12 listopada 2012

Ostatni artefakt cz3

* Ostatni artefakt*

Część trzecia ;-) 


Goniły mnie miniatury magów, w krótkich szatach i maskach w kształcie psiego pyska. Wrzeszczeli bojowo, wpadając między spłoszonych członków karawany. Próbowałem walczyć, ale mój miecz, niczym w zmowie z najeźdźcami, nie potrafił trafić w cel. Skoczyłem za przewrócony wóz, kiedy niebieski pocisk magiczny przeleciał niedaleko mnie. Te przeklęte karły strzelały z kosturów! Nagle wpadła między nich postać w czerni, uzbrojona w sztylety. Wyskoczyłem zza wozu z mieczem w dłoni, kiedy magiczna niebieskość, dosłownie o włos mijając kobietę w czerni, zerwała jej kaptur. Zamarłem przerażony. Nie miała twarzy, a ledwie czaszkę. Proste zęby szczerzyły się w wiecznym makabrycznym uśmiechu, a oczodoły spowijała czerwień. Ktoś wbił we mnie ostrze, w momencie, gdy zorientowałem się, że stoję jak wryty. Mój wzrok powędrował w stronę mordercy. Miała poszarpaną ranę od szyi aż po brzuch. Martwe oczy spojrzały na wbity we mnie nóż, a okrwawione usta załkały, głosem Veli
- Pomóż...


Otworzyłem gwałtownie oczy. Zmrużyłem je od razu i uniosłem dłoń, chroniąc wzrok przed słońcem. Spojrzałem w stronę, gdzie powinna siedzieć moja towarzyszka. Zesztywniały kark zaprotestował ostrym bólem. Kobieta siedziała na miejscu, wciąż cicha i nieruchoma. Głowę miała spuszczoną, a kaptur krył jej twarz. Jasna cholera, musiałem się dowiedzieć jak wygląda. Nie wiem czemu, ale to nie dawało mi spokoju. 
- Czemu mnie wcześniej nie obudziłaś? - zapytałem podnosząc się powoli, do pozycji siedzącej.
Nie odpowiedziała. Zauważyłem, że dłonie złożyła na podołku. Kostur leżał obok, niczym niemy strażnik. Rozmasowując zesztywniała szyje, wpatrywałem się w nią i nagle doszło do mnie, że mogła zasnąć w takiej pozycji.
- Hej, spisz? - chciałem się upewnić.
Pozostała milcząca i nieruchoma. Wstałem więc, najciszej jak się dało i podszedłem do niej. Wiedziałem, że taka okazja może się już nie zdarzyć. Bardzo powoli sięgnąłem do jej kaptura, chwyciłem materiał w dwa palce i ostrożnie zacząłem go z niej ściągać.

Chwyciła moją rękę ruchem tak błyskawicznym, że w ogóle go nie zauważyłem. Skórzane rękawiczki niemiło drapnęły mi skórę, gdy zacisnęła dłoń na moim przegubie.
- Pilnowałam cię – powiedziała.
- Wiem, dziękuje – odparłem, puszczając materiał jej kaptura – powinnaś mnie obudzić – dodałem, delikatnie wyswobadzając rękę z jej uścisku.
Miałem niejasne wrażenie, że nie użyła na mnie całej swojej siły.

Teraz w świetle dnia mogłem się jej przyjrzeć jeszcze lepiej. Płaszcz, który miała na sobie nosił niewielkie ślady użycia. Znaczyło to, że albo podróżowała od niedawna, albo nabyła go w parę dni, góra tygodni temu. Sztylety przeczepione do ud miały rękojeści z kości słoniowej. Czarne spodnie nie nosiły śladów łatania, a buty zdawały się równie nowe, jak płaszcz. Kolejną rzeczą, która zwróciła moją uwagę, był srebrny krzyżyk. Miał cztery różnokolorowe łezki na końcach i srebrną kulkę na samym środku. Kobieta chyba spostrzegła, że przyglądam się jej biżuterii, bo czym prędzej ukryła krucyfiks.
- Powinnaś mnie obudzić – powtórzyłem, gdy wstała i zaczęła zapinać kostur na plecach.
- Nie było potrzeby – odparła.
Westchnąłem, wiedząc, że raczej nie wdamy się w pogawędkę. Zapiąłem miecz tak, że rękojeść wystawała mi nad prawym ramieniem i sięgnąłem po siodło, w mieście dostanę za nie trochę grosza.

Szliśmy od dwóch godzin, a kulbaka robiła się już nieznośnie ciężka. Przeklinałem się w duchu. Jak tak dalej pójdzie, będę musiał zostawić siodło gdzieś w krzakach. Moja towarzyszka nie odezwała się słowem, odkąd zostawiliśmy za sobą resztki karawany, uprzednio przeszukując zgliszcza.
- Znalazłaś w nocy to, czego szukałaś? - zapytałem wtedy.
Jej dłonie, przerzucając jakieś resztki szmat, nawet nie drgnęły, barki jej nie zesztywniały, nie wykazała najmniejszego zaskoczenia.
- Nie – odparła po prostu.
I to było ostatnie, co od niej usłyszałem. W milczeniu pozbieraliśmy porozrzucane ciała i przenieśliśmy je w głąb lasu. Miałem racje ,w nocy jakieś zwierzęta się do nich dobierały. Niektórzy z nich nie mieli pół twarzy. Nie mieliśmy jednak ani ił, ani chęci, by kopać mogiły, ułożyliśmy ich w wąwozie, a ja zamknąłem przerażone oczy Veli. Byłem pewien, że jej twarz będzie mnie prześladować nocami.
- Masz jakieś imię? - zapytałem, chyba tylko po to by przerwać cisze i pozbyć się myśli.
- Możliwe – rzekła.
- Jak to możliwe? - zdziwiłem się – każdy ma jakiś imię!
- Możliwe – powtórzyła.
Zrozumiałem, że albo nie chce, albo nie może mi go zdradzić. Poprawiłem siodło na ramieniu.
- Mogę cię w takim razie jakoś nazwać? - zapytałem.
>>*<<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz