6 sierpnia 2014

Ośmioro Ocalałych - cz5 (END)

Zapraszam na część ostatnią ;-) 

Nazajutrz zorientowaliśmy się, że Nevi i Jared nas opuścili. Zabrali większość znalezionego jedzenia i po prostu odeszli bez słowa. Nevi się w zasadzie nie dziwiłam, cały poprzedni wieczór unikała mnie jak ognia, a gdy tylko zakopaliśmy jej siostrę w ogródku pobiegła cicho na górę i już do nocy jej nie widziałam. Nie uroniła ani jednej łzy, a wyraz jej twarzy był tak pusty, że niejednokrotnie odnosiłam wrażenie, iż i ona zaraz kogoś zaatakuje.  Przyłapałam się nawet na zastanawianiu, czy byłabym w stanie zastrzelić Nevi, jeśli przykładowo zaatakowałaby kogoś z grupy. Czy potrafiłabym ją zabić, chroniąc nie swoje życie?  Na szczęście jednak dziewczyna nie zmusiła mnie do dokonania tak drastycznych wyborów.  Zniknęli razem z Jaredem i bóg mi świadkiem, że nie zamierzałam ich szukać, bez względu na to, które z nich wpadło na pomysł zostawienia nas.


Następnego dnia spędziliśmy ponad godzinę przeszukując wszystkie trzy domy. W końcu jednak musieliśmy przyznać się przed sobą, że David podkradł pomysł poprzednikom i nie tylko pomysł. Razem z nim zniknęła reszta naszego jedzenia. Nie sądziłam, że nastolatek okaże się na tyle odważny by odejść sam. Albo na tyle głupi.  Śmierć  Aliei musiała nim jednak wstrząsnąć bardziej, niż dał po sobie poznać. A może mniej? Może po prostu czekał na odpowiedni moment? Był ostatnim, jaki dołączył do naszej grupy, nie zdołałam go za dobrze poznać.

Z całej ósemki zostaliśmy we czwórkę. Ja, Pan Faja, Cicha i Wilk. Przygnębieni zaistniałą sytuacją zasiedliśmy w jadalni środkowego domu, przy stole. Ja próbowałam rozkręcić radio i zorientować się, czy przypadkiem się nie zepsuło, Pan Faja zaciągał się drugim w ciągu pół godziny papierosem a Wilk wyglądał na wściekłego i zawiedzionego zarazem. Cicha jak zwykle się nie odzywała. Siedziała naprzeciw mnie i zafascynowana patrzyła jak sprawdzam kable w radiu.
- Powinniśmy iść do tego sklepu nieopodal, na pewno zostało tam cos do jedzenia – rzekł nagle Wilk.
- Nie sądzę – powiedział Pan Faja dobrodusznie  - Widziałeś jak to wygląda, połowa tego budynku w ogóle nie istnieje, raczej nie sądzę, by cokolwiek się tam ostało.
- Może tak ,a może nie, sprawdzić nie zaszkodzi – upierał się Wilk – tutaj i tak nam nic już nie zostało.
- Ale tutaj jesteśmy bezpieczni – odrzekł Pan Faja.
- Owszem, dopóki nie pomrzemy z głodu, sądzi pan, że to lepsza śmierć, niż to szaleństwo za płotem? Zwłaszcza, że nie mamy pewności, że owo szaleństwo nie przekroczy progów naszego schronienia.
- To nie jest żadne schronienie – odezwała się nagle Cicha – jedynie urojona oaza na pustyni, gdzie tylko wszechobecna śmierć ma jakąkolwiek racje bytu, a ludzkie życie warte jest jednej sekundy potrzebnej na odpowiedni cios.
Zapadła cisza i niemal mogłabym przysiąc, że słyszałam świerszcze. Uśmiech cisnął mi się na twarz, ale powstrzymałam go. Wszyscy spojrzeliśmy z wyczekiwaniem na Cichą, ale nie zaszczyciła nas już kolejnymi słowami.
- Więc chodźmy – powiedziałam.

Weszliśmy przez rozbitą szybę do zrujnowanego sklepu.  Kasy były otwarte i oczywiście puste, choć nie wiem na co komu w tym świecie pieniądze. Pan Faja westchnął smętnie, widząc również opustoszałe półki po papierosach nad kasami. Mimowolnie dotknęłam rękojeści pistoletu, wetkniętego za pasek spodni. Czułam się jak w jakimś durnowatym amerykańskim filmie drugiej kategorii. Wszędzie było bardzo cicho. Jedyny dźwięk wydawały nasze buty stąpające po rozwalonych opakowaniach po chipsach, krakersach i innych przekąskach. Widząc to straciłam nadzieje, że znajdziemy coś zjadliwego. 
Rozdzieliśmy się na dwa zespoły. Jako, że Cicha non stop chodziła za mną i, mimo, że się nie odzywała, widziałam, że nie ma ochoty być w parze z którymkolwiek z mężczyzn, wzięłam ją  ze sobą. Chłopaki poszli na lewo, nam została prawa strona. Przeszłam obok zwisającej z sufitu lampy, od dawna nie było prądu, wiec wyrwane kable nie iskrzyły się jak w filmach grozy.  Zagłębiłyśmy się miedzy półki.  

W zasadzie nie chciałabym wydziwiać, ale nie było niemalże niczego. Tu i ówdzie walały się porozrywane opakowania po różnych produktach, czy to spożywczych, czy chemicznych. Znalazłam jednak paczkę papieru toaletowego, co uznałyśmy z Cichą za spory sukces, a także nietknięta puszeczkę landrynek cytrynowych. Myślałby kto, że taka mała rzecz może tak bardzo człowieka ucieszyć.  Nieopodal, miedzy półkami leżało kilka rozwalonych kartonów i tu naszym oczom ukazał się bardzo ładnie.. spleśniały chleb. Od razu ode chciało mi się jeść. Landrynek jednak nie wyrzuciłam. W duchu liczyłam, że apetyt mi kiedyś powróci. Szukałyśmy z dobry kwadrans, ale w większości przypadków trafiałyśmy na rozwalone, puste już opakowania po rozmaitych produktach. Nie było nawet proszku do prania, za to znalazłyśmy dobre pół worka brykietu do grilla, jakby ktoś chciał to wynosić na sztuki.  Miałam szczera nadzieje, że chłopakom na dziale z puszkami i produktami długoterminowymi poszło, może nie znacznie, ale odrobinę lepiej.
- Chłopaki, macie coś? – zawołałam – my znalazłyśmy srajtasme!
Odpowiedziało mi szuranie i coś jakby darcie materiału.  Zamarłam w jednej chwili, coś było nie tak. Dopiero teraz się zorientowałam, że od dłuższego czasu nie słyszałam gadania Pana Faji. Powoli położyłam dłoń na ramieniu Cichej, która taszczyła opakowanie z rolkami papieru.
- Uciekajcie, oni są uzbrojeni! – dopadł mnie okrzyk Pana Faji.
- Proszę się uspokoić, nie chcemy państwu zrobić krzywdy – odezwał się twardy głos.
Momentalnie chwyciłam Cichą za rękaw i pociągnęłam za jeden z przewróconych regałów. Głos był dziwnie zniekształcony, jakby dochodził zza czegoś, czegoś ciasnego. Gościu miał hełm albo maskę.
- Wilkowi już zrobiliście krzywdę! – zawołał Pan Faja z oburzeniem – tak się ludzi nie traktuje, nie daliście mu nawet dojść do słowa!
- Niech się pan uspokoi – zajrzałam zza regału, ale niewiele mogłam zobaczyć. Stali chyba przy wejściu, stąd widziałam. Musieli mieć też cholerne tłumiki. Jeśli zabili Wilka, a ja tego nie usłyszałam. Głos kontynuował – Pański przyjaciel nie jest martwy, tylko nieprzytomny. Musieliśmy go zneutralizować, teraz grzecznie prosimy, by poszedł pan z nami i pańskie towarzyski również.
- Nigdzie  się absolutnie nie wybieram – Pan Faja stał się świętym oburzeniem – w moim wieku nie targa się ludzi za jakimiś komandosami jak z gier komputerowych – skomentował – i proszę do mnie nie celować, nie jestem przestępcą!
Komandosi jak z gier komputerowych, jednostka specjalna. Jeśli się odzywali to raczej nie byli pod wpływem tego szaleństwa. Jednak od kilku dni nie mieliśmy żadnych informacji. Nikt z nas nie wiedział, czy to nie ewoluowało.  Chwyciłam za pistolet, tak na wszelki wielki i nim głos z hełmu odpowiedział, krzyknęłam.
- Czego chcecie?!
- Drogie panie bardzo proszę, by się panie wylegitymowały – odpowiedział mi głos.
Weszli w moje pole widzenia. Mieli czarne kombinezony, czarne hełmy, trochę jak motocyklowe, szyba na oczach odbijała obraz niczym lustro, karabiny, również były czarne. Istna istota czerni. Komandosi z gier komputerowych, wypisz, wymaluj.  Wiedzieli, gdzie jesteśmy, bo celowali prosto na nas. Widziałam trzech, choć byłam pewna, że jest ich więcej.
- Po co wam to? – zapytałam.
Nie podobało mi się to, ani to, że Wilk był martwy, lub nieprzytomny, ani to, że mieli tam Pana Faje, ani to, że z Cichą nie miałyśmy żadnej drogi ucieczki.
- Jedna z pań ma wadliwy chip, który może się w każdej chwili uaktywnić. Musimy się upewnić która to z pań, obiecuję, że nikomu nie stanie się krzywda.
Wadliwy chip? Uaktywnić? O czym o u licha bredził?
- Nie mam żadnego chipu, o co wam chodzi? – zawołałam, niczego nie rozumiejąc.
- Poproszę nazwisko, taka jest procedura  - odparł twardo.
- Żaneta Nowogórska – odrzekłam, po chwili wahania.
Cisza spowiła zrujnowany sklep. Zastanawiałam się, czy Pan Faja jeszcze żyje, czy może powinnam wyjść z rękami do góry albo po prostu do nich strzelić. Sądząc jednak po ich postawie mieli kamizelki, albo nie podejrzewali mnie o broń.
- Pani Nowogórska, niech się pani odsunie od swojej koleżanki i najlepiej odda ją w nasze ręce – powiedział chyba szef oddziału.
Spojrzałam na Cichą, która jak bezbronne dziecko kuliła się przy mnie, jak gdyby moje obejmujące ją ramie miało uchronić dziewczynę przed wszelkim złem. Nieopodal leżała porzucona paczka z papierem toaletowym. Wydało mi się to teraz tak absurdalne, że niemal zabawne.
- Chcecie mi powiedzieć, że jest niebezpieczna? – zapytałam z niedowierzaniem.
Nawet, gdyby Chicha chciała mi zrobić krzywdę, przecież nie dałaby rady, z tym jej małym ,drobnym ciałem, wyglądała bardziej jak wieszak na ubrania, niż osoba mogąca kogoś uderzyć.  Nagle na myśl przyszedł mi mój ojciec, potem ten dzieciak z nożem i na końcu Aliea. Żadne z nich nie wyglądało na zdolnego rzucić się komuś do gardła.
- Bardzo możliwe. Pani koleżanka ma w sobie chip, może to być którykolwiek model, ten do białych zębów, zmiany koloru oczu, włosów, sprawności pewnych mięśni… – wyliczał facet, a ja wpatrywałam się w Cicha, która z przestrachem na mnie patrząc kręciła głową, milcząco błagając, bym jej nikomu nie oddawała.
- Ona nie chce z wami iść – odkrzyknęłam.
- Pani Nowogórska, to nie ma najmniejszego znaczenia. Tak długo, jak długo pani jest w jej towarzystwie, jest pani narażona na niebezpieczeństwo. Chcemy ten chip wyciągnąć i z dezaktywować. Nic się nikomu nie stanie. Niech pani nas nie zmusza, byśmy wykazali się większą stanowczością, niż jest to konieczne- powiedział i ruszył w naszym kierunku.

Strzeliłam w sufit, wszyscy trzej skulili się i zaraz dopadli jakichś kryjówek.
- Nie powiedziałam, że możecie do mnie podejść – rzekłam – gdzie jest Pan Faja?
- Jeśli ma pani na myśli tego starszego pana, to jest w naszej furgonetce, bezpieczny – odparł jeden z nich, schowany za pustą półka sklepową – niech się pani zastanowi, chcemy tylko państwa dobra – mówił dalej – niewielu ludzi ocalało, ale dopóki chip się nie uaktywni,  jesteśmy w stanie taką osobę uratować. Niech Pani odda koleżankę w nasze ręce, dopóki jest czas.
Nagle przyszło mi coś do głowy
- Skąd wiedzieliście, jak nas znaleźć?
Wydawało mi się, czy mężczyzna westchnął?
-  Podczas patrolu natknęliśmy się na ocalałego blondyna, Dawida Mrokowskiego, powiedział gdzie znajdziemy więcej tych, którzy przeżyli, czy moglibyśmy się tym zając w furg…
- Za późno – odparł inny – odczyt się zmienił.
- Niech pani ucieka! – krzyknął.
Zdążyłam zerknąć na Cichą i chyba unieść dłoń w obronnym geście, a może broń do strzału? Nie pamiętam, pamiętam natomiast ostrze, jeszcze nie do końca rozpakowanego noża kuchennego…

Epilog.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Stałam przed wielkim oknem, rozciągającym się na cała ścianę i patrzyłam na ochotników wsiadających do czarnej furgonetki. Założyłam ręce na piersi. Ileż wiary w nich było, że gdzieś tam za murami naszego schronienia istnieją jeszcze jacyś ocaleni. Nie podzielałam tej opinii, zbyt dużo czasu minęło.
Wojsko, bo to chyba było wojsko, nie wyjaśniło nam dlaczego osoby posiadające chipy zaczęły wariować. Nie wiedziałam zatem, czy to była wadliwość sprzętu, czy może jakiś wirus. Przez chwilę wspominałam ojca i jego radość, kiedy ten cudowny wynalazek naprawił mu udo. W końcu mógł chodzić normalnie ,tylko po to, by pewnego dnia rzucić się na własną córkę z nożyczkami.
- Jak się patrzy? – Pan Faja wyrwał mnie z zamyślenia.
- Początkowo trochę jak przez dziurkę od klucza – powiedziałam szczerze – ale teraz już lepiej. Oko się przyzwyczaja, że jest jedno, a i opaska już mi tak nie przeszkadza.
Pan Faja podszedł do mnie, nie odwróciłam się do niego, lecz ujrzałam jego oblicze w szybie. Dali mu świeże ubranie, a z kieszeni marynarki wystawała paczka Mallboro.
- Jak się czuje Wilk? – zapytałam.
- Jest po operacji, wyciągnęli z niego to draństwo, będzie żył. – umilkł i zapatrzył się w odjeżdżającą furgonetkę - Myślisz, że ktoś jeszcze ocalał?
- Nawet jeśli, mam nadzieję, że pójdzie im lepiej, niż nam – odparłam bez wiaty w głosie.

END

4 komentarze: