22 września 2015

Życzenie Półkrwi - rozdział 10 (1/2)

Pierwsza część rozdziału 10, serdecznie zapraszam ;)

Sala była obszerna. Keteira Viro odnosiła wręcz wrażenie, że pomieszczenie jest większe od jej całego skromnego mieszkania. I chłodniejsze. I mroczniejsze, bardziej królewskie, mistyczne, bardziej puste, przesadniejsze i zdecydowanie starsze. W ogóle, co to za pomysł, żeby się spotykać w zamku? Nie mogli do tego wynająć jakiegoś normalnego biura, albo restauracji? Do komnaty wszedł wysoki, smukły mężczyzna o długich, związanych luźno w kucyk na boku, włosach. We fraku i białej falbaniastej koszuli Edenir wyglądał bardziej na lokaja aniżeli jednego z królewskiej trójki. Keteria westchnęła w duchu. Cokolwiek by na siebie nie ubrał i tak uważała go za największe ciacho wśród wampirów. Oni tu wszyscy byli piękni, jak zwykle zresztą. Siedząca po jej lewicy Azjatka ze swymi długimi, czarnymi jak noc włosami i orientalną urodą przebijała wszystkie, ludzkie, modelki świata. Nawet milcząca Fiola, blond nastolatka o smutnych oczach, swym skromnym i niepozornym pięknem zachwycała wszystkich. Jak to wampiry, pomyślała Kateira.
-        Jeszcze tylko wilki i możemy zaczynać – odezwała się Azjatka – nie wyśniłaś przypadkiem, czy się spóźnią, Kett?
-        A mogłabyś do mnie nie mówić Kett? - zapytała naburmuszona Keteira – czuję się jakbym wciąż miała trzynaście lat.
-        Bo się zachowujesz, jakbyś tyle miała, poza tym to takie słodkie, Kett – wampirzyca wyszczerzyła kły w uśmiechu.
Keteria, która miała już lat dwadzieścia dziewięć i to od jakichś ośmiu, a przynajmniej od ośmiu wszystkim powtarzała, że tyle ma, mimo że nie dała się namówić na ponowne narodziny, nie zwróciła większej uwagi na igły w ustach przyjaciółki. Wiedziała, że gdzie jak gdzie, ale w towarzystwie wampirzej rodziny królewskiej mogła czuć się bezpieczna. Wiedziała to zresztą od czasu, kiedy zaczęła śnić, a jeszcze zanim spotkała na swojej drodze Neilę. Była bowiem wróżką, wieszczką, jasnowidzącą, wiedzącą, śniącą i jakkolwiek można jeszcze nazwać fakt, że od trzynastego roku życia w snach widziała obrazy przyszłości. Mimo to, jak na złość, nigdy nie wyśniła numerów loterii, toteż nadal mieszkała w swojej skromnej kawalerce. I chociaż Neila nie raz proponowała jej przeprowadzkę, ta wolała zostać u siebie, odnajdując tam normalność, której deficyt odczuwała odkąd skończyła trzynaście lat.
-        Będą za chwilę – odparła.

            Rzeczywiście, nie minęło pięć minut, a na salę wkroczyły wilki. Chodziły na tylnych łapach, ale wyglądały tak samo wilczo, jak gdyby chodziły na czterech. Było ich troje. Wilczyca miała sierść czarną jak smoła, a na głowie zaplecione dwa krótkie warkocze za uszami. Młodszy wilk o sierści kasztanowej, ubrany ledwie w przepaskę biodrową prezentował siłę mięśni nagich przedramion. Stary, całkiem szary wilk poruszał się wolno, a odziany był w szatę, która na myśl przynosiła Keteirii stroje szamanów dawnych plemion. Zgodnie z umową zarówno wampiry, jak i wilki były bez broni, jeśli oczywiście nie liczyć kłów i pazurów. Po wymianie grzeczności goście usiedli po prawej stronie stołu, którego szczyt zajmowała, niezadowolona z tego faktu, Keteira.
-        Kiedy wyszła ta sprawa z Ariin'em – odezwał się młodszy wilkołak, imieniem Gabriel – myślałem, że już po naszej czerwonowłosej i całym tym życzeniu.
-        Co to w ogóle za legenda z tą niewrażliwością? - zapytał Edenir.
-        Na mnie nie patrz – broniła się Keteira, jakby faktycznie było się przed czym bronić – ja nic nie wiem, mnie się nic nie śniło.
-        To bujda na resorach – wtrąciła Neila, a Fiola pokiwała głową, co można było uznać niemal za szczyt jej uczestnictwa w konwersacji.
-        Sądzę, że to sprawka tych, którzy chcą przywrócić dawne czasy – dodała Irve, wilczyca.
-        Ta, otwarte polowania i wyniszczanie ras, teraz to nawet nie dałoby się ukryć przed ludźmi. Wojna rozgorzałaby na nowo i to byłby koniec, nie dzięki – rzekł Gabriel kwaśno.
-        Niektórzy nadal to robią – wtrąciła Irve, patrząc bacznie na wampiry.
-        Z waszej strony również – zripostował Edenir.
-        Masz na to jakieś dowody? - wilczyca wstała.
-        A ty, na swoje oskarżenia? - Edenir również się podniósł.
Nastąpiła ogólna wymiana spojrzeń i warknięć, na co Keteira podnosząc się jako trzecia, walnęła pięściami w stół.
-        Spokój mi tu – zarządziła, jakby faktycznie miała jakąś władzę – Nie wyśniłam żadnego rozlewu krwi, więc nie będzie rozlewu krwi! Siadać na tyłkach i dyskusja ma być kulturalna!
-        Oho, strzeżcie się, śniąca Kett przemówiła! - powiedziała Neila tonem wielkiego strachu i bogobojności, wywołując ogólną salwę śmiechu i rozładowanie atmosfery.
Fiola zaśmiała się w głos, co było równoznaczne z wypowiedzeniem przez nią rozprawki. Wilczyca i Edenir usiedli. Najstarszy z wilków, ten, którego zwano Seha'ath, przemówił.
-        Czy mamy pewność, że ona jest tą, o którą nam chodzi?
-        Z całym szacunkiem – odparła Kett – ale raczej nie mamy dużego wyboru w czerwonowłosych półkrwi.
-        Nie jest powiedziane, że to musi się stać teraz, przepowiednia ma setki lat – odparł stary wilk.
-        Tak, ale moje sny nie śnią na setki lat do przodu – Kateira starała się nie tracić cierpliwości, nie cierpiała kiedy jej dar zostawał poddawany wątpliwościom.
-        Przyznać jednak musisz, że sny nie pokazują wyraźnie jej twarzy – wtrącił się Gabriel.
-        Ależ jesteście sceptyczni – skomentowała Neila.
-        Prawda – zgodziła się jasnowidząca – ale czerwone włosy widzę dość wyraźnie, a moje sny, jak już powiedziałam...
-        Skąd mamy pewność, że zechce oddać nam życzenie? - wtrąciła się Irve.
Zapanowała dłuższa cisza. Nikt tak naprawdę szczerze nie zastanawiał się, czy czerwonowłosa jest dziewczyną z przepowiedni. Nawet jeśli tego nie zdradzali, wierzyli, że tak. Chcieli wierzyć, bo chcieli, by to się już skończyło. Wampiry, wilki czy ludzie? Gatunek nie miał znaczenia. Mogli pisać sobie pakty, podawać ręce i łapy, wymyślać prawa i stosować zapobiegliwość na wysokim poziomie, a i tak w końcu znajdzie się ktoś, kto będzie chciał to zniszczyć. Ktoś, kto chciał doprowadzić do rozlewu krwi i zagłady wszystkiego. To życzenie było ich jedyną nadzieją na osiągnięcie ostatecznego celu.
-        Ty – odezwała się w końcu wieszczka, wskazując na Neilę – Ty będziesz powodem.
-        Ja? - wampirzyca spojrzała na nią dziwnie.
-        Tak, jesteś tam, podczas bitwy, widzę to w moich snach – powiedziała – upewnij się, że to ta półkrwi, a wtedy już wszystko potoczy się tak jak powinno – umilkła na chwilę – chyba... - dodała.
-        Jak to chyba? - zapytała Irve.
-        Widzę wściekłość, łzy i śmierć – powiedziała po dłuższej chwili Keteira.
-        Więc ona go zabije? - domyślił się Edenir.
-        A wtedy nie wiadomo co się stanie... - szepnął Seha-ath.
-        Czy ktoś w ogóle wie, gdzie ona teraz jest? - Neila spróbowała sprowadzić ich na ziemię.
-        Jeśli się dowiem, będziesz pierwsza znała tę informacje – powiedziała wróżka.
-        A zatem musimy ją znaleźć i sprawdzić, czy to ona.
-        A jak niby chcesz to zrobić? - chciała wiedzieć Irve – jak chcesz to sprawdzić?
-        Krwią – odparła Azjatka – w krwi jest odpowiedź.

***
            Trysnęła krew. Ofiara zajęczała żałośnie i zwiotczała, miecz wysunął się z ciała, które osunęło się bezwładnie. Ten był piąty, ostatni z młodszych członków patrolu. Jin przygryzł wargę, gdyż był to jednocześnie najlepszy z całej piątki, nic dziwnego więc, że wytrzymał tak długo. Magowi zrobiło się przykro, naprawdę lubił Terina i rozważał przyjęcie go na indywidualne nauki. Cała piątka była adeptami ósmego kręgu magików, podczas gdy czarnowłosy mag był już w kręgu drugim. Terin zdradzał wielki talent magiczny toteż Jin wróżył mu szybki awans przynajmniej do czwartego kręgu. Lecz teraz to wszystko się skończyło. Piątka magów, niewinnych magów, tych którzy wyruszyli z nim na rutynowy patrol, nie żyła. Wszystko za sprawą jednego człowieka.
           
            Blondyn machnął mieczem strzepując krew z klingi. Wyszczerzył nieskazitelnie białe zęby w stronę Jin'a. Mag cofnął się nieznacznie, pewny, że zaraz w jego stronę poleci kolejny biały pocisk, nie mylił się. Cholera jasna, pomyślał odskakując, Adri, gdzie jesteś u licha?!

***

-        Może byś się tak pośpieszył? - zawołała przez drzwi – co ty tam wyprawiasz? Szykujesz się jak baba na studniówkę!
-        Co znów marudzisz? - zapytał, wychodząc z łazienki – mówisz, że znów zabierasz mnie na trening z magiem, przecież...
-        No przeprosiliśmy cię, prawda?  Nie moja wina, że twoja ulubiona koszulka poszła w strzępy, a jeansów omal nie spotkał ten sam los!
-        I bluza – dodał.
-        I bluza – przyznała - To zaklęcie zimnego ognia jest cholernie trudne – pożaliła się – jak pamiętam by zmienić temperaturę, to nie pamiętam by zmienić strukturę i nawet jeśli nie parzy to spala ech...
-        Dlatego teraz ubrałem się w coś, czego ewentualnie nie będę żałował – wyszczerzył zęby radośnie.

            Obejrzała go od stóp do głów. Miał na sobie znoszone spodnie, lekko podziurawioną koszulkę, wyciągniętą gdzieś z dna szafy i stare, ale wygodne adidasy. Hakon wiedział bowiem, że kolejny trening z magiem, na który się wybierali, może pozbawić go pewnych części garderoby. Zostaną one spalone lub rozerwane tudzież ewentualnie zamrożone, a potem połamane, jak to było w przypadku jego ostatniej ulubionej bluzy.
-        A tak właściwie, to po co ci to zaklęcie? - zapytał.

            Tym razem on przyjrzał się jej. Jej ubiór – ten, który widziały istoty magiczne – niewiele się zmienił. Spodnie miała jednak czarne i długie tym razem, a ich nogawki ginęły w wysokich butach. Pas oplatający jej biodra nadal był srebrny i miał klamrę w kształcie pierzastych skrzydeł. Jakkolwiek by się nie przebierała, ta część garderoby zawsze pozostawała bez zmian. Podobnie zresztą jak karwasze, których chyba nigdy nie ściągała. Bluzkę, w kolorze bordo, miała inną niż zazwyczaj. Ta była krótka, odsłaniająca brzuch i smukłą talię wampirzycy i miała tylko jedno ramiączko. Była chyba z materiału, chociaż - jak się spojrzało pod odpowiednim kątem - wydawało się, że to część zbroi, bo lekko połyskiwała.

-        Jak to, po co? Zimny ogień, to energia sama w sobie, można nim na przykład nadać pęd i siłę dla pocisku – wzruszyła ramionami – jest wiele zastosowań.
-        Ja sądziłem, że znasz wszystkie możliwe zaklęcia.
-        Hehe! Chyba żartujesz! – zaśmiała się – Nie ma osoby, która znałaby wszystkie możliwe zaklęcia, bo one wciąż powstają – wyszczerzyła kły.
-        Gdzie tym razem będziecie mnie katować? - zapytał, zmieniając temat.
Adri zrobiła taką minę jakby ją uderzył, ale chwilę później jej oblicze złagodniało, ponieważ jego uśmiech i postawa wskazywały bardziej żart niż poważne oskarżenie. Znała go przecież tak dobrze, a wciąż zdarzało jej się zapomnieć, że ma specyficzne poczucie humoru. Wzięła się pod boki.
-        Mówisz tak, jakbyś sam był poddawany morderczemu treningowi, a przecież trenujemy wszyscy – powiedziała. - a tak poza tym znalazłam świetną miejscówkę do naszych magicznych i fizycznych treningów – pochwaliła się.
-        A co z Zakaźniakiem?
-        Zakaźniak już długo nie postoi, już zresztą postawili oznaczenia, że grozi zawaleniem, poza tym tam jest za mało miejsca.
-        Chcesz mi powiedzieć, że chybotliwość Zakaźniaka to nasza wina? - zapytał.
-        W istocie – pokiwała głową – tak może być – zastanowiła się – no chyba, że ktoś inny rzucał tam kulami ognia czy lodowymi shurikenami – spojrzała na niego uważnie.
-        A ta miejscówka? - dopytywał się.
-        Jednostka wojskowa – rzekła z dumą, a widząc jego minę dodała – spokojnie, opuszczona, niezamieszkała i nieuzbrojona. Dawna jednostka treningowa.
-        Zajebiście – ucieszył się – czekaj wezmę tylko jakąś bluzę.

***
            Bezchmurne niebo upstrzone było tysiącem gwiazd, a pełnia księżyca oświetlała im drogę. Pojawili się niedaleko zamkniętego wejścia na jednostkę, tuż przy bramie po wewnętrznej stronie. Co prawda Adri mogła ich przenieść od razu do miejsca, gdzie umówiła się z magiem, ale chciała pokazać wilkowi ich nową miejscówkę. Szli asfaltową drogą, mając po obu stronach ciemny las, gdzieś w oddali przebiegła wiewiórka, a może królik? Skręcili w prawo, a Hakon nie posiadał się z radości widząc opuszczone, ale wcale aż tak niezaniedbane jak można się było spodziewać, boisko do gry w nogę. Adri obiecała, że pewnego dnia zagrają w jego ulubioną grę i że wykorzysta wszystkie sposoby, aby namówić do gry Jin'a, który przecież nie znosił sportu. Idąc dalej, weszli między zabudowania. Były to drewniane domki pomalowane na różne kolory. Gdzieniegdzie widzieli kolorowe plamy rozpryśniętej farby, szybko zorientowali się więc, że weszli na plac do paintball'a. Tym razem to czerwonowłosa wyszczerzyła kły z radości i obiecała zarówno sobie jak i przyjacielowi, że zdobędzie karabiny i kiedyś nieźle się tu zabawią. Znów skręcili wchodząc między budynki z cegły. Okolica wyglądała jak spokojna dzielnica mieszkalna, nawet większość okien było całych. Z krzaków coś wyskoczyło, łupnęło na nich ciemnymi oczyma i pognało między domki, by zaraz zniknąć w lesie po drugiej stronie.
-        Lis? - zdziwił się chłopak – pełno tu zwierza.
-        Tak, lisy, króliki, wiewiórki, nawet sarny gdzieniegdzie - odparła – To miejsce zostało ot tak sobie zostawione, choć wygląda, jakby ludzie mieli niedługo tu wrócić, puki co jednak fauna żyje tu sobie w spokoju – uśmiechnęła się – chociaż wiewiórki bywają wredne, ostatnio dostałam kasztanem, czy tam żołędziem po głowie!
-        Widocznie sobie zasłużyłaś – zachichotał - Co na dziś zaplanowałaś? - zapytał, gdy już przestał się śmiać.
-        Nic takiego, zabawa w chowanego – zaśmiała się
-        Czyli znów będziecie do mnie strzelać, a ja mam uciekać? - odgadł.
-        Hehe, coś w tym guście. Wiesz, Jin chyba lubi cię szkolić.

            Teren zaczął się podnosić, szli pod górę, mając po swojej prawej coś na kształt amfiteatru, gdzie zapewne niegdyś odbywały się wojskowe uroczystości. Ławki za ogrodzeniem, wyglądały jednak na starsze i bardziej zaniedbane niż domki, które do tej pory mijali. Dróżka prowadząca do otwartej bramy z siatki, potwierdzała tylko teorię starości. Była zarośnięta trawą, a niektóre płytki chodnikowe wyparte zostały przez korzenie drzew znajdujących się nieopodal.
-        Też to zauważyłem.
-        Niezła z nas rodzinka – zachichotała – no jesteśmy prawie na miejscu.
Po lewej znajdował się równie stary jak amfiteatr, budynek skonstruowany na styl grecki z płaskorzeźbami przy dachu i przy rogach ścian. Był zapewne biały w czasach swej świetności, lecz teraz ściany pokrywała warstewka szarości, a w niektórych miejscach wręcz zieleni. Bez wątpienia było to najstarsze miejsce na całym terenie. Mimo to budowla otoczona była asfaltową drogą, zresztą jak wszędzie na jednostce, była albo zieleń, albo asfalt.

            Adri nagle zatrzymała się, skrajnie po lewej zobaczyli jakieś błyski.
-        Co do licha? - zmartwiła się czerwonowłosa.
Pociągnęła nosem. Magowie z rutynowego patrolu powinni się już rozejść o tej godzinie, zatem to na pewno nie oni, poza tym wiedziała dobrze, że magowie nie trenują na otwartej przestrzeni, tylko w specjalnie wzmocnionych salach na terenie Organizacji. Wyczuła krew, mnóstwo krwi, ruszyła biegiem. Gdy dobiegła mniej więcej do krawędzi budynku skoczyła przekręcając się jednocześnie w bok. W locie chwyciła jakąś ciemną postać i wylądowała z nią na ziemi, ryjąc tyłkiem o asfalt. Hakon pobiegł za nią, rozdziawiając usta ze zdziwienia. Jeśli to już był trening...
-        Co...? - zapytał zaskoczony Jin.
Spostrzegłszy ją, mag czym prędzej się podniósł i wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać, lecz gdy tylko się wyprostowała, pchnął ją silnie. Poleciała z pół metra, trafiając na stojącego za nią Hakona. Oboje się przewrócili, mag odskoczył w tym samym momencie. W miejsce gdzie przed chwilą stali, uderzył biały pocisk.
-        Auuu... - jęknął wilk, gdy w niego uderzyła.
Wampirzyca podniosła się powoli, wpatrując się uważnie w coś po lewej stronie, tam gdzie budynek zakręcał i teraz idealnie było widać front.

            Para wielkich, ciemnych, dwuskrzydłowych drzwi prezentowała się imponująco między kolumnami podtrzymującymi dach nad wejściem, do którego prowadziły niewysokie, lecz szerokie schody. Po obu stronach bramy, na podwyższeniach leżały kamienne gryfy z mosiądzowymi, ściemniałymi przez czas skrzydłami. Miały otwarte dzioby, jakby chciały zaskrzeczeć i choć ich pozycja nie wskazywała na chęć ataku, można było mieć pewność, że mogą zmienić zdanie w każdej chwili. Pod schodami przebiegała asfaltowa dróżka dla pieszych szerokości może trzech metrów, zakończona kolejnymi szerokimi schodami, pod którymi znajdowała się jeszcze jedna dróżka i następne schody. Po obu stronach każdych schodów wyrastały kamienne bloki, niczym wielkie poręcze. Trójka przyjaciół i ich przeciwnik zajmowali najniższą kondygnację.

-        Cześć Jin – rzekł Hakon, również się podnosząc – co tu się wyprawia?
-        Mamy problem – odparł mag, wskazując na przeciwnika.
Stał tam. Dumny i silny, lecz tak samo chudy jak zawsze. Blond włosy związane miał jak zwykle w kucyka, a ubrany był na biało. Białe eleganckie spodnie, koszula, na to biały płaszcz, a niżej eleganckie białe lakierki. Brakowało mu tylko róży w kieszeni płaszcza, by można byłoby go pomylić z gościem jakiegoś wytwornego przyjęcia. Na szyi miał różaniec, czarny dla odmiany. Natomiast na plecach... Wzrok wampirzycy zatrzymał się na śnieżnobiałej, zdobionej rękojeści, którą blondyn chwycił wyciągając miecz, jakby chciał się nim pochwalić. Srebrna klinga imponowała wielkością, a on imponował możliwością utrzymania broni w jednej ręce. Wokół niego zauważyła pięciu magów, wszyscy martwi.
-        Dzisiejszy patrol? - zapytała nie patrząc nawet na Jin'a
-        Nie wiem, co powiem dyrektorowi, ani ich rodzicom – odparł smutno – jeśli wyjdziemy z tego żywi – dodał ponuro.
-        Rozgniotę zasrańca – warknęła pod nosem.
-        My się chyba znamy – rzekł Hakon do blondyna – Znamy? - skierował ciche pytanie do Adri.
-        Owszem. – potwierdziła i zwróciła się do przeciwnika – Ty się prosisz, żebym cię zabiła Blondi, oj prosisz się... - wyciągnęła w jego stronę rozczapierzone palce – Narade Kiray!
Zwykle nie potrzebowała zaklęć słownych, do wytworzenia magii, lecz teraz była zbyt roztrzęsiona, by polegać na cichej koncentracji. Ten cholerny chudzielec zdołał jakimś cudem uciec z magicznego więzienia i do tego zdobył gdzieś potęgę, którą już teraz, nawet gdy swobodnie stał, dało się wyczuć. Domyśliła się, że ktoś mu pomagał i przysięgła sobie, że jak zabije tego sukinkota, znajdzie człowieka, który mu pomógł i zgotuje mu los gorszy od śmierci! Magowie polowali na wampiry, ale żaden pieprzony fanatyk nie miał prawa zabijać pięciu niewinnych ludzi bez względu na to, czy byli magami, czy też nie. Gniew w niej narastał. Przy wszystkich pięciu palcach pojawiły się małe kuleczki ognia, które – gdy skończyła wypowiadać zaklęcie – pognały w stronę Lake'a powiększając się w czasie lotu. On jednak nie ruszył się z miejsca. Nie zmienił nawet pozycji, nadal stał tam i się szczerzył.

-        To nic nie da – powiedział Jin w momencie, gdy zaklęcie uderzyło w Blondiego
Właściwie to nie uderzyło, rozproszyło się tuż przed nim jakby trafiło na ścianę. Ten zaśmiał się niemal wesoło.
-        Ja jestem archaniołem prawdziwego Boga! - powiedział z mocą, rozkładając ręce.
Wampirzyca spostrzegła, że coś stało się z jego głosem. Brzmiał o wiele pewniej niż ostatnio, co potwierdziło tylko jej teorię. Lake zdobył gdzieś moc i teraz walka z nim będzie o wiele trudniejsza. Jego postawa świadczyła o głębokiej wierze, jaką pokładał w swoim bogu. Splunęła z pogardą, ten typ miał coś z głową.
-        On jest cały antymagiczny – poinformował Jin.
Lake machnął wielkim mieczem posyłając w ich stronę biały pocisk, z ledwością uskoczyli. Niby jest antymagiczny, pomyślała Adri , ale używa magii, na głos jednak powiedziała.
-        I do tego dalej fanatyk!
-        Co za nuda – odezwał się niespodziewanie Hakon, cofając się o krok – no, a gdzie masz tego swojego boga? - zapytał zgryźliwie.
-        Mój Bóg daje mi siłę, by zniszczyć was, diabelskie pomioty! - odparł niemal z namaszczeniem.
-        Nudzisz – Hakon przybrał niedbałą postawę - Zaprawdę chłopie nudzisz jak nie wiem – westchnął, wsadzając ręce w kieszenie.
Gdyby miał przy sobie fajki, pewnie zapaliłby papierosa jeszcze bardziej pokazując lekceważenie. Hakon z natury był niewierzący, a fanatyków religijnych – zwłaszcza tych, którzy sądzili, że zostali wybrani przez swojego boga – nie trawił od zawsze.
-        Jak śmiesz! - warknął blondyn.
Adrelia zrozumiała, co jej przyjaciel próbuje zrobić. Ludzie w gniewie popełniają masę błędów, spojrzała na chłopaka i uśmiechnęła się lekko, zachęcając do dalszego prowadzenia gry, sama sięgnęła dyskretnie do kieszonki przy udzie.
-        Na litość, człowieku – kontynuował dalej Hakon – mógłbyś sobie już dać spokój z tą porąbaną religijną gadką, nikogo tutaj to nie interesuje – ziewnął teatralnie – a jeśli naprawdę masz za sobą jakiegoś boga to pokaż go nam, chętnie utniemy sobie z nim pogawędkę – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-        Panu już podziękujemy – rzekła Adri, niespodziewanie doskakując do niego z boku.
Miecz miała uniesiony do ciosu, cięła w locie na klatkę piersiową. Lecz i tym razem on nie ruszył się z miejsca, natomiast wampirzycę odepchnęło tak, że wylądowała tam gdzie niedawno złapała maga, znów zaryła tyłkiem po asfalcie.
-        Auć... - jęknęła.
-        Ja jestem archaniołem prawdziwego Boga! - powtórzył blondyn.
-        Zaciekawiłeś mnie – odparł Hakon, ledwie spoglądając na lądowanie przyjaciółki – opowiedz mi o nim.
-        Nie jesteś godzien wiedzy na Jego temat!
-        On mnie zaczyna irytować - rzekła, podnosząc się.
-        Zabił pięciu magów... nieważne że to byli magowie ósmego kręgu, byli dobrze wyszkoleni – rzekł Jin z żalem w głosie.
-        No to teraz ich pomścimy – dodała swoje wampirzyca i skoczyła znów.
Wylądowała tuż przed przeciwnikiem, schyliła się i machnęła mieczem chcąc go podciąć. Odrzuciło ją i tym razem, plecami zaryła o asfalt, Mag złapał ją nim uderzyła o siatkę ogradzającą amfiteatr.
-        Cholera Adri, jesteś narwana – skarcił ją.
-        Żałosne – Hakon zwrócił się do blondyna swoim spokojnym głosem, zabarwionym nutką lekceważenia – bogowie nie istnieją.
Ostatnie słowa wydobyły się nie z jego ust, a z pyska, doprawione cichym wilczym warknięciem. Hakon sięgnął po miecz, jego żółte ślepia wciąż obserwowały przeciwnika.
-        Jesteś nic nie wartym śmieciem – kontynuował wilk – hipokrytą, który ucieka się do magii by zwalczyć „niewiernych” posługujących się nią. Uważasz się za lepszego od nas? Bo co? - warknął – bo potrafisz wmówić sobie sprawiedliwego boga, który nie istnieje?!
-        Chodź i sam się przekonaj – odparł tamten – chodź i sprawdź potęgę najwyższego!

            Cholera jasna, pomyślała czerwonowłosa, on naprawdę w to wierzy. Naprawdę wierzy, że jest wybrany do zgładzenia diabelskich pomiotów, jakimi według niego jesteśmy. Takich ludzi powinno się zamykać w wariatkowie! Lake zrobił zapraszający gest ręką. Adri podniosła się z pomocą maga, na plecach, gdzie nie ochraniał jej strój, miała zdartą skórę. Piekło, a im silniej piekło, tym bardziej jej gniew się rozpalał.
-        Jakieś pomysły? - zapytała towarzyszy.
-        Tak, ale same głupie – odparł Hakon.
Korzystając ze swoich niedawno nabytycg zdolności, w jednej chwili znalazł się za blondynem i zamachnął się na cios w plecy. Ostrze nie dosięgło celu, jakaś siła odrzuciła wilka na dobre trzy metry. Człowiek w bieli odwrócił się i po prostu wybuchnął śmiechem. Jin stał w milczeniu, gorączkowo starając się coś wykombinować. Hakon jęknął, uderzając o ziemię.
-        Spróbujemy większego kalibru – powiedział nagle Jin.
Stanął w pozycji do strzału. Prawą rękę zgiął trzymając z tyłu, lewą zaś wyprostował do przodu.
-        Barafur Korii – szepnął.
Adri rozdziawiła usta. Zaklęcie lodowego działa wymagało wielkiego nakładu energii i do perfekcji opanowany zimny ogień. Czy Jin miał na tyle sił, by strzelić lodowym pociskiem? Cofnęła się dla pewności, przywołując do siebie Hakona, żeby przypadkiem nie dostał odłamkami. Lód gnający z taką prędkością, nawet w kawałkach mógł pociąć metal nie mówiąc już o skórze żywej istoty. W pozycji której stał, mag wyglądał dość dziwacznie, lecz całość nabrała sensu, gdy między rozłożonymi rękoma czarnowłosego pojawiła się wielka ziejąca chłodem lufa.
-        Oooo... - zaczął blondyn, przekrzywiając głowę – nowa zabaweczka?
-        Ais, seyuk apir – Jin skoncentrował się na przeciwniku. - damun est utev...
Lodowe działo było jednym z najbardziej skomplikowanych zaklęć, toteż Jin musiał posługiwać się większą ilością odpowiednich słów niż zazwyczaj. Z tyłu lufy zapalił się mały niebieski ognik, który rósł z sekundy na sekundę. Adri pociągnęła Hakona za sobą, by jeszcze się oddalili, tak na wszelki wypadek. Coś błysnęło, zgrzytnęło jak metal o metal i działo wystrzeliło.

-        Tak! Udało się! - krzyknęła wampirzyca, widząc obłok lodowego pyłu po trafieniu w cel.
-        Czekaj - Jin zatrzymał ją, gdy chciała ruszyć w stronę przeciwnika.
Pył powoli opadał osadzając się na... tak, na stojącym nadal Lake'u, który wyglądał teraz jak śnieżny człowiek pokryty lodową powłoką wokół własnego ciała. Wciąż trwał głupkowato uśmiechnięty, a trójka przyjaciół mogła dokładnie zobaczyć zakres jego tarczy. Zaklęcie otulało jego ciało niczym silikonowy kostium lekko grubszy w okolicach górnej części klatki piersiowej. Jak silikonowy kondom na telefon, pomyślała wampirzyca i uśmiechnęła się w duchu.
-        Tylko tyle? - odezwał się obserwowany – tylko na tyle was stać diabelskie pomioty?! - jego śmiech niósł się echem po jednostce.

            Nie mogli do niego podejść, bo z każdym atakiem ich odrzucało. Nie mogli też użyć magii na odległość, bo tarcza go chroniła. Przecież musi być jakiś rodzaj zaklęcia zdolny przebić osłonę! Może gdyby czar był wystarczająco silny? To musi mieć swój limit wytrzymałości. Adri obejrzała się na towarzyszy.
-        Dobra – powiedziała – robimy zrzutę. Jin, przywalisz jeszcze raz z lodowego działa, no chyba, że masz coś mocniejszego. Hakon, poślesz najsilniejszy ogniowy pocisk jaki masz, a ja wybiorę coś z gamy swoich zaklęć.
Nie zadała sobie trudu by ściszyć głos, choć nie mówiła też specjalnie głośno. Lake jednak wyglądał na tak pewnego siebie, że nawet ich otwarta strategia nie zrobiłaby na nim wrażenia. Trójka odsunęła się nieco od siebie by mieć więcej miejsca na oddech.
-        Na mój znak – zarządziła wampirzyca.
Wyciągnęła do przodu otwartą dłoń, która zajaśniała lodowym blaskiem. Drugą rękę skierowała w bok, po czym rozpoczęła nią wędrówkę ćwierć-kołem nad głowę. Mówiła przy tym coś pod nosem, ale tak cicho, że nawet jej przyjaciele  nie rozróżniali słów. Zajęci byli zresztą czym innym. Po jej prawej stronie mag uformował lodowe działo, zaś wilk – po lewej – rozczapierzył palce prawej dłoni, wokół których zaczęły tworzyć się małe ogniste kule. Uniesiona dłoń Adri zajarzyła się czerwonym blaskiem.
-        Troje na jednego? - odezwał się Blondi, widząc ich przygotowania – to takie niesportowe, moja droga – zachichotał.
-        Wszyscy gotowi? - zapytała.
-        Dawaj – odparł Hakon.
-        Jasne – dodał mag.
-        Hmmm, naprawdę myślicie, że to zadziała? - Lake był autentycznie zainteresowany.
-        Na trzy - znów zarządziła – Raz!
Jej dłoń znad głowy zaczęła opadać w kierunku tej jaśniejącej na niebiesko.
-        Dwa!
Dłoń była już w połowie drogi, gdy Hakon podparł rękę jak do strzału z pistoletu i zaczął zaciskać palce w pięść. Zimny ogień rozbłysł z tyłu lodowego działa.
-        Trzy!
Działo zgrzytnęło jak za pierwszym razem, Hakon zacisnął pięść, dłonie Adri złączyły się – strzelili.

            Siła zaklęcia była tak wielka, że rozorała asfalt na swojej drodze. Wszyscy troje trafili jednocześnie, lecz poza głośnym hukiem nie usłyszeli nic. Adri ucieszyła się w duchu, że znajdują się na opuszczonej jednostce. W przeciwnym razie hałas sprowadziłby tu przynajmniej połowę mieszkańców miasta. Na szczęście teren bazy wojskowej usytuowany był z dala od miast właśnie ze względu na wybuchy. Dym powoli się rozwiewał. Wampirzyca zmrużyła oczy, z szarości wyłonił się wyszczerzony Blondi.
-        Zaraz wracam – rzucił wilk i pognał w stronę budynku, wkrótce znikając im z oczu.
-        O! - zawołał Lake – widzę, że piesek się wystraszył i uciekł z podkulonym ogonem, ale to nic i tak go znajdę.

***

            Hakon biegł na czterech łapach. Tak było zdecydowanie szybciej. W myślach układał plan. Gdy opadł pył, facet stał na ziemi, na ziemi, nie na asfalcie, czyli jego tarcza nie sięga dalej niż do stóp, może jest słabsza tam na dole? Warto spróbować. Poza tym skoro jest antymagiczny, to trzeba zrobić tak by nie używać magii, bynajmniej nie bezpośrednio. Wytrzymajcie jeszcze trochę, pomyślał wpadając między drzewa najbliższego lasu. Skupił energię i zaczął kopać.

***

-        No, ale państwu już podziękujemy – kontynuował Blondi.
Uniósł miecz i machnął nim, posyłając w ich stronę biały pocisk. Uskoczyli, mag dyszał, był już naprawdę zmęczony. Adri uformowała tarczę. Wiedziała, że Hakon nie jest tchórzem, nie ucieknie. Miał jakiś plan, to pewne, więc musieli wytrzymać do jego powrotu. Kolejny pocisk uderzył w tarczę aż zadrżała. Nagle atakujący zachwiał się i wydał z siebie okrzyk zdumienia, coś chwyciło go za stopy i wciągnęło w ziemię po samą szyję. Nieopodal wykopał się Hakon, futro miał całe w ziemi.
-        Och, a jednak piesek potrafi myśleć – zadrwił ich przeciwnik.
Chwilę później ziemia wokół niego zaczęła się trząść, by za moment wyrzucić go z siebie, niczym wulkan lawę. Lake wylądował tym razem na asfalcie niedaleko Adri, otrzepał się z ziemi nonszalancko.
-        Nie lubię jak ktoś mi brudzi ciuchy – rzekł do wilka i chwycił miecz.
-        No tak, ręce – powiedziała Adri do siebie.
Ruszyła. Była już prawie przy nim z pięścią wymierzoną w jego twarz. Chciała, bardzo chciała, by to coś dało, lecz on odwrócił się błyskawicznie i zamachnął się na nią mieczem. Uniknęła, robiąc salto w bok.

            Czas zwolnił.
Później, dużo później po całym zajściu, poczucie winy zakuło ją gdzieś w żołądku, gdyby była choć odrobinę szybsza... Wszystko działo się jak na filmie, klatka po klatce. Mogła, przecież mogła...! Nie. Nie mogła. Nieświadomie odsłoniła maga, który był za nią. Koniec klingi niefortunnie przesunął się po szyi Jin'a. Ten natychmiast złapał  się za ranę, próbując zatamować krew. Cofnął się chwiejnie kilka kroków, natrafiając plecami na siatkę ogradzającą amfiteatr, osunął się po niej na ziemię, Blondi uskoczył śmiejąc się serdecznie, Adri dopadła do maga, dłoń już jej się iskrzyła zaklęciem leczącym.
-        Magu, cholera nie zostawiaj mnie teraz – jęknęła.
Ten najwyraźniej chciał coś powiedzieć, ale jedyne, co dało się słyszeć, to odgłos bulgotania. Krew mimo tamowania, drażniła miedzianym zapachem nozdrza wampirzycy.
-        Jin, cholera, Jin! - nasiliła zaklęcie.
Lake spojrzał na wilka. Najwidoczniej uznał że mag jest już wyeliminowany, a ognistowłosa przez dłuższy czas będzie zajęta. Pora zatem wziąć się za kundla, który mało nie pokrzyżował mu planów. Wyszczerzył zęby radośnie, jakby cała sytuacja bardzo go cieszyła. Wilk zacisnął pięści. Kątem oka przyglądał się jak Adri próbuje ratować przyjaciela. Chciał pomóc, ale wiedział, że niewiele zdziała, poza tym musiał utrzymywać wroga z daleka od dhampirzycy. Świetlisty pocisk ruszył w jego stronę, chwycił miecz, wiedząc, że na niewiele mu się to zda. Musiał jednak spróbować.

-        Wiem, że tego nie chcesz Jin, ale muszę to zrobić – powiedziała Adri.

Mag zacharczał coś w odpowiedzi, zobaczyła strach w jego oczach. Bał się, ale nie wiedziała czy bardziej śmierci, czy też tego, czym może się stać. Pochyliła się nad nim i wstrzymała oddech. Najdelikatniej jak umiała wbiła kły, upiła dwa łyki i natychmiast się oderwała. Nacięła szponem własną skórę, po czym podała mu swoją krew. Przypomniało jej się, jak sama została istotą nocy.
***

1 komentarz:

  1. E nooo, w najciekawszym momencie koniec. Yosh, 2 część rozdziału ikuzooo.
    Molly chan czytała

    OdpowiedzUsuń