11 lutego 2015

Tolkienowski statysta cz1

Witajcie ;-) Zapraszam na moje nowe opowiadanie z cyklu Podróźniczki ;-) Mam nadzieję, że Wam się spodoba ;-)

Krzyk przypominający zgoła drące się prześcieradło przeszył ciszę nocy tak nagle, że okoliczne psy uznały najwidoczniej iż nadeszła pora na zwierzęcą edycję „mam talent”, gdyż postanowiły mu zawtórować. Szczekanie zostało nagrodzone kilkoma co bardziej wykwintnymi przekleństwami i jednym skomleniem, gdy niedoszły idol psich nastolatek dostał zapewne kapciem.


- Na litość boska, Lethi! – kobieta po czterdziestce wpadła do pokoju z przerażeniem w oczach – czemu u licha tak wrzeszczysz?! Chcesz, żebyśmy z ojcem zawału dostali?
Zaraz ja dostanę zawału, pomyślała Lethi patrząc na dwa różne kapcie na nogach czterdziestolatki: jeden maminy a drugi tatowy, oraz rozchylony szlafrok, który odkrywał nieskompletowana pidżamę. Włosy matki także pozostawiały wiele do życzenia, zwłaszcza, że nijak na to nie patrząc, nie można było nazwać prezentowanej fryzury artystycznym nieładem. Chociażby. Bardziej przypominała mocno zużytego mopa. Co prawda, gdyby mama przed spaniem umyła głowę, zapewne mocno zużyty mop stałby się mniej zużytym mopem z artystycznym nieładem, co wcale nie wydawało się dużo lepszą perspektywą.
- Ekhm… - Lethi starała się nie patrzeć w wystraszone oczy mamy – zdawało mi się, że mam w pokoju elfa.. -  niewinność w zielonych oczach Lethi niemal raziła. Wrażenie potęgowała niebiesko biała pidżama z myszką Miki. Widocznie dziewczyna uznała, że osiemnastolatka wygląda w niej uroczo, albo zwyczajnie postawiła na wygodę.
- Elfa? – zdziwiła się właścicielka mocno zużytego mopa – dziecko stanowczo za dużo grasz w te swoje gry. Śnią ci się potem jakieś głupoty. Idź lepiej spać, twój ojciec musi rano wstać do pracy.

Lethi legła na puszcze, gdy tylko matka wyszła z pokoju. Na oślep sięgnęła do nocnej szafki w poszukiwaniu słuchawek do empetrójki. Pragnęła zatopić się w dźwiękach ulubionej muzyki i niech ojciec sobie wstaje rano do pracy bez względu na to czy ona śpi, czy się buja w świecie wyobraźni.
- Chyba cię przestraszyłem – rozległo się za nią.
Jakimś cudem udało jej się stłumić krzyk. Zerwała się z łóżka jak oparzona, modląc się w duchu, by tym razem zbyt widowiskowo się nie przewrócić, jak wtedy w szatni, gdy rozwiązały jej się sznurówki trampków i wywinęła takiego kozła, że najlepszy zawodnik capoeiry nie powstydziłby się takiego szpagatu w powietrzu. W nocy wszak była boso, toteż pokładała spore nadzieje w swoim zmyśle równowagi. Bez namysłu rzuciła się do bocznej ściany po, niedawno zakupiony na allegro, miecz. Co prawda wątpiła szczerze, że potrafiłaby go użyć, a już na pewno, że potrafiłaby się obronić, ale zawsze to jakaś broń. Rodziców miała zamiar zawołać tylko w ostateczności. Nie była pewna, czy przypadkiem jej się to nie śni. Dopadła do broni wiszącej na ścianie. Chciała sięgnąć po rękojeść, ale miecz zniknął.
- Amras – szepnęła.
- Słucham? – odezwał się przybysz.
- Co?
- Co?  - podniósł głowę znad magmowej lampki, której przyglądał się z niebywałym wręcz zainteresowaniem. W jej świetle wyglądał nieco upiornie, a długie uszy rzucały złowrogie cienie na szafę z jasnej sklejki.
- Amras, gdzie jest mój miecz, co z nim zrobiłeś?
- Niczego tu nie dotykałem – odparł – skąd znasz moje imię?
- Nie wiem kim jesteś, ani jak się nazywasz, ale jak zaraz stąd nie wyjdziesz to zadzwonię po policję i SWAT! – Zagroziła.
- Wypowiedziałaś moje imię – rzekł – co to jest słat i policję?
 - Niczego nie wypowiedziałam – cofnęła się nieco i powoli ruszyła w stronę komody. Ciekawe ile teraz będzie warta ta cała, niby stalowa, kolekcjonerska broń biała, którą kupowała przez ostatnie dwa lata.
- Amras, powiedziałaś Amras.
- Tak nazwałam swój miecz i teraz go nie ma. Co z nim zrobiłeś?
- Nie zabrałem żadnego miecza – popatrzył jej w oczy – to moje imię.

                Lethi zamarła z dłonią w połowie drogi do uchwytu jednej z szuflad. Przyjrzała się przybyszowi. Był chudy, wysoki, miał długie jasne włosy zaplecione w warkocz, pociągła twarz i niebieskie oczy. Klasyczny przykład elfa. Legolas przy nim to piętnastolatek z pryszczami. Ten tutaj nie wyglądał groźnie. Poza tym, że miał cholerne szpiczaste, elfie uszy i znalazł się w jej pokoju niewiadomym sposobem. Nadal nie była pewna, czy jej się to wszystko nie śni.
- Czego chcesz?
- Nie wiem.
- Jak się tu znalazłeś?
- Nie wiem.
- I masz na imię Amras?
- Tak.
- Jesteś mieczem?
Elf spojrzał po sobie. Skórzane buty do jazdy, płócienne, ciemne spodnie i zielona płócienna koszula z rzemykami.
- Raczej nie – stwierdził.
- Jesteś elfem?
- Co to elfem? – spojrzał na nią pytająco.
- Elf. Ty, Twoje szpiczaste uszy, Twoja rasa.
- Daet’han – powiedział – Czy elf to ludzkie określenie na Daet’han? – zapytał.
- Ch.. Chyba tak.

                No dobra. Miała w pokoi elfa, czy też raczej Daet’hana… Matko, tego się nawet normalnie nie da wymówić. Można sobie język połamać gorzej niż na japońskim! Zawiesiła na nim spojrzenie. No dobra. Zatem miała w pokoju elfa, który, jakby mało było też, że jest elfem, wyglądał jakby urwał się z początku jakiegoś RPGa, który cierpiał na całkiem nie elfią ,zdaje się, odmianę amnezji i zdecydowanie się tym nie przejmował i którego, jak widać na załączonym obrazku, całkowicie pochłaniał cud techniki zwany magmową lampką.
                Tak, to zdecydowanie jej się śni.
- Pamiętasz cokolwiek? – zapytała bez większej nadziei.
- Jesteś Lethi –  i doprowadzasz ojca do zawału – wyrecytował słowa usłyszane z ust czterdziestolatki.

Choć możliwe też, zastanowiła się, że nadaję się do domu bez klamek.

**

- Hej Lethi, co tam, spać nie możesz? – wesoły głos powitał ją po trzecim dzwonku.
- Hej Marcus, słuchaj, mógłbyś do mnie podskoczyć?
- Lethi, ja tu mam nockę w  GW, fraktale robimy, nie może to poczekać do rana?
- Mam coś naprawdę mocnego.
- A co? Matka ci dołożyła do gry i mam ci pomóc postać stworzyć, czy masz na myśli jakieś alko?
- Lepiej – powiedziała Lethi, choć zastanawiała się, czy przypadkiem nie gorzej.
- Eeeee… Lethi, ale to chyba nie jakiś nielegalny towar, co? – głos mu spoważniał – wiesz, że wszystko wszystkim, ale takich rzeczy się nie tykam.
- Marcus! – zirytowała się – nie rób ze mnie idiotki, zabieraj dupsko w troki i wbijaj do mnie na chatę.
- Dobra, już dobra.
                Nim się rozłączył, usłyszała jeszcze „sorki panowie, siła wyższe muszę iść” i stłumione przez słuchawki jęki zawodu. Odłożyła telefon i zaczęła szukać czegoś do ubrania. Wybrała wygodne jeansy, jasną bluzkę i ulubione adidasy. Zabrała ciuchy pod pachę i rzuciwszy do elfa:
- Nigdzie się stąd nie ruszaj.
Pobiegła na palcach do łazienki, by się ubrać.  W gruncie rzeczy miała cichą nadzieję, że elf jednak się ruszy i wybyje w noc, pozbawiając ją problemu swojej obecności.

**

- O kurwencka mać!
Marcus, jak zwykle, nie przejmował się, ani otoczeniem, ani porą dnia, czy też nocy, a już najmniej chyba prośbą o zachowanie ciszy. Choć możliwe też, że miał dobrą pamięć, lecz krótką. Lethi postanowiła mu o tym przypomnieć. Trzepnęła go w potylicę
- Cicho, kretynie – syknęła – starych mi pobudzisz!
- Lethi, to jest cholerny elf! – Marcus wskazał przybysza, drugą ręką masując miejsce uderzenia.
- Kurde, naprawdę? – Lethi założyła ręce – a to dobrze, żeś mi powiedział, bo już się bałam, że to święty Mikołaj, ale jak elf, to przecież nie ma problemu, czyż nie?

Obiekt obserwacji nie zwracał na nich w tej chwili najmniejszej nawet uwagi. Delikatnie obracał w rękach notebooka dziewczyny, by w końcu ułożyć go w pozycji książkowej. Teraz oglądał sprzęt z obu stron, zapewne w poszukiwaniu stron do przewracania.
               
                Lethi natomiast, gdy przestała się bać już o swoje zdrowie psychiczne, poczuła lęk z nieco innego powodu.
- Marcus – jęknęła – co ja z nim zrobię? Przecież jak rodzice go znajdą, to będzie niezły klops. Ja mam maturę w tym roku, nie mam czasu się opiekować zbłąkanym elfem.
- To go oddaj do schroniska – odrzekł jej przyjaciel i podszedł do blondyna.
- Marcus, ty jak coś pieprzniesz – zirytowała się znów – to nie jest bezdomny kot, czy pies, to żywy.. no elf.
- To go zawieź do Hollywood – rzekł, wyciągając rękę w stronę przybysza – może grać w tolkienowskich ekranizacjach bez charakteryzaaa aaa!
Odskoczył, rozmasowując bolący nadgarstek.
- Kurwencka mać, on gryzie!
- Trza było go nie targać za uszy – odrzekła Lethi, nie mniej zdziwiona szybkością z jaką elf, chwyciwszy rękę intruza, sprowadził go do poziomu podłogi – i mówiłam ci, nie drzyj tak japy – znów syknęła.
- Sprawdzałem, czy prawdziwe.
Amras stracił zainteresowanie notebookiem i począł uważnie przyglądać się słuchawkom z mikrofonem.
- To jakiś rodzaj hełmu? – zapytał.
Co prawda były to tak zwane hełmofony, ale Lethi nie sądziła jednak, by nadawały się na ochronę przed mieczem, czy włócznią.
- To są słuchawki – wyjaśniła – słucha się przez nie muzyki.
Elf ponownie spojrzał na przedmiot i niepewnie założył go na głowę.
- Nic nie słyszę – oznajmił – Czy chochliki grające na lutniach, śpią o tej porze?

                Zadał to pytanie z tak poważną i autentycznie zaciekawioną miną, że Marcus parsknął śmiechem, a Lethi trzepnęła się otwartą dłonią w czoło, zaliczając klasycznego facepalm’a.
- Poczekaj, obudzę ci te chochliki – powiedziała.
Podłączyła słuchawki do empetrójki i puściła mu ścieżkę dźwiękową z Wiedźmina, mając nadzieję, że pozwoli Amrasowi poczuć się trochę jak w domu. Choć, prawdę mówiąc, nie wyglądał jakby czuł się źle w miejscu, w którym znajdował się obecnie. Muzyka chyba jednak mu się spodobała, gdyż przymknął oczy, a na twarz wypłynął mu delikatny uśmiech.
- No dobra – zaczął Marcus – skąd żeś go wytrzasnęła?
- Znikąd – dziewczyna wzruszyła ramionami – jak słowo daje, był tu, gdy się obudziłam.
- No, ale skądś musiał się wziąć – upierał się chłopak.
- Ja tak sobie myślę, że on jest mieczem.
- Co?!
- No wiesz, tym, co go kupiłam ostatnio na allegro. Miał takie piękne zdobienia na rękojeści i jakieś znaczki na ostrzu. Kupę kasy wybuliłam, bo miał być niby prawdziwy.
- Taa, aż nadto – Marcus, spojrzał na elfa, wciąż błogo zatopionego w muzykę – a skąd wiesz, że to miecz?
- Bo ma tak na imię, jak nazwałam miecz, a samego miecza nie ma – rozłożyła ręce bezradnie.
- Ja wiedziałem, że ty się kiedyś wpakujesz w kłopoty z tym nazewnictwem rzeczy…
- Nie kpij Marcus, potrzebuje pomocy – przerwała mu.
- To oddaj go policji.
-  No jasne, a oni oddadzą go rządowi i tyle go zobaczymy. Spójrz na niego – wskazała blondyna – jest taki chudy, kruchy i delikatny, a oni go pewnie uznają za kosmitę i będą robić jakieś durne badania.
- Taaa.. – Marcus znów zaczął masować nadgarstek – delikatny – prychnął – po prostu przyznaj, że ci się podoba – spojrzał na nią z błyskiem w oku.
                Znów go trzepnęła w potylice, potwierdzając tylko jego przypuszczenia. Od dawna wiedział, że przyjaciółka ma słabość do długowłosych blondynów. Jak większość dziewczyn, wzdychała do Legolasa, przy czym, gdy innym przechodziło na Edwarda Cullena, ona nadal skrzycie wpatrywała się w blond długie włosy ukochanego elfa. Ten tutaj wyglądał niemalże jak Orlando w tej przecudnej roli. Iście piękny, jak gdyby urwał się z Terry Online, albo czegoś podobnego.
- Dobra – powiedział – skoro to miecz, to może poprzedni właściciel będzie coś wiedział. Masz adres zwrotny?
- To świetny pomysł – Lethi pokiwała głową – jutro rano się tam wybierzemy!
- No ciekawe czym – żachnął się – ja was na mój skuter nie wezmę. Poza tym, ta cała historia z mieczem jakoś mi śmierdzi. No bo niby miecz pikny kunsztem i w zasadzie można byłoby go wziąć za elficki, gdyby ktoś miał dowód, że elfy istnieją, ale jak ktoś może tak po prostu wyjść z miecza? To się kupy nie trzyma
- No, ale to jedyny trop jaki mamy, bynajmniej na razie – odparła – i pojedziemy pociągiem – dodała.
- Jak chcesz go wsadzić do pociągu? – wskazał na elfa – tak między ludzi?
- Coś wymyślę.


~~*~~

2 komentarze:

  1. A to coś nowego :) Czekam na dalszą część :) Lilth Dragonet

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa powieść dla młodzieży się zapowiada :)

    OdpowiedzUsuń