiona – o boże…
- Co jest? – Marcus, widząc jej bladą twarz, również się zaniepokoił.

 Lethi uniosła dłoń do oczu, była bała we krwi.

- Panie Gordin! – zawołała w panice – niech nas pan zawiezie do szpitala. Amras jest ranny!
- Zawiozę was do instytutu – oznajmił – i wystarczy Din.
- Gówno mnie obchodzi dla kogo pan pracuje, jak się nazywa, czy czego pan chce! – warknęła z niebywała dla siebie mocą – Porozmawiamy, jak opatrzą Amrasa – zażądała – do szpitala!
Zdjął okulary i spojrzał we wsteczne lusterko. Przez chwilę widziała jego mądre, piwne oczy.

- Pojedziemy do Instytutu – rzekł spokojnie – w szpitalu go nie opatrzą. Nie ma ubezpieczenia.
- Coś wymyślę – odparła, wciąż napięta jak struna.
- Mamy klinikę w Instytucie – rzekł, zjeżdżając z autostrady – tam lepiej pomogą elfowi.
- Skąd…?
- Trzymajcie się! – przerwał jej.

Opuścił szybę i wystawiwszy na dach koguta, wcisnął gaz do dechy.


***

             Instytut, jak każdy urząd, pełen był pokoi, korytarzy, biurek, papierów, drukarek i kopiarek. Znalazła się też portiernia i automat do kawy.  Siedziba MIB nie była jednak jak wszystkie urzędy.  Przede wszystkim znajdowała się pod ziemią, co było w sumie zrozumiałe dla tajnej agencji rządowej. Tym, co do rządowej agencji, nawet tajnej, nie pasowało – byli pracownicy. Pracowali tu głownie ludzie, ale gdy Lethi się przyjrzała, zauważyła coś niepokojącego. Między ludźmi latały małe wróżki na uroczych, półprzezroczystych skrzydełkach, przy portierni siedział gadający kot, a raz mało nie została potrącona przez kobietę w szarej garsonce lecącej na miotle. Istny cyrk, pomyślała grzejąc dłonie o kubek z kawą. Obok niej w poczekalni części szpitalnej instytutu siedział Marcus, jak znarkotyzowany, flirtując z jedna z wróżek.
- Czy Amras z tego wyjdzie? – zapytała Dina, zajmującego miejsce po jej drugiej stronie.
- Stracił sporo krwi, ale mamy wampirzycę, która spokojnie dostosuje swoją krew do jego gatunku.
- Wampirzyce – powiedziała przeciągle i pokiwała głową – aha.

Tego było dla niej stanowczo za wiele, jak na jeden dzień. Najpierw niczego nie pamiętający elf, potem jego magia lasu, kolekcjoner broni, próbujący ją zabić, jej własne chyba zaklęcie, cholerny plagiat facetów w czerni, a teraz jeszcze wampirzyca przetaczająca i dostosowująca krew.  Pewnie mają w piwnicy wilkołaki i siedmiu krasnoludków. A nie, pomyślała, w piwnicy to jesteśmy teraz. Zanim mózg całkiem jej zwariuje, co, sądząc po zachowaniu Marcusa, przydarzyło się już jej przyjacielowi, postanowiła uzyskać kilka odpowiedzi, choć miała wrażenie, że raczej jej się nie spodobają.

- Din, czy ty się może orientujesz, dlaczego Ti Rence chciał mnie zabić?
- Ti Rence jest czarownikiem, diablo bogatym zresztą – powiedział agent – chodzą słuchy, że stworzył silny halucynogenny narkotyk z elfiej krwi i zbija na tym fortunę. Niestety póki co nie mamy wystarczających dowodów by go aresztować.
- No, ale on nie wiedział, że Amras jest elfem – zaprotestowała.
- Wiedział, my czarownicy potrafimy rozpoznać takie rzeczy.
- A skąd wiedziałeś, gdzie jesteśmy? – zapytała, postanowiwszy zostawić na razie kwestię czarowników.
- Obserwowaliśmy wasze ruchy, odkąd nasze sensory wykryły magiczny wybuch u Ciebie w domu.
- Ale u mnie nic nie wybuchło.
- Magiczny wybuch narusza strukturę normalnego świata – wyjaśnił – ale nie musi być widoczny gołym okiem.
- Więc przybycie Amrasa.. – urwała.

Boże, pomyślała, mam w pokoju jakiś portal do innego świata. Wybuchający do tego!

- Czemu nie przyjechałeś tam od razu? – chciała wiedzieć.
- Nie wiedzieliśmy co spowodowało wybuch. Musieliśmy obserwować . Jak widzisz – wskazał ręką obszar w którym się znajdowali – nie jesteśmy zbyt znają agencją. Nie możemy tak wparowywać ludziom do domów z pytaniem „Przepraszam, czy nie wybuchła u państwa jakaś magia?”
- No tak – przyznała – a tak poza obserwacją, to co wy tu robicie?
- Ogólnie to pilnujemy, by świat nie dowiedział się o istnieniu magii.
- Dlaczego?
- Ludzie bywają zbyt chciwi – stwierdził wzruszając ramionami – boją się też nieznanego, a nas jest zbyt mało, czy stawić czynny opór.
- Ale ja jestem człowiekiem – zauważyła – I Marcus też. Czy to znaczy, że błyśniesz nam po oczach kosmicznym długopisem?
- Nie – pokręcił głową – to robi ten drugi MIB – rzekł poważnie.

Nastała cisza, przerywana jedynie westchnieniami Marcusa do zarumienionej po końcówki skrzydełek wróżki.

- Zgrywasz się – rzekła w końcu Lethi .
- Oczywiście – agent obdarzył ją uśmiechem – Jeśli od widoku tego wszystkiego jeszcze nie zwariowałaś..
- Jak ten tutaj? – wtrąciła, wskazując Marcusa, jak gdyby nigdy nic, gruchającego do kilkucalowej istotki.

Din wychylił się z krzesła, by przyjrzeć się chłopakowi. Ten pochwycił ich spojrzenia i z oburzeniem zapytał

- No co?

Uwolniona spod uroku młodego fana fantasy wróżka czym prędzej czmychnęła do swoich obowiązków, chichocząc szczebiotliwie. Marcus w jednej chwili stał się książkowym przykładem obrazy majestatu i , wyciągnąwszy telefon z kieszeni, począł w nim grzebać, nagle wielce zainteresowany zeszłorocznymi zdjęciami z imprezy.

- Nie – agent uśmiechnął się szeroko – on się raczej bardzo szybko dostosował.
- Myślicie, że jak wytrzymałem elfa, to wróżki nie wytrzymam? – rzekł naburmuszony, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.
- Tak – powiedziała Lethi – Ty byś wytrzymał nawet, gdyby sam Geralt z Rivii z Jaskrem wylazł z kart sagi tylko po to, by się z tobą napić.

Nikły uśmiech pojawił się na jego twarzy, co Lethi wzięła za dobry znak. Zostawiwszy więc sprawę sprawności umysłowej przyjaciela, zabrała się za istotniejsze kwestie.

- To co teraz będzie? – zapytała Dina – znaczy z Amrasem i z nam?
- Trudno powiedzieć – brunet wzruszył ramionami – wy najprawdopodobniej zostaniecie odesłani do domów. Jeśli chodzi o elfa – zastanowił się – Cóż, spróbujemy ustalić z którego świata pochodzi i jakoś go tam odesłać.
- Jakoś?
- W niektórych miejscach naszego świata istnieją przejścia, coś jak portale miedzy wymiarowe – wyjaśnił – jeśli znajdziemy odpowiednie przejście i przewodnika, Amras wróci do domu.
- A jeśli nie? – zapytał Marcus.
- Wtedy będzie musiał zostać tutaj.
- Chcecie go tu więzić?! – oburzyła się Lethi.
- Nie możemy go wypuścić między ludzi i ryzykować, że ktoś się o nim dowie, albo gorzej.
- Gorzej?
- Znajdzie się ktoś taki jak Ti Rence
- A gdybym ja.. – zaczęła Lethi bez namysłu, ale nie dane było jej skończyć.

Z pobliskiego korytarza dobiegł ich krzyk zaskoczenia i bólu doprawiony kilkoma paskudnymi wulgaryzmami i uwieńczony wyciem. Z Sali ,w której leżał elf, wybiegła łkająca lekarka trzymając się za prawe ramie. Kilku ochroniarzy ruszyło do pomieszczenia. Nim Lethi zdążyła się ruszyć, jeden z nich już zmienił zawód z ochroniarza na żywy pocisk i, doskonale wypełniając nowe obowiązki, wyleciał przez drzwi. Uderzając plecami w przeciwległą ścianę, wydał z siebie jęk i osunął się na ziemię. Lethi zerwała się z miejsca.
- Oho – skomentował Marcus – nasz Bruce Lee się obudził.

***
                Hmm... To było dość ciekawe, uznała Lethi, gdy już po wszystkim przeniesiono ich do innego pokoju. Zanim to jednak nastąpiło, Amras wykazał się niebywałymi wręcz zdolnościami destrukcyjnymi.
                Najpierw złamał rękę wampirzycy, która się nim zajmowała, co było dość dziwne, zwarzywszy na dość popularną wśród mas wiedzę na temat wampirzej szybkości.  Potem rzucił jednym z ochroniarzy, jak szmacianą lalką, drugiemu , za pomocą zielonej roślinki, niewiadomego pochodzenia, związał ręce. Kolejny mag, próbujący go uspokoić, został zaatakowany niesamowicie wrednymi i nad wyraz celnymi pestkami jabłka, leżącego dotąd spokojnie w koszu, między innymi owocami. Sam Amras wyrwał z siebie wszystkie rurki i powywracał niemal wszystkie aparaty. Byłby zapewne wyskoczył przez okno, gdyby takowe było na ścianie. Zamiast tego, zerwał się z łóżka i pognał do drzwi. Tam jednak napatoczył się na niebywale wkurzoną  Lethi. Dziewczyna wzięła się pod boki i jakby nigdy nic, jakby nie miała do czynienia z maszyną do zabijania, lecz niedobrym psiakiem, tupnęła nogą i posławszy elfowi zimne spojrzenie, również nie ciepło, rzekła:

- Spokój.

Zatrzymał się nagle, zdumiony chyba bardziej swą odruchową uległością, niż widokiem dziewczyny.

- Co ty wyprawiasz? - spojrzała na niego gniewnie - ludzie ci próbują pomóc, a ty im demolujesz siedzibę - położyła mu rękę na ramieniu.

O dziwo ani jej nie strącił, ani, co bardziej prawdopodobne, nie chwycił i nie przerzucił Lethi nad soba. Zamiast tego zgarbił się lekko, jak skulony szczeniak i burknął coś pod nosem.

- Słucham? - zapytała, będąc pewna, że to nie był ludzki język.
- Przepraszam - wyszeptał.
- W porządku- odparła, niezmiernie zdziwiona.

                Teraz siedziała na fotelu przy łóżku, na którym spał Amras. Zmieniono mu bandaże i przeniesiono ich do innego pokoju. Lethi głaskała go po głowie w zadumie. Trzeba go stąd zabrać, zdecydowała.

xxx

                Markus został brutalnie wyrwany z pięknego snu, w którym polował na strzygi wraz z piękną Tali z gry Mass Effect.

- Czego u licha? - burknął, wielce niezadowolony z obecnego stanu rzeczy.
- Wstawaj leniu - syknęła Lethi - wynosimy się stąd.
- Dlaczego? - jej przyjacielowi widocznie nie włączyły się jeszcze wszystkie klepki - Co? Źle nam tu? Oni się zajmą elfem i mamy kłopot z głowy - wzruszył ramionami i ziewnął przeciągle.
- Ty się w rozwoju cofłeś, czy ktoś cię w głowę walnął - zapytała dziewczyna.
- Tak, o ile pamiętam, ostatnio ty i twój blond laluś - skwitował
- Posłuchaj, nie możemy go tu zostawić, jak zbłąkanego kotka i mieć nadzieję, że znajdą mu dom.
- Może znajdą - Marcus przetarł oczy.
- Już by nam powiedzieli, gdyby w ogóle zaczęli szukać - odparła.
- No i co niby zamierzasz zrobić? - chłopak chyba w końcu się obudził.
- Zabierzemy go stąd, a potem pomyślę.

Za jej plecami Amras ostrożnie, jakby się dopiero tego uczył, zapinał czarną koszulę z kołnierzem. Buty i spodnie miał już na sobie, a że bluza, którą dał mu Marcus, była cała we krwi, dostał do ubrania właśnie koszulę. Włosy związał niedbale na karku i teraz w słabym świetle nocnej lampki wyglądał jak elfio -  wampirzy amant. Czapka leżała na nocnym stoliku.

- No dobra - powiedział Marcus, odrywając wzrok od elfa - a jak zamierzasz to zrobić? Tu wszystko jest na elektronikę, niektóre drzwi nawet klamek nie mają, jak w wariatkowie.
- Za pomocą tego - Lethi dumnie pokazała wiszącą na smyczy plakietkę pracowników MIB.
- Zwędziłaś legitkę naszemu facetowi w czerni? - Marcus uśmiechnął się, jakby zobaczył przyjaciółkę w całkiem nowym świetle- Nawet nie chcę pytać jak tego dokonałaś - wyszczerzył zęby.
- Więc nie pytaj - spiorunowała go wzrokiem - lepiej już chodźmy, Din się wścieknie, jak odkryje, że zajumałam mu przepustkę.
- No dobra, a straże? - zapytał Marcus przytomnie.
- Tu nie ma straży idioto, gdzie miałeś oczy, gdy tu wchodziliśmy?
- Pewnie im jeszcze stąd nikt nie próbował uciekać - chłopak wzruszył ramionami.

                Albo Marcus się mylił, albo postawione straże istniały, jako żywy dowód potwierdzenia, że przezorny zawsze ubezpieczony. Raczej to drugie patrząc po wyglądzie straży, czy też ściślej mówiąc, strażnika. Ów prezentował się nadzwyczajnie amerykancko, jak oceniła dziewczyna, siedząc na obrotowym fotelu, nogi uprzednio unosząc do pozycji niemalże horyzontalnej. Obok siebie miał kilka monitorów, najpewniej przedstawiających obraz z kamer przemysłowych. Wbrew pozorom Lethi, nie miały one jednak większego znaczenia, gdyż uwaga strażnika skupiona była całkowicie na jakiejś grze w którą grał na komórce. Mimo młodego wieku zapewne długo tu już pracował i zdążył się przyzwyczaić. Lethi doszła do takiego wniosku, nie mogąc znaleźć innego powodu tak swobodnego poświęcenia się rozrywką elektronicznym, gdy w ogół cała masa istot nadprzyrodzonych.

- Ekhm - dziewczyna chrząknęła, skutecznie odrywając chłopaka od, jak się okazało komórkowej wersji Assassin's Creed .
- Dobry wieczór - powiedziała, gdy już wygramolił się spod stołu, pod który wpadł, próbując zerwać się na równe nogi, przy niezwykle widowiskowym proteście krzesła na kółkach
- Dobry wieczór – odrzekł zbierając z ziemi urządzenie wielofunkcyjne zwane telefonem. Gdyby nie ten futerał, pewnie by się rozleciało - Ty jesteś? - zapytał.
- Leti - odparła, posyłając mu uroczy uśmiech - przywiozłam dziś po południu Elfa -karatekę.
Na purpurową ze wstydu twarz chłopaka wypłynął promyczek zrozumienia, już po chwili rozjaśniony wesołym uśmiechem.
- A tak, wiem który. - rzekł - Mogę w czymś pomóc?
- Właśnie chciałbym w miarę możliwości stąd wyjść. Amras śpi, a ja skoczę za ten czas do domu, przebiorę się, odświeżę - posłała mu uwodzicielski, miała nadzieję, uśmiech - i za parę godzinek tu wrócę - obiecała.
- Jasne, nie ma problemu - chłopak chyba dostał się pod działanie uśmiechu, choć Lethi miała wątpliwości, by uśmiech znajdował się pod brodą i do tego nieco z lewej - odprowadzę cię do windy.
- Właściwie to powinienem chyba odwieść cię do domu - rzekł strażnik, gdy czekali na windę - nie powinnaś sama jeździć po nocy.

Lethi spięła się widocznie, ale nie oderwała wzroku od zapalających się jedna po drugiej kropek między cyferką jeden, a dwa. Winda jechała w górę, wioząc jak miała nadzieję elfa i Marcusa, którzy mieli przyjść przez wszystkie zabezpieczenia, podczas, gdy ona zagadywała strażnika.

- Nie - pokręciła  głową - naprawdę poradzę sobie, poza tym - zauważyła - chyba nie powinieneś opuszczać posterunku.
- Fakt - przyznał.

Nastała cisza, przerywana jedynie cichymi " PING ", jadącej w górę windy.

- Ciekawe, kto o tej porze wychodzi z instytutu - zastanowił się strażnik przeczesując ręką krótkie, czarne włosy - wszyscy powinni o tej porze już spać, albo być dawno w domach.
-  A powiedz mi! - wyrwała się Lethi, trochę za głośno - gdyby wam się nie udało wysłać Amrasa do domu, mogłabym spróbować na własną rękę?

Czarnowłosy pokręcił głową.

- Raczej nie. Po pierwsze on nie powinien wychodzić na powierzchnie, po drugie, ty nie masz kwalifikacji - spojrzał na nią - a po trzecie, nie wiedziałabyś gdzie zacząć szukać.
- A wy wiecie? - zapytała oschle, gdy winda zatrzymała się na górze.
- Cóż, możemy spróbować przywrócić mu pamięć, albo znaleźć przewodnika z jego świata - zerknął w górę - coś długo przetrzymują tą windę - rzekł z przekąsem - sprawdzę to - sięgnął po krótkofalówkę którą miał przy pasie - Diric- zapytał  - Diric, znowu przysnąłeś, nierobie?! - Cisza. -  Hmm… - chłopak spojrzał na urządzenie, jakby pierwszy raz j widział na oczy - lepiej pojadę na górę, obudzę tego śpiocha - zdecydował.
Lethi przegryzła wargę.

xxx

- Proszę.
- Hem, co? - Lethi spojrzała na swojego towarzysza. Wyciągnął w jej stronę białą chusteczkę higieniczną.
- Krwawisz - powiedział, a ona miała wrażenie, że literę R przeciągnął do krótkiego, nienaturalnego mruku - rozgryzłaś sobie wargę - wyjaśnił, widząc jej pytające spojrzenie.

 Winda, do której w końcu udało im się wsiąść, wlekła się niemiłosiernie, jakby nie bardzo chciała znów znaleźć się na górze. Dziewczyna przyjęła chusteczkę i przyłożyła do ust.
- Nie martw się - znów obdarzył ją tym przyjaznym uśmiechem - na pewno uda nam się odstawić Amrasa do domu.
- Jak właściwie mógł się tu znaleźć? - zapytała.

Czarnowłosy wzruszył ramionami.

- Jeśli jest czarownikiem bramy, mógł po prostu przyjść. Tacy posługują się własnymi przejściami. Mógł użyć jednego z otwartych bram kręgów, mógł z pomocą przewodnika przejść przez pogranicze światów albo ktoś otworzył mu przejście i go przyciągnął.
- Często udaje wam się odsyłać takie istoty do domu?
- Zależy - wzruszył ramionami - do niektórych światów łatwo się dostać, do innych trzeba przejść przez jeszcze inne. To jakbyś przyłożyła do siebie kilka plastrów szwajcarskiego sera z różnych kostek. Niektórzy są u nas po pół roku, trzy lata, a niektórzy trzy dni. Pamiętam mieliśmy taką czarownicę. Była tak wystraszona, że każdego, kto wyglądał choć trochę nie średniowiecznie, zamieniała w żaby. W swojej sali miała kociołek i mnóstwo mikstur. Po tygodniu, gdy już się względnie przyzwyczaiła, byliśmy w stanie odesłać ją do domu.  Nie chciała jednak iść bez naszego recepcjonisty. Gadający kot to wielki prestiż dla czarownicy.

Lethi zachichotała.

- Chyba z nią nie podszedł, bo go tu widziałam. No chyba, że macie w magazynie jeszcze kilka takich kotów.

Chłopak zaśmiał się, zakrywając usta taktownie.

- Obiecał, że będzie ją odwiedzał - rzekł - możesz mi to oddać, wyrzucę do kosza - dodał, biorąc od niej chusteczkę.

Całkiem miły, do tego szarmancki, rozmowny i wesoły. Aż jej się zrobiło go żal, gdy pomyślała, jakie kłopoty go spotkają i to przez nią. Niemal chciała go wziąć ze sobą. Tymczasem chłopak schował brudną chusteczkę do kieszeni spodni, a winda, delikatnym piskiem protestując przeciw wysiłkowi taszczenia ich szanownych pod górę, w końcu znalazła się u celu.

                Było cicho, co mogła być wręcz dość naturalne zwarzywszy na nocną porę i fakt, że siedziba MIB ulokowana została pod starą, opuszczoną halą fabryczną. Nie mniej było cicho, odrobinę za cicho.

- Diric - zawołał czarnowłosy towarzysz Lethi .

Odpowiedział mu cichy szmer, Lethi spięła się jeszcze bardziej.

- To ja już może... tego... sobie pójdę. - rzekła niepewnie.
- Coś tu jest nie tak - odparł jej - nie ruszaj się z miejsca - polecił - Diric? - krzyknął raz jeszcze, a krzyk złowrogo rozszedł się echem po pustej hali - Dirilc, do cholery nie wydurniaj się, bo zaraz ci skopie dupsko! - zagroził.

Gdy tylko odszedł na trzy kroki od dziewczyny, ta puściła się biegiem, z imponującą szybkością wręcz, bacząc na to że było prawie tak ciemno jak w grobie. Nie żeby sprawdzała, ale powiedzenie chyba znikąd się nie wzięło. Gdzieś po prawej spod schodów wyskoczyły dwa cienie i pognały równolegle z nią.

- Trza było go tu ciągnąć? - sapnął Marcus, gdy się zrównali.
- Sam przylazł - odparła na wydechu - wasza wina, coście strażnikowi zrobili?
- Poszedł spać - rzekł Amras beznamiętnie.
- Ej, wy tam! - dało się słyszeć za nimi.
- Wiać! - rzuciła Lethi.

Dopadli do wyjścia, wyskakując z fabryki jak diabeł z pudełka. Lethi w biegu wyszczerzyła zęby, widząc niedaleki przystanek autobusowy. Wystarczy, że znikną strażnikowi z oczu i witaj błoga wolności. Hmm w krzakach powinno być sporo miejsca. Wysunęła rękę na prawo, dając przyjaciołom znak, że tam mają się schować.

- Stójcie, mówię! - rozległo się za nimi.
- Ani mi się śni - sapnęła.

Jak jeden mąż skręcili i... zatrzymali się tak gwałtownie, że Lethi wylądowała na tyłku. Przed nimi stał czarnowłosy strażnik.

- Cholerny Kage Bunshin, czy jak? - zdziwił się Marcus.

Lethi obejrzała się za siebie. Mało prawdopodobne by ten przed nimi był klonem, za nimi nie było nikogo.

- Dokąd to? - zapytał chłopak - wy możecie iść, ale Elfa nie mogę puścić. - wyszczerzył się w uśmiechu, a jego oczy zajarzyły się niebezpiecznie - nic do ciebie nie mam, ale robota to robota. - znów się uśmiechnął.

Lethi mało nie zemdlała na widok jego kłów. Spędziła kilka dobrych minut w klatce o powierzchni metra kwadratowego, z wampirem! Do tego krwawiąc! W jednej chwili pojęła dlaczego czarnowłosy jest tak znudzony w pracy z istotami mitycznymi. Sam był jedną z nich. Żeby była jasność. Gościu był wampirem. A co gorsza, z czerwonymi teraz oczami wcale, a w cale nie przypominał Edka ze „Zmierzchu”. Marcus chyba pochwycił jej myśl, bo, z typowym dla niego wyczuciem sytuacji, odezwał się.

- A ty co? - zwrócił się do wampira - Robisz za tego Edka- kredka, co to wszystkie laski piszczą na jego widok? - spojrzał na przerażoną przyjaciółkę - a nie. Lethi nie piszczy - zreflektował się - znaczy to nie ty.
- Do was nic nie mam - odezwał się wampir- możecie iść, ale elfa puścić nie mogę. - powtórzył.
- Zaopiekuje się nim - obiecała Lethi podnosząc się.
- My się nim zaopiekujemy - nie ustępował.

No to kaplica, pomyślała Lethi, jeśli choć połowa z tego, co wiedziała o wampirach, było prawdą, nawet elf karateka tu nie pomoże. Miała tylko nadzieję, że rzeczony wampir nie jest bardzo głodny. Śmierć, jako przekąska , nie była zbyt chwalebna.

- Odejdziemy - powiedział spokojnie Amras.
- Oni odejdą - zgodził się strażnik.

                To, co potem się stało, było tak szybkie, że nawet rekord Gołoty padającego na deski bladł przy tym, co z lekkim trudem zdążyła zauważyć dwójka przyjaciół. Wampir w momencie znalazł się przy elfie i chwycił go za rękę. Właściwie to próbował chwycić, gdyż Amras, najzwyczajniej w świecie mu się wyrwał, zrobi, obrót chcąc uderzyć łokciem, ale wampir zdołał się uchylić. Później niewiele widziała, przez kilka sekund wymieniali ciosy, których nie była w stanie zauważyć. W końcu wampir odskoczył. Amras nie potrafił się poruszać tak szybko, ale w bezpośredniej walce dorównywał przeciwnikowi. Ciężko go będzie pokonać, o ile w ogóle to możliwe. Strażnik chyba doszedł do tego samego wniosku, gdyż jego myślenie zdecydowanie przestawiło się na strategię. Niedbale machnął ręką i zwrócił oczy ku Lethi. Pisnęła, poczuwszy jego dłonie na swoim ciele, kiedy w momencie znalazł się za nią i objął. Cholera, a jednak zostanie przekąską! Nie miała odwagi krzyknąć, zadrżała lekko.

- Lethi, no wiesz co? - Marcusowi najwyraźniej nie podobała się zaistniała sytuacja - Mnie byś się nawet nie dała przytulić, a takiemu Kredkowi dasz się obmacywać? Masz jakieś gothcie zapędy czy jak? - oburzył się.
- Kpisz, czy o drogę pytasz?- wycedziła starając się nie myśleć o tym, jak blisko jej szyi są kły wampira.
Ten bynajmniej w jednym miał rację. Nawet jeśli nie uwierzą, że może zrobić jej krzywdę, bez niej i tak nigdzie się nie ruszą. Impas. Wampir wyszczerzył kły.

- Poczekamy tu sobie - rzekł - do samego rana, jeśli trzeba. No chyba, że wolisz ją zostawić ze mną - zwrócił się do Elfa.
- Weź ją jeśli chcesz - padła odpowiedź.
- Ochujałeś?! - wrzasnął Marcus - Ty cholerny, niewdzięczny.... - zaczął, lecz elf uciszył go gestem.

Przeniósł spojrzenie z Lethi na Marcusa, potem na ziemię i znów na Lethi. Sytuacja przestawiała się następująco. Za Elfem i Marcusem zionęło ciemne, wielkie wejście do fabrycznej hali, przed nimi zaś na pasie zieleni, dzielącej chodnik od ulicy stałą trzymana przez wampira Lethi. Amras uniósł wzrok. W oddali słyszeli nadjeżdżający autobus.

- Lethi, na litość boską, weź się przestań przytulać do tego typa, nie mamy czasu na zabawy - odezwał się Marcus - mnie byś zaraz przywaliła.
- Myślisz, że dla przyjemności tu stercze? - odwarknęła i umilkła bo do niej dotarło.
- Nie wierzę, że ją tu zostawisz - odezwał się wampir.
- I masz rację - Elf uśmiechnął się paskudnie.

Za czarnowłosym i jego zakładniczką coś zaszeleściło. W tej samej chwili Lethi przywaliła piętą w stopę porywacza i łokciem w brzuch. Gałąź drzewa, pod którym stali, sięgnęła w dół. Kredek wydał z siebie przeraźliwy skowyt, gdy oplotła go w pasie. W jednej chwili zawisł pod drzewem klnąc siarczyście.

- Zawijamy się - rzuciła uwolniona już Lethi.

Dwie sekundy później nadjechał autobus. Wskoczyli do pojazdu, jakby się paliło.

- No - rzekła dziewczyna - bułka z masłem.
- Ta - skwitował Marcus - mało się nie zesrałem ze strachu o ciebie.
- Dobrze było - dziewczyna odzyskała rezon - teraz wystarczy tylko coś wymyślić - rzekła i opadłą na autobusowe siedzenie.

xxx

                Jak się dobrze zastanowić, wiszenie nie było takie złe. Wampir przyznał w duchu, że mogłoby być o wiele gorsze. Na przykład mogli go powiesić do dołu głową. Wtedy już nie byłoby tak ciekawie. Teraz bynajmniej szukał dobrych stron. Jeszcze przed chwilą bowiem, klął na czym świat stoi, a także, dla urozmaicenia inne światy. Jednak dobre strony sytuacji to jedno. Teraz należało się wziąć w garść. Tym bardziej, że autobus zniknął już za zakrętem. Pomijając konarowy pasek i to, że wisiał z półtora metra nad ziemią, miał całkiem dużą swobodę ruchu. Sięgnął zatem do kieszeni, by zadzwonić po pomoc. W tej chwili właśnie telefon rozdzwonił się tak naglę, że mało nie wypuścił go z rąk.

- Halo? - odezwał się po chwili. Zdjęcie Dina, jakie miał przy nim na liście kontaktów, zawsze jakoś sprawiało wrażenie, że lepiej nie odbierać.
- Sprawa 025 43ICHI, wpisz do akt, że znaleźliśmy miecz o którym mówiła Lethi. Czy ty wiesz co to oznacza?
- No nie - odparł zgodnie z prawdą, zupełnie nie czując potrzeby mówienia, że nie ma przed oczami ani akt, ani nawet komputera.
- To, że ten elf coś kręci. Wiedział jak nazwała miecz, wykorzystał to w jakimś celu. Może być niebezpieczny. Czy Lethi tam jeszcze jest? - zapytał, ale zaraz sam sobie odpowiedział - no pewnie, że jest, pilnuje go jak kotka swoich młodych. Słuchaj, Loy, zabierz ją i Marcusa stamtąd pod jakimkolwiek pretekstem, a do Amrasa wyślij telepatę, zobaczymy.
- Nie ma ich - Loy w końcu zdecydował się przerwać tą rozmowę.
- Co?! A gdzie są?
- No tak jakby.... - wampir lekko się zmieszał. - Wyszli.
~~*~

3 komentarze:

  1. Uwielbiam jak piszesz :) Czekam na dalszą część :) Sakura Lilith Dragonet

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałabym tego agenta zobaczyć :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chibi gaki(molly) czytała ^^ Chcę dalej !

    OdpowiedzUsuń